Szczęście do wzięcia

Franciszek Kucharczak

|

GN 51/2014

publikacja 18.12.2014 00:15

Prawdziwe szczęście zaczyna się od rezygnacji ze szczęścia zaplanowanego.

Szczęście do wzięcia rysunek franciszek kucharczak /gn

W jednym ze śląskich kościołów odbywała się adoracja przy żłóbku. Ksiądz, klęcząc przed stajenką, zaczął słodkim głosem: „Dobry Jezu…”. Nagle siedząca w ławce kobieta dokończyła gromko: „…a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie”.

Cóż, z przyzwyczajenia to człowiek nawet wesele z pogrzebem umie pomylić. Ile to razy ludzie desperują tam, gdzie nadchodzi radość. Bóg zaprasza na ucztę, a oni drą szaty, bo chcieli lizaka. Bo jak człowiek sobie coś zaplanuje, to realizację planów już uważa za swoją własność. I uznaje, że mu się krzywda dzieje, gdy coś te plany pokrzyżuje. Ktoś chce być sportowcem, a tu zdrowie się posypało – i desperacja, bo jego prawem jest olimpijskie złoto. Kogoś rzuci dziewczyna – i rozpacz, bo ona mu się należała jak Platformie władza.

Takich sytuacji są tysiące. Codziennie dzieje się coś takiego, co „miało być inaczej”. W takich razach wszyscy są winni, a najbardziej Bóg. I nic to, że Bóg nie obiecywał, że się nam ziści wszystko, cośmy zamierzyli, i w taki sposób, jak zamierzyliśmy – On zawinił i już.

Ale jak byśmy się nie wściekali, faktem pozostaje, że nasze plany są tylko naszymi planami i niczym więcej. Są projektem, zawsze płaskim i prostackim, bo nie uwzględnia tego, co widać z nieba. A Bóg nie idzie na takie płaskie rzeczy. Jest zbyt twórczy i pomysłowy, żeby realizować ludzkie zamówienia niczym automat. Nasz Stwórca odpowiada na najgłębsze ludzkie pragnienia, a to zupełnie co innego niż scenariusze. Bo pragniemy szczęścia, miłości, spełnienia – i dokładnie to Bóg chce nam dać, tylko dużo lepsze i ponad miarę wyobrażeń. Jeśli się to nie udaje, to dlatego, że człowiek ma własny scenariusz osiągnięcia tych rzeczy i realizuje go po trupach. Nieraz nawet dosłownie – jak kobieta, która zabija swoje dziecko, bo miała, na przykład, scenariusz zrobienia kariery, a maleństwo w tym scenariuszu przeszkadzało.

Kto nie podda się dyktatowi strachu i przyjmie korektę planów, spotka szczęście właśnie tam, gdzie się go nie spodziewał. I w tym szczęściu będzie i miłość, i spełnienie – jak to w Bożych prezentach, które człowiek przyjął i rozpakował.

Problem pojawia się wtedy, gdy człowiek prezent odsyła. Bo bardziej ufa swojej kalkulacji: bo „nie da rady”, bo „nie ma warunków”, bo go „nie stać”. Jeremiasz mówi o takim człowieku: „Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście; wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną” (Jr 17,6).

Gdy Jezus przyszedł na ziemię, niewielu dostrzegło, że przyszło szczęście, a niektórzy, jak Herod, uznali wręcz, że przyszło nieszczęście. Większość miała w głowach własny obraz Mesjasza. Miał być zbrojnym wodzem i mocarzem, który pogoni okupantów i da Izraelowi władzę nad innymi narodami. Taka prymitywna, krótkowzroczna wizja doczesnej, więc przemijającej pomyślności, coś jak „Polska od morza do morza”.

Miał być władcą – a tu dziecko w żłobie. To nie na ludzki rozum. No właśnie – bo to nie człowiek wymyślił.

Przyszło szczęście – czas przyjąć lepszy plan.

Bóg dał czas

W szpitalu w Altlancie (USA) urodzili się bracia syjamscy – Eli i Asa Hamby. Mieli wspólny tułów i wspólne serce. Chłopcy, mimo rokowań żyli po urodzeniu jeszcze dwa dni. Rodzice i dalsza rodzina modlili się nad dziećmi i mówili im, jak ich kochają. Po ich śmierci rodzice wyrazili wdzięczność Bogu, że dał im „więcej czasu niż innym rodzicom” – bo wiele bliźniąt syjamskich rodzi się martwo. W tym samym czasie na całym świecie wiele dzieci zginęło przed urodzeniem, bo świat uważa, że po urodzeniu żyć tylko kilka dni się nie opłaca.•

Komu badania?

„Edukatorzy seksualni” z grupy „Ponton” stwierdzili, że młodym ludziom brakuje wiedzy o seksie, bo przedmiot wychowanie do życia w rodzinie w niewystarczającym stopniu ją przekazuje. Pontoniarzom zależy bowiem na tym, żeby małolaty umiały zakładać prezerwatywy, a nie rodziny. Osobliwy jest sposób, w jaki „edukatorzy” doszli do swoich wniosków o niewystarczalności WDŻR. Otóż w ciągu trzech miesięcy zebrali opinie od 3363 osób w wieku od 11 do 30 lat (więc i takich, które ledwo pamiętają podstawówkę). 74 proc. tych osób to dziewczynki i kobiety, a cała ankieta była kompletnie niereprezentatywna, co przyznał nawet prof. Zbigniew Izdebski, wielki orędownik seksedukacji. Ale kogo to obchodzi – przeprowadzono „badania”, a w jaki sposób, to za rok nikt już nie będzie pamiętał. Liczy się wynik, a ten w tej sytuacji był łatwy do przewidzenia – wyszło, że młodzież nie jest zadowolona z WDŻR. Co prawda stoi to w sprzeczności z innymi, a za to rzetelnymi badaniami, ale przecież mamy pluralizm, każdy może więc do woli przebierać sobie w wynikach badań. A jak jakiemuś frajerowi wydaje się, że ktoś uwierzy rzetelnym badaniom – to może sobie wybrać rzetelne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.