Na początek spotkanie


Franciszek Kucharczak


|

GN 49/2014

publikacja 04.12.2014 00:15

Żeby kogoś pokochać, to go trzeba poznać. 
Jego rzecznicy nie są dość atrakcyjni.

Na początek spotkanie
 rysunek franciszek kucharczak /gn

W poprzednim felietonie napisałem, że jeśli ktoś przechodzi na islam, to nie z chrześcijaństwa, lecz z postchrześcijaństwa. Odezwało się po tym tekście sporo osób, które poczuły się urażone końcówką – tym, że powołałem się na doświadczenie ewangelizacji, która jest właściwą odpowiedzią na laicyzację. Twierdzili, że to emocje, że efekciarstwo. Ktoś uznał, że to rozbłysk, że akcyjność, że wzajemna adoracja. 


Ciekawe, że takie sprzeciwy odzywają się zawsze, gdy mowa o ewangelizacji („nowej” czy nie – wszystko jedno). I to niekoniecznie w reakcji na jakieś twierdzenia, lecz nawet na świadectwo. Ze świadectwem się nie dyskutuje – skoro mówię, że coś mnie zbliżyło do Boga, to albo mi się wierzy, albo nie i koniec. A tu nie koniec – tu pojawia się chór głosów, które mówią mi, że to mnie nie zbliżyło do Boga, tylko tak mi się wydaje. Bo – jak z tego wynika – dobry katolik to taki, który nigdy Boga nie doświadczył, nie ma żadnej z Nim relacji, ale kocha liturgię, słucha tylko muzyki organowej i niezłomnie trwa w wierności, która nie wiadomo skąd się wzięła.


No właśnie – wierność nie bierze się z teorii. Nikogo nie dziwi, że ludzie pobierają się najczęściej po okresie fascynacji, po odkryciu, że ta a nie inna osoba to dla mnie ktoś wyjątkowy. Jakoś nikt nie domaga się, żeby narzeczeni, w imię „realizmu” okazywali sobie „szorstką przyjaźń” na podobieństwo Kwaśniewskiego i Millera, żeby, wicie-rozumicie, potem nie było rozczarowań. 
Na początku jest zazwyczaj pełne zachwytu spotkanie. To jest iskra energii, początek decyzji totalnej, na całe życie. Na pewno to jeszcze nie dojrzała miłość, ale impuls do niej.

Rzadko się zdarza, żeby ktoś żyjący z dala od Chrystusa, nagle zdecydował na zimno: „Od dzisiaj jestem wierny Chrystusowi”. Wątpliwe, żeby ci, co dziś rzucają się o „emocjonalność” pierwszych spotkań z Bogiem, sami zaczynali od „nocy wiary”. Przypomnijcie sobie ten czas, gdy wielu z was dotknęła, a może i powaliła, jasność Chrystusa. Była wtedy radość, były łzy i było pełne zdumienia odkrycie, że Bóg żyje i działa naprawdę. A potem często, owszem – dla duchowego rozwoju – przychodzi czas posuchy, gdy Bóg jakby się ukrywa i gdy musi wystarczyć świadomość tego, co było na początku. Ale ten zachwyt spotkaniem na początku to wartość! A ewangelizacja to właśnie umożliwienie spotkania człowieka z Chrystusem. Spotkania, a nie swatania Go na odległość. Resztę On już zrobi, nie trzeba Go wyręczać.


Znam wielu ludzi nawróconych dzięki ewangelizacji. Z reguły jest tak, że jeśli ktoś na tym świecie kocha Kościół – to oni do tych ludzi należą. I jeśli ktoś kocha Eucharystię, przyjmuje sakramenty, chce trwać przed Najświętszym Sakramentem – to oni właśnie. I jeśli ktoś szanuje księży i modli się za nich – to oni. Jeśli ktoś broni Kościoła i chroni go jak swój dom, to też oni – bo to jest ich dom.


Diabeł robi z ludźmi różne sztuczki, ale jednego nie robi na pewno: nie wiąże ich 
z Kościołem. Nie widzieć tego jest błędem, a przeszkadzać ewangelizacji jest czymś jeszcze gorszym. 


Kasa, Empiku, kasa


Maria Czubaszek zdziwiła się, słysząc o protestach przeciw jej i „Nergala” obecności w świątecznej kampanii Empiku. „Co to przeszkadza, że Nergal reklamuje książki, a ja gry liczbowe? Co ma jedno do drugiego? Nie widzę związku” – powiedziała w wywiadzie dla „Wprost”. Gdy rozmówczyni uświadomiła jej, że to jednak chrześcijańskie święta, Czubaszek odparła: „A to, wie pani, nawet mi do głowy nie przyszło, bo ja w ogóle świąt nie obchodzę. U nas nawet stołu nie ma, więc nie ma przy czym usiąść”. No właśnie. Czubaszek nie ma obowiązku wiedzieć, że jest coś takiego jak Boże Narodzenie. „Nergal” też nie musi chodzić na Pasterkę i wyrykiwać na niej kolędy. Ale też, prosimy zauważyć, protest nie jest skierowany przeciw Czubaszek i „Nergalowi”, lecz przeciw prowokacyjnej decyzji władz Empiku, żeby ich zaangażować. Bo to, że takie osoby mają gdzieś chrześcijańskie świętości, to żadna sensacja. Rzecz jednak polega na tym, że to Empik mówi nam, że ma gdzieś chrześcijan. A że z pewnością nie ma tam ich pieniędzy, to jedynym sposobem, żeby coś do nich dotarło, jest uderzenie ich po kieszeni. Jeśli taki protest choć trochę uszczupli zyski Empiku, to za rok rzecznik tej firmy powie: „Wie pani, nawet mi do głowy nie przyszło, że jest ktoś taki jak Czubaszek i Nergal”. 


Osłupienie


Po wyborze w drugiej turze Roberta Biedronia na prezydenta Słupska, wiele osób, nomen omen, osłupiało. Jeden ze słupszczan zapytał w e-mailu, „co my tu w Słupsku z nowym prezydentem mamy robić”. Ha, problem w tym, że słupszczanie właśnie coś zrobili. Również ci, którzy uważają, że „nic nie zrobili” i nie poszli do wyborów. Teraz, słupszczanie, nie czas pytać, co zrobić z prezydentem, ale co on zrobi z wami.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.