Kiedy legalizacja wszystkofilii?

Franciszek Kucharczak

|

GN 41/2014

publikacja 09.10.2014 00:15

Wybór jest taki: albo zasady, albo zasadzki.


Kiedy legalizacja wszystkofilii? rysunek franciszek kucharczak /gn

Profesor Jan Hartman ma problemy, bo pochwalał kazirodztwo. Oburzyli się nawet lewicowi luminarze życia publicznego w Polsce. Bo nie mają z tym nic wspólnego. Oni się odcinają, oburzają, potępiają.


Guzik prawda. Wcale ich to nie oburza. Oni do tego dążą. Dyskusja o kazirodztwie trwa już w najlepsze w Niemczech, a ideolodzy gender przepychają ten temat wszędzie, gdzie dano im pole działania. Jan Hartman popełnił błąd, bo z pochwałą tej dewiacji w obiegu publicznym wyrwał się za szybko. A to trzeba powoli, w naukowym opakowaniu, stopniowo dozując szok. Najpierw należy oswoić ludzi z myślą, że prawne sankcjonowanie kazirodztwa jest w ogóle możliwe. W drugim kroku trzeba popchnąć przez „Wyborczą” i jej satelity serię łzawych tekstów o nieszczęśliwej miłości brata i siostry, niespełnionej z powodu opresyjnego prawa. Potem jakaś Agnieszka Holland zrobi o tym film, okrzyknięty przed premierą najbardziej kasowym dziełem roku. Gdy co wrażliwszym łzy pociekną na sam dźwięk słowa „kazirodztwo”, przyjdzie czas na kolejny krok: zgłaszanie postulatów i argumentowanie.


A Jan Hartman zaczął od końca – od postulatu i argumentów. Chociaż od zawsze sama natura ostrzegała przed kazirodztwem wadami genetycznymi u potomstwa, „filozof i bioetyk” znalazł na to sposób: „W dobie skutecznej antykoncepcji czas postawić sobie pytanie: co właściwie może dziś służyć za usprawiedliwienie zakazu kazirodztwa?”.

Obrzydliwość tej logiki jest wstrząsająca – i dlatego wybuchł skandal – ale to jest logika uzasadniona, gdy odrzuci się siłę wyższą. Bez uznania Prawodawcy przyjęcie nawet najbardziej zboczonych pomysłów jest tylko kwestią czasu. Dziś w pochwale kazirodztwa widzimy ohydę, tak samo jak 20 lat temu widzieliśmy ją w „małżeństwach” osób tej samej płci i jak 10 lat temu widzieliśmy ją w oddawaniu takim parom dzieci. Dziś tamte rzeczy, ubrane w elegancki kostium tolerancji, stały się „prawem człowieka” i nawet konserwatyści przebąkują o „potrzebie regulacji” tego, co właśnie teraz jest uregulowane. Pomysł, żeby dewiacyjnym związkom oddawać dzieci, nie zatyka już tchu w piersiach i normą jest pochylanie się nad rzekomym powszechnym „prawem do dziecka”.

Profesor Hartman jeszcze dostanie nagrodę za swe „męczeństwo”, i to może już niedługo. Dwa dni po wybuchu afery „kazirodczej” na portalu Tomasza Lisa „Na Temat” ukazał się tekst „analizujący” powody społecznego odrzucenia kazirodztwa. „Dlaczego dorosłym ludziom miałoby się zabraniać wejścia w relację, w której byliby szczęśliwi?” – pyta autorka, aby dojść do wniosku: „Z uprzedzeniami czasem trudniej sobie poradzić niż z czystą biologią”. Niebawem okazało się też, że obecna minister „od równości” Małgorzata Fuszara już dwa lata temu mówiła praktycznie to samo, co Hartman. Tyle że w autorytecie „naukowości”, bo na wykładzie, a nie na blogu.


A zatem – w wojnie z prawem naturalnym kolejny front otwarty. W kolejce na „rozpoczęcie dyskusji” czekają zoofile, dendrofile, nekrofile… Lista otwarta, każde upodobanie ma szanse. 



Zwierzę ma lepiej


Premier Ewa Kopacz z okazji obchodzonego 4 października Światowego Dnia Zwierząt, nawiązując do czeskiego pisarza Milana Kundery, napisała m.in.: „Dobroć człowieka może się wyrazić w sposób czysty i wolny tylko w stosunku do tych, którzy są wydani na jego łaskę i niełaskę”. Cóż, było w 2008 roku takie dziecko, zdane na łaskę i niełaskę dorosłych. Ówczesna minister zdrowia wybrała niełaskę i wskazała szpital, w którym maleństwo zabito. No ale przecież to nie było zwierzę, prawda pani premier?



Kredyt zaufania


Satanistyczny zespół Behemoth miał zagrać w studenckim klubie Eskulap w Poznaniu. W wyniku licznych protestów, m.in. mieszkańców Poznania, rektor Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu odwołał koncert. Jego decyzja wywołała z kolei oburzenie samych „artystów”, których szef, Nergal, stwierdził, że stało się to „z powodów politycznych”. W jazgocie wsparły go, rzecz jasna, środowiska „postępu”. Łódzka „Wyborcza” na pociechę poinformowała, że Behemoth, pomimo protestów, zagrał w Łodzi. „To, przed czym przestrzegały portale katolickie, nie miało miejsca. Artysta nie podarł Biblii ani nie pił »krwi«” – ironizował autor tekstu. Ho, ho, to bardzo uprzejme ze strony Nergala, że powstrzymał się przed darciem Biblii. Tylko że wcześniej darł i dalej bezczelnie obraża tych, których wtedy zranił. „Postępowi”, zdaje się, proponują nam taką logikę „doceniania artystów”: Jeśli ktoś ostentacyjnie sprofanował i zniszczył coś bardzo dla ciebie cennego, daj mu coś kolejnego, co bardzo cenisz – i pochwal go, że tym razem ci tego nie zniszczył. O ile, oczywiście, rzeczywiście nie zniszczy. W innym wypadku próbuj dalej. W końcu egzemplarzy Biblii jest bardzo dużo.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.