Księdza uszanowali

Beata Zajączkowska

|

GN 49/2014

publikacja 04.12.2014 00:15

44 dni w niewoli u rebeliantów w buszu środkowoafrykańskim wspomina ks. Mateusz Dziedzic

Ksiądz Mateusz Dziedzic pochodzi z diecezji tarnowskiej. Na misje do Republiki Środkowoafrykańskiej wyjechał w 2009 r. Pracował w misji Bagandou, gdzie diecezja tarnowska prowadzi szpital  dla Pigmejów i okolicznej ludności Ksiądz Mateusz Dziedzic pochodzi z diecezji tarnowskiej. Na misje do Republiki Środkowoafrykańskiej wyjechał w 2009 r. Pracował w misji Bagandou, gdzie diecezja tarnowska prowadzi szpital dla Pigmejów i okolicznej ludności
Tomasz Gzell /epa/PAP

Beata Zajączkowska: Liczył Ksiądz dni spędzone w niewoli?

Ks. Mateusz Dziedzic: Liczyłem przez pierwsze trzy tygodnie. Potem straciłem rachubę czasu. Myślałem, że niewola potrwa krócej, najwyżej tydzień. Na początku buntowałem się wewnętrznie przeciwko temu, co się wydarzyło. Przyszedł jednak dzień, kiedy powiedziałem: „Bądź wola Twoja” i wtedy do mojego serca wrócił pokój, przebaczyłem moim porywaczom i miałem siłę, by wspierać pozostałych więźniów. Mówiłem już tylko: „Panie Boże, Ty znasz dzień i godzinę mego wyjścia”.

Czy wcześniej cokolwiek zapowiadało, że możecie znaleźć się w niebezpieczeństwie?

Nie, nie było żadnych oznak. W miarę spokojnie przeżyliśmy całą krwawą rebelię, jaka przetoczyła się przez Republikę Środkowoafrykańską. Strony konfliktu szanowały misjonarzy. Wiedzieliśmy jednak o porwaniach, porwano też mojego parafianina. Kiedy tamtej nocy usłyszałem łomot do drzwi, myślałem, że to napad rabunkowy. Zerwaliśmy się z ks. Leszkiem Zielińskim na równe nogi. W drzwiach zobaczyliśmy uzbrojonych mężczyzn. Przedstawili się: „Jesteśmy ludźmi Miskine’a i żądamy jego uwolnienia”. Powiedzieli, że nie chcą nas zabijać ani niczego kraść.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.