Jak NFZ bawi się chorymi na raka

Wojciech Teister

Konstytucyjna zasada równości działa tylko w teorii. W praktyce płacąc te same składki, otrzymujemy w różnych województwach zupełnie inne leczenie. I gorsze leki niż np. Czesi czy Słowacy.

Jak NFZ bawi się chorymi na raka

W Polsce według konstytucji wszyscy obywatele mają prawo do równego traktowania. Chyba że zachorują na raka... Wtedy już nie. Wtedy  okazuje się, że te same leki są refundowane w niektórych województwach, a w pozostałych pacjent spotyka się z odmową refundacji. Pomimo że płaci takie same składki do narodowego dobrodzieja NFZ. Jakim cudem?

Otóż w Polsce obowiązują programy lekowe obejmujące nowoczesne leki i technologie, które nie są standardowo refundowane przez NFZ, stworzone dla pacjentów, u których podstawowe leczenie zawiodło. Uruchomienie publicznego finansowania takiego pakietu jest możliwe i przewidziane przez prawo na mocy indywidualnej decyzji dyrektora wojewódzkiego oddziału NFZ. Jak wygląda stosowanie tego przepisu w praktyce? Pacjenci w takim samych stanie chorobowym w jednych województwach otrzymują dostęp do nowoczesnych technologii, a w innych już nie. W największym stopniu sprawa dotyczy pacjentów z nowotworem krwi. Najlepiej pod tym względem jest w Poznaniu i Warszawie. W najgorszej sytuacji są pacjenci onkologiczni z Lubelskiego i z Gdańska. Ci, którzy mają siłę, walczą i jeżdżą po Polsce. Ci, którym sił już brakuje, są skazani na śmierć. Takie wnioski można wyciągnąć z najnowszego raportu NIK w tej sprawie, o którym pisze dzisiejsza "Rzeczpospolita".

Kolejny problem to lista leków refundowanych. Podam tylko jeden przykład: pertuzumab. Nowoczesny specyfik znany dobrze kobietom chorym na raka piersi. Refundowany w 14 krajach UE. Między innymi w Czechach i na Słowacji. W Polsce - nie. Lek, który został obwołany przez onkologów z całego świata rewolucyjnym w leczeniu trudnych przypadków nowotworu piersi (u pacjentek z nadmierną ekspresją receptora HER2). Zastosowanie pertuzumabu wraz z dwoma standardowymi lekami wydłuża życie chorych średnio o  56,5 miesiąca i obniża ryzyko zgonu o 34 proc. w stosunku do grupy, która nie otrzymuje tego leku. To blisko 5 lat życia więcej u pacjentek w zaawansowanym stadium raka z przerzutami. Dlaczego NFZ leku nie finansuje? Bo zdaniem ekspertów ministra Arłukowicza, "koszt uzyskania dodatkowego roku życia jest zbyt wysoki". Na ten sam lek stać jednak zarówno Czechów, jak i Słowaków.

Zabójcza gra NFZ i Ministerstwa Zdrowia z pacjentami trwa w najlepsze. Przy czym pacjenci i ich rodziny stoją na z góry przegranej pozycji. Najwyższych urzędników państwowych nie interesuje zdrowie pacjentów, życie Polaków ma dla nich stosunkowo niską cenę, określoną przez limity NFZ. Wszystko w imię oszczędności. Równocześnie minister Arłukowicz nie widzi nic zdrożnego w wykorzystywaniu dziesiątek tysięcy złotych publicznych środków na przejazdy prywatnym samochodem. Minister zdrowia na takie wycieczki pobrał w 2012 r. 27 tys. zł. Rządowym rekordzistą jest jego zastępca w resorcie zdrowia, Sławomir Neumann, który w latach 2009-2013 co roku deklarował przejazdy za 35 103 zł 60 gr., co znaczy, że każdego roku przejechał taką samą trasę z dokładnością do kilometra. I oczywiście tankując przez cały ten okres benzynę za dokładnie taką samą cenę. Rzecz jasna przy założeniu, że mówi prawdę. Na to pieniędzy nie brakuje. Brakuje na leczenie śmiertelnie chorych ludzi, którzy całe życie sumiennie odkładają sporą część ciężko zarobionej pensji na obowiązkowe ubezpieczenia zdrowotne. No, ale to nie ministrowie czy dyrektorzy NFZ walczą z nowotworem. Pewnie zresztą nawet gdyby walczyli, wtedy i zgoda na indywidualny program leczenia by się znalazła. Może nawet za granicą, z użyciem leków, o których zwykły Polak może tylko marzyć.