Rękawiczki dla Nataszy

Weronika Pomierna

Czy kubek aromatycznej kawy i ciepły szalik mogą pomóc wyciągnąć kobietę z prostytucji? Okazuje się, że tak.

Rękawiczki dla Nataszy

Piątkowy wieczór, gdzieś w zachodniej Europie. Zwarte grupki studentów przemieszczają się po mieście w poszukiwaniu miejscówki na wieczór. Miasto tętni życiem. Kilka przecznic od głównego deptaka tłum przerzedza się. Zaczynają dominować samochody z przyciemnionymi szybami, elegancko ubrani mężczyźni i kobiety…W wysokich szpilkach, skórzanych spódniczkach i ostrym makijażem. Do tego wymuszony uśmiech i znudzone spojrzenie. Jak długo można stać na ulicy, gdy temperatura koło północy spada do kilku stopni?

Tutaj nie zapuszczają się dystyngowane pary koło czterdziestki, szukające przytulnej knajpki na wieczór. Co robią więc w tej dzielnicy młodzi, całkiem normalnie wyglądający ludzie? Na dodatek w starym autobusie? Wychodzą na ulicę jakby nigdy nic. Trzymają w dłoniach kubki z kawą i herbatą. Zapraszają dziewczyny do środka autobusu, zaadaptowanego na kawiarnię. Proponują coś ciepłego do zjedzenia. Przytulne wnętrze zachęca. Pachnie cynamonowymi bułeczkami. Do autobusu wchodzi kilka kobiet. Pachnie domem, którego wiele z nich nigdy nie miało.

Ci młodzi ludzie to wolontariusze. Od kilku lat regularnie jeżdżą do dzielnicy znanej z prostytucji, żeby spotykać się z kobietami, na które wielu ludzi patrzy z pogardą. W autobusie oprócz kawy, herbaty i jedzenia są też ciepłe swetry, wełniane rękawiczki i czapki.  Kobiety mogą zabrać coś ciepłego do ubrania, odpocząć, zebrać myśli, porozmawiać z ludźmi, którzy nie oceniają ich. Są gotowi wysłuchać, pomagają skontaktować się z psychologiem albo prawnikiem. Mogą się za nie pomodlić. Wszystko po to, aby pomóc tym kobietom wyrwać się z sideł prostytucji. Rozmowy otwierają oczy i serca.

-  Wiele z nich mówiło mi, że zostały zgwałcone jako małe dziewczynki, opowiadały, jak to wpłynęło na ich życie. Zrozumiałam wtedy, że potrzeba im nie tylko nowej pracy, ale przepracowania traumy z dzieciństwa - opowiadała mi kiedyś jedna z wolontariuszek, która obecnie prowadzi terapię dla kobiet.

Sobotni wieczór. Ciepły dom, w którym unosi się zapach świeżo upieczonego ciasta. W kominku tli się ogień. Ostatnie spojrzenie na skrzynkę mejlową. W gąszczu newsletterów jest i ten. Przygarść informacji o pracy wolontariuszy pomagających ofiarom handlu ludźmi. I prośba o modlitwę. Za zmuszane do prostytucji dzieci na Filipinach. Za Nadię, która zdecydowała się zostawić dzielnicę czerwonych latarni i chce iść na studia. I za dom, w którym wolontariusze prowadzą terapię dla kobiet. Aby starczyło pieniędzy na zapłacenie rachunków i wynajęcie drugiego domu, bo obecny jest za mały.

Rocznie ofiarami handlu ludźmi pada od 700 tysięcy do 4 milionów dzieci i dorosłych. Około 79 proc. z nich jest wykorzystywanych seksualnie. Dane, które pojawiają się w mediach z okazji kolejnego Europejskiego Dnia Walki z Handlem Ludźmi, przyprawiają o zawrót głowy. Trudno zobaczyć w tym tłumie konkretnego człowieka: Nataszę, Miriam, Patrycję albo Adama, ale oni tam są. Każdy ze swoją unikalną historią, bólem i łzami.