Pod fałszywą flagą

Jerzy Szygiel

|

GN 43/2014

publikacja 23.10.2014 00:15

Ekipa francuskich sędziów śledczych udała się do Algierii, by rozwiązać zagadkę brutalnego morderstwa siedmiu trapistów z klasztoru Najświętszej Panny Maryi z gór Atlas w Tibhirine.

Trapiści z klasztoru w Tibhirine, w Algierii. Siedmiu z nich zostało zamordowanych wiosną 1996 roku. Ich ciał nigdy nie odnaleziono. Przy jednej z dróg odkryto tylko odcięte głowy mnichów Trapiści z klasztoru w Tibhirine, w Algierii. Siedmiu z nich zostało zamordowanych wiosną 1996 roku. Ich ciał nigdy nie odnaleziono. Przy jednej z dróg odkryto tylko odcięte głowy mnichów
AFP /east news

Od tamtych wydarzeń mi- nęło ponad 18 lat, a do klasztoru ciągle pielgrzymują tysiące ludzi, by oddać hołd zabitym. Połowa z nich to Algierczycy, muzułmanie z gór Atlas i innych regionów kraju. Od niedawna coraz częściej pojawiają się też Europejczycy. To zazwyczaj ci, którzy widzieli przejmujący film „Ludzie Boga”, uhonorowany Grand Prix Jury i Nagrodą Jury Ekumenicznego na festiwalu w Cannes w 2010 r. Kinowe dzieło Xaviera Beauvois nie ukazywało momentu mordu, nie rozstrzygało, kto się go dopuścił, jednak prasa (w tym polska) powtarzała z reguły algierską wersję oficjalną, według której mnisi padli ofiarą ekstremistów z Islamskiej Grupy Zbrojnej (IGZ), toczącej wówczas krwawą wojnę z rządem. Ta wersja budzi dziś coraz więcej wątpliwości. Wygląda też na to, że spóźnione francuskie śledztwo je potwierdza.
 

Czarne dziesięciolecie

Ponad pół wieku, które minęło od założenia klasztoru do znalezienia na poboczu drogi odciętych głów porwanych mnichów, było czasem niezwykłej pracy. Francuscy trapiści, zgodnie z surową Regułą św. Benedykta, w pocie czoła uprawiali kilka hektarów ziemi, zamienionej wkrótce w bujne ogrody warzywne i sady owocowe, pełne drzew mandarynkowych i pomarańczowych, figowców, grusz i wielu innych kwitnących gatunków, z których korzystało kilka małych pasiek. Część produktów ziemi oraz miód i najróżniejsze powidła rozdawali najuboższym mieszkańcom okolicznych wsi, a resztę sprzedawali na targach. Niektóre produkty wozili do oddalonej o ok. 70 km stolicy, Algieru, gdzie cieszyły się wielkim powodzeniem. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży szły na utrzymanie klasztoru, ale wystarczały też na zatrudnienie dwóch robotników rolnych i kupno lekarstw dla przyklasztornej przychodni, w której zakonny lekarz brat Łukasz wraz ze swym pomocnikiem bratem Amadeuszem codziennie przyjmowali chorych starców, kobiety i dzieci z okolicy. Relacje mnichów z sąsiadami nie zmieniły się również wtedy, gdy nadeszło „czarne dziesięciolecie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.