Po co kolęda?

ks. Dariusz Kowalczyk SJ

|

GN 03/2015

Miło wspominam księży przychodzących po kolędzie, choć oczekiwanie na wizytę bywało niekiedy stresujące.

Po co kolęda?

Nawet jeśli taka wizyta nie trwała długo, to miała w sobie coś odświętnego. Ponadto cieszyłem się, że ksiądz przejrzał zeszyt do religii i postawił dużą piątkę. Do kolędy trzeba podejść z wiarą. Chodzi o wiarę, że w znaku kapłana sam Pan Jezus nawiedza nasze domostwa i nam błogosławi. Piękne są kolędowe błogosławieństwa, a przyjęte z wiarą stają się źródłem łaski.

Jako kapłan mam niewielkie doświadczenie chodzenia po kolędzie. Nigdy bowiem nie pracowałem w parafii. Ale w „sezonie” 2002/2003 dane mi było kolędować w jednej z warszawskich parafii przez miesiąc. I jestem przekonany, że dobrze przeprowadzona kolęda ma duży sens duszpasterski. Chodzenie po domach daje możliwość dostrzeżenia różnych sytuacji, na przykład ukrytej biedy ludzi, którzy sami nigdy o pomoc w parafialnej Caritas nie poproszą. Można też spotkać ludzi, którzy w kościele się nie pojawiają, ale księdza po kolędzie przyjmują. To okazja, by zachęcić, wyjaśnić…

Zdarzyło mi się, że pewna samotna pani poprosiła mnie na kolędzie o spowiedź. Była to spowiedź po 40 latach. Trwała nawet niedługo, bo ok. 45 minut. Potem musiałem trochę przyspieszyć przy pozostałych wizytach, żeby do ostatnich nie przyjść zbyt późno. Koperty brałem. Niektórzy nie dali. Może nie mieli, a może zapomnieli. W każdym razie nie było to żadnym problemem. Dobrze, jeśli jest jakiś konkretny cel kolędowej zbiórki. Na przykład w tym roku w mojej rodzinnej parafii zbiera się na parkan kościelny. Rzeczywiście, niektóre jego części są nie tylko brzydkie, ale i niebezpiecznie pochylone. Na kolędach zdarzają się różne niebywałe scenki rodzajowe. Gdybym był reżyserem, to zrobiłbym film zatytułowany na przykład: „Kolęda. 5 epizodów”. Mnie przydarzył się taki oto epizod. Ostatnie piętro bloku. Na klatce schodowej dynda goła żarówka.

Głucho, jakby nikt tam nie mieszkał. Dzwonię do jednych drzwi. Cisza. Dzwonię do drugich. Nic. Ale słyszę, że za pierwszymi ktoś się rusza. Drzwi się otwierają i staje w nich niski, krępy gość, w białym, przybrudzonym podkoszulku i… w czarnym berecie z antenką na głowie. Patrzy na mnie i ochrypłym głosem nieprzytomnie pyta: „Podwyżka czynszu?”. A słysząc, że nie, że ksiądz po kolędzie, macha ręką: „Eee, myślałem, że podwyżka czynszu”. I zamknął drzwi.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.