Gość we własnym domu

Jacek Dziedzina

|

28.11.2014 12:12 GOSC.PL

Papież nie pojechał do kraju muzułmańskiego. W Turcji o ślady chrześcijaństwa można się potknąć na każdym kroku.

Gość we własnym domu

Owszem, najczęściej to tylko ruiny i wspomnienie chrześcijaństwa. Niektóre miejsca mają wprawdzie tabliczki „upamiętniające”, ale o większość ważnych dla historii Kościoła skarbów trzeba mocno dopytywać, a nawet przedzierać się do nich przez gęste zarośla.

W taki sposób kilka lat temu, z grupą kilku dziennikarzy europejskich, „odkryliśmy” ruiny kościoła, w którym odbywały się obrady soboru efeskiego w 431 roku. To w czasie tego soboru uroczyście ogłoszono jeden z najważniejszych dogmatów chrześcijaństwa – że Maryja jest Matką Boga (Theotokos). Ruiny znajdują się poza szlakiem zwiedzania, bez żadnej tabliczki informacyjnej, przy zarośniętej ścieżce skręcającej niepostrzeżenie... za toaletami. A przecież to powinno być jedno z najbardziej obleganych przez chrześcijan miejsc pielgrzymkowych! Gdyby tylko ktoś o to zadbał. A że nasza dziennikarska grupa przebywała tam na zaproszenie tureckiego rządu, spontanicznie zrodził się pomysł, by napisać i wysłać list w tej sprawie do tureckiego ministerstwa kultury.

Oczywiście, same apele i nawet dobra wola rządu tureckiego nie wystarczą, z prostego powodu: tam po prostu nie ma już prawie chrześcijan, którzy mogliby zorganizować np. centrum pielgrzymkowe. A ci, którzy zostali, mają ważniejszy problem – jak przetrwać w sytuacji ciągłej dyskryminacji i nierównego traktowania obywateli. 

Do takiego kraju przylatuje dziś papież Franciszek. Kraju formalnie muzułmańskiego, choć przez dziesięciolecia zdominowanego przez świecką ideologię, która dyskryminowała...także samych muzułmanów, chcących zbyt otwarcie demonstrować swoją religijność. Ale i chrześcijanie nie mają tu łatwo, a obecne rządy islamskiej partii nie napawają optymizmem co do jakości wolności religijnej w tym kraju.

W Turcji ślady chrześcijaństwa, jeśli dobrze poszperać „między zaroślami”, są niemal na każdym kroku. To nie tylko Efez, skąd św. Paweł napisał swoje najważniejsze listy, Efez, którego mieszkańcy i starsi gminy chrześcijańskiej „wybuchali wielkim płaczem” i „rzucali się Pawłowi na szyję”, gdy żegnali Apostoła odpływającego z portu w Milecie. To również dawna Antiochia Syryjska (dzisiaj Antakya), gdzie po raz pierwszy uczniów Chrystusa nazwano chrześcijanami, a także Antiochia Pizydyjska (dziś Yalvaç), gdzie Paweł i Barnaba wygłosili w synagodze chyba najważniejsze przemówienie do Żydów. Jest oczywiście Ikonium, jest też Tars i wiele innych kluczowych dla pierwszych wieków chrześcijaństwa miejsc.

Jest wreszcie sam Stambuł, czyli Konstantynopol. I powiem szczerze, że bardziej niż wszystkie zaplanowane spotkania z wielki muftimi – i tymi, którzy papieża witają serdecznie (Wielki Mufti Stambułu), i tymi, którzy niekoniecznie (Wielki Mufti Turcji) oraz niekończącymi się dywagacjami, czy da się prowadzić dialog z islamem, czy nie – najważniejszym punktem tej pielgrzymki będzie spotkanie z patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem I. Zwłaszcza po słowach, które wypowiedział dwa dni temu: „Daty jeszcze nie znamy, ale jestem pewny, że nadejdzie dzień, kiedy wspólnie oddamy chwałę Bogu, spożywając ten sam Chleb i pijąc z tego samego kielicha. Wiara w odzyskanie pełnej jedności jest jak najbardziej realna”.

Jeden Bartłomiej i jeden Franciszek tego nie sprawią. Ale odwaga powiedzenia głośno tego, co ciągle wydaje się nierealne, może okazać się najważniejszym proroctwem i błogosławieństwem tej pielgrzymki.