"Antyislamiści" to już nie margines

Stefan Sękowski

Niemieccy politycy nie mają wyjścia. Muszą zrealizować co bardziej umiarkowane postulaty „przeciwników islamizacji”.

"Antyislamiści" to już nie margines

W niedzielę na marsz Patriotycznych Europejczyków przeciwko Islamizacji Cywilizacji Zachodniej (Pegida) w Dreźnie przyszło 15 tys. osób. Jego uczestnicy szli pod hasłami uporządkowania polityki azylowej i imigracyjnej i sprzeciwu wobec islamizmu, a nawet gender. Tematów, które na które póki co niemieckie władze patrzyły przez palce.

To ciekawe, że ten ruch powstał w Saksonii, która nie należy do szczególnie "zislamizowanych" landów (mieszka tam zaledwie kilka tysięcy muzułmanów). Widać tu odpowiedź na kwestie, które jego uczestnicy znają głównie z mediów – przykładowo na analogiczną manifestację w Bonn w Nadrenii Północnej-Westfalii, gdzie muzułmanów mieszka znacznie więcej, przyszło zaledwie kilkadziesiąt osób. Komentatorzy próbujący ująć nowe zjawisko polityczno-społeczne w ramy słusznie wskazują na to, że w dużej mierze kontestuje on niemiecką scenę partyjną, która do tej pory nie znalazła odpowiedzi na wiele problemów związanych z transformacją ekonomiczno-ustrojową byłej NRD. I choć ich źródła szuka nie w tym miejscu co trzeba (znów winę mają ponosić „obcy”), to jednak wskazuje na realne problemy.

Nie da się bowiem ukryć, że imigracja do Niemiec wymknęła się spod kontroli. Przybysze z państw islamskich z trudem się integrują, kraj zalewa rzeka uchodźców, z których przyjęciem poszczególne gminy sobie nie radzą. Na ulicach miast dochodzi do bijatyk np. między Kurdami a zwolennikami Państwa Islamskiego (to straszne, ale w zachodniej Europie autentycznie mieszka spora rzesza osób, które popierają tych barbarzyńców) – Niemcy czują się coraz mniej bezpieczni. Wpychanie na siłę demonstrantów do brunatnej szufladki jest niesprawiedliwe – także mainstreamowe niemieckie media wskazują na to, że neonaziści stanowią margines zjawiska.

Lęk przed „islamizacją cywilizacji zachodniej” pogłębi się jeszcze bardziej po tragicznym zajściu w Sydney. Pochodzący z Iranu terrorysta, przez którego życie straciło dwoje niewinnych ludzi, mieszkał w Australii od lat, a nawet siedział w tamtejszym więzieniu – jego przykład to woda na młyn tych, którzy wskazują, że także wśród uchodźców mogą znajdować się radykalni islamiści i że imigrantów łamiących prawo powinno się natychmiast usuwać z kraju. Zamiast uciekać od problemu i mówić, że manifestujący w Dreźnie są „hańbą dla Niemiec” tamtejsze władze powinny zmierzyć się z problemem i rozwiązać go w taki sposób, który z jednej strony urealni niemieckie podejście do przyjmowania uchodźców, będzie odsiewał ludzi potencjalnie niebezpiecznych, a jednocześnie będzie chronił pokojowo nastawione mniejszości (czytaj: większość imigrantów, także muzułmańskich) przed ewentualnymi przejawami nienawiści. I musi zrobić to szybko, bo działacze Pegidy mogą zacząć rozglądać się za „silnym człowiekiem”, który zrobi to za nie. Nie przypadkowo na drezdeńskiej manifestacji można było zobaczyć także transparent "Putin - pomóż nam".