Szczęście po kurpiowsku

Grażyna Myślińska

|

GN 50/2014

publikacja 11.12.2014 00:15

Robią to, co lubią. Wychowują czwórkę dzieci i wystarcza im na godne życie. Mieszkają na wsi, ale w ciągu roku spotykają tylu ludzi, że mógłby im pozazdrościć mieszkaniec wielkiego miasta. Kim są ci wybrańcy?

Laura i Zdzisław Bziukiewiczowie z dziećmi w rodzinnym domu. Od lewej: Piotruś, Pawełek i Lila Laura i Zdzisław Bziukiewiczowie z dziećmi w rodzinnym domu. Od lewej: Piotruś, Pawełek i Lila
Grażyna Myślińska

Żeby ich poznać, wystarczy pojechać do Wachu, wsi położonej w samym sercu Kurpi. Zdzisław Bziukiewicz mieszka tu od zawsze, znaczy od urodzenia. Od 14 lat z żoną Laurą. Tu przyszły na świat ich dzieci – Lila, Paweł, Piotr i Adaś. Wzrastają w domu, w którym od ponad 50 lat każdego dnia powstają rzeczy piękne. Z frywolitkowej koronki, z bursztynu. Patrzą, jak mama robi koronkowe kolie, kolczyki, naszyjniki, gwiazdki, aniołki. Widzą, jak ojciec toczy bursztynowe korale.

Rodzinna tradycja

Bziukiewiczowie bursztyniarstwem zajmowali się od zawsze. Ojciec Zdzisława, Stanisław (zmarł w 2009 r.), toczył bursztyn na tradycyjnym kółku, czyli kołowrotku, oraz na tokarkach zrobionych z radzieckiego kombajnu kuchennego. Proste, ale dobre i niezawodne były to maszyny. Kilka lat temu padły łupem złodziei. Zdzisławowi pozostał drewniany kołowrotek po ojcu. Używa go do dziś. Kiedy rodzice przeprowadzili się do Ostrołęki, Zdzisław, który pozostał w Wachu, przejął po ojcu warsztat. Mieszkał sam i wyglądało na to, że zakochany jest tylko w bursztynie. – To niesamowite uczucie – opowiada. – Biorę do ręki coś, co wygląda jak brudny kamień i od razu wiem, że to nie kamień, a bursztyn. Jest ciepły, ma charakterystyczną, chropowatą powierzchnię i jest lżejszy od kamienia. Dziwnie się człowiekowi robi, kiedy pomyśli, że ta bryłka ma ponad milion lat. Miał 4 lata, kiedy ojciec zabrał go na wyprawę po bursztyn. Do Ostrołęki, która wtedy przeżywała swoją jantarową gorączkę. Na terenie ostrołęckiej elektrowni koparka odkryła wielkie złoże bursztynu. Teren był wprawdzie pilnowany, ale ze strażnikami można było się dogadać. Mnóstwo ludzi z tego korzystało. Koparka wyciągała z ziemi zmieszany z piachem bursztyn. Wystarczyło pogrzebać. – Ludzie wynosili bursztyn wiadrami – opowiada Zdzisław, który wtedy zapałał miłością do złotego kamienia. Od tamtego czasu wygrzebał z ziemi tysiące bursztynowych bryłek i okruchów. Przerobił je na naszyjniki, kolczyki, różańce, wisiory. Jako jedyny na Kurpiach do dziś robi z bursztynu tradycyjne kierce i pająki. Najcenniejszy kawałek, z dziewięcioma mrówkami zatopionymi w skamieniałej żywicy, przekazał do muzeum w Łomży.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.