Pół wieku w „Beczce”


Piotr Legutko


|

GN 41/2014

publikacja 09.10.2014 00:15

Legendarne krakowskie duszpasterstwo dominikanów świętuje 50 lat istnienia. Czym „Beczka” dziś przyciąga studentów? Czy ma silną konkurencję?


O. Jan Andrzej Kłoczowski OP 
(z lewej) – najważniejsza 
postać „Beczki” lat 80. i 90. 
Z o. Joachimem Badenim 
związany jest działający 
w ramach tego DA ruch 
odnowy Charyzmatycznej O. Jan Andrzej Kłoczowski OP 
(z lewej) – najważniejsza 
postać „Beczki” lat 80. i 90. 
Z o. Joachimem Badenim 
związany jest działający 
w ramach tego DA ruch 
odnowy Charyzmatycznej
GRZEGORZ KOZAKIEWICZ

Wczasach gdy kard. Karol Wojtyła zapragnął pod Wawel przeszczepić z Poznania dominikański model pracy z młodzieżą, w Polsce studiowało zaledwie 2 proc. populacji. Dziś co drugi młody człowiek ma indeks, a tylko w Krakowie studiuje około 200 tys. osób. To całkowicie nowa sytuacja, choć cel pozostaje ten sam: formacja katolickich elit. Duszpasterstwa akademickie w liczbach bezwzględnych nie prezentują się już tak imponująco (jak choćby w szczytowym okresie lat 80.), ale stanowią wyrazistą propozycję dla środowiska, które ma coraz większy problem z określeniem swojej tożsamości.


Szczęka wypada


Skąd się wzięła „Beczka”? Z niczego – jeśli wierzyć o. Tomaszowi Pawłowskiemu OP, pierwszemu duszpasterzowi akademickiemu u dominikanów. „Parafrazując Księgę Rodzaju, można powiedzieć, że na początku było zero. Miało powstać duszpasterstwo akademickie, a nie było studentów. Nie miałem pomieszczeń, sprzętów, zaplecza. Nie było niczego. Nad dominikańskimi krużgankami osiadła nicość zawieszona na niechęci” – wspomina „ojciec założyciel”. Zanotował te słowa inny dominikanin, Jacek Krzysztofowicz OP, „ojciec odnowiciel”, który w latach 90. wydobywał „Beczkę” z kryzysu, by potem spisać jej dzieje. 50 lat temu nie było w zakonie entuzjazmu wokół pomysłu, by w spokojne życie klasztoru wpuścić studenckiego wirusa. Obawy okazały się uzasadnione, a zmiany nieodwracalne.


Ojciec Tomasz Pawłowski, poznaniak, niegdyś warszawski powstaniec, potem przez 20 lat niekwestionowany guru krakowskiej młodzieży, sprawił, że dominikańskie krużganki, niegdyś miejsce pochówku, potem oaza ciszy i zadumy, stały się nagle „okiem cyklonu”, miejscem spotkań, gorących debat, a nawet… bali. Zdarzyło się bowiem, że o. Tomasz w karnawale poprowadził po krużgankach poloneza. Pląsający radośnie „beczkowicze” wpadli wprost na jednego z sędziwych zakonników, mistrza teologii i duchowości. Kronikarz zanotował, że na ten widok ojcu wypadła (dosłownie) sztuczna szczęka. 


Łowy w konfesjonale


Samo słowo „Beczka” wymyślił właśnie o. Tomasz Pawłowski, patrząc na charakterystyczne sklepienie darowanej mu przez zakon kaplicy. Nie wszystkim w nobliwym Krakowie to się spodobało. „Beczka? To brzmi jak w cyrku!” – oburzała się listownie jedna z okolicznych parafianek. Dominikanie starannie dbali jednak o selekcję osób przychodzących w dni powszednie na „siódemki”, a w niedzielę na „dziewiątki”. Pierwsi studenci zostali „złowieni” w konfesjonale. Za pokutę dostawali przyjście na „siódemkę”, czyli specjalną Mszę św., po której czekała na nich pułapka w postaci chleba ze smalcem i kawy zbożowej. „Pokutę odrobiłem, a potem zostałem” – wspominali później. Klasztor szybko zmienił nieufne podejście na czułą opiekę. Nie tylko oddał swoje pomieszczenia, ale karmił i finansował duszpasterstwo, które szybko stało się wizytówką zgromadzenia. 
Pod koniec lat 70. środowisko „Beczki” mocno zaangażowało się w działalność opozycyjną. Z inicjatywy kard. Karola Wojtyły i pod jego opieką odbywały się tu wykłady Latającego Uniwersytetu, spotkania twórców alternatywnej kultury studenckiej. W tym kręgu narodził się też (wiosną 1977 r., po śmierci Stanisława Pyjasa, zamordowanego przez Służbę Bezpieczeństwa) Studencki Komitet Solidarności. Z „Beczki” w świat polityki i biznesu wyszli m.in. Liliana i Bogusław Sonikowie, Danuta Skóra, Lech Jeziorny. Po wprowadzeniu stanu wojennego właśnie w „Beczce” powstało pierwsze w Krakowie biuro pomocy dla internowanych i ich rodzin. Konsekwencją tego zaangażowania było uwięzienie na pewien czas o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego OP, najważniejszej postaci „Beczki” lat 80. i 90. ubiegłego wieku. 


Siła marki


Szukając klucza do wyjaśnienia fenomenu popularności akurat tego duszpasterstwa, na pewno trzeba wskazać na niezwykłe osobowości jego opiekunów, ojców Pawłowskiego, Kłoczowskiego, Badeniego, Krzysztofowicza, a współcześnie Macieja Okońskiego i Adama Szustaka. Dominikanie zawsze starannie przygotowywali kolejne „nominacje” na liderów „Beczki”. nikt tu nie trafiał przypadkowo, każdy też pozostawił na wychowankach swój osobny ślad. Z Joachimem Badenim OP związany jest na przykład działający w ramach „Beczki” ruch Odnowy Charyzmatycznej. Pod koniec lat 80. w porannej „siódemce” uczestniczyło codziennie kilkaset osób. Rozmach był tak duży, a pomysły tak szalone, że zakon musiał włączyć dyskretny hamulec. 
Kryzys przyszedł wraz z… wolnością, jak we wszystkich duszpasterstwach. Trwał niemal dekadę. Dziś „Beczka” znów tętni życiem. To nie jedna, a kilkanaście grup dyskusyjnych, modlitewnych i charytatywnych. W ciągu tygodnia przez duszpasterstwo akademickie przy klasztorze ojców dominikanów przewija się ok. 400–500 osób. Trochę też dlatego, że dla studentów to po prostu jedno z kultowych miejsc, gdzie wypada bywać. Po pół wieku to już sprawdzona marka. A dziś młodzież ceni i lubi „markowe” rzeczy.


Późny start


Ksiądz Jacek Stryczek, przed laty duszpasterz akademicki u św. Anny, a dziś u św. Józefa na Podgórzu, też przeszedł przez „Beczkę” – w okresie charyzmatycznym. Pytany o źródła trwałości jej sukcesu podkreśla zasługi całego zgromadzenia, któremu udało się stworzyć pewien standard pracy ze studentami, który świetnie się sprawdza. – Zmieniają się oczywiście bohaterowie, frontmeni, ale przecież adresat wciąż pozostaje ten sam: młodzi ludzie z aspiracjami – zauważa ks. Jacek. 
Grzegorz Chrzanowski OP, krakowski subprzeor, dodaje do tej definicji dwie rzeczy. Po pierwsze, kaznodziejską jakość, z której zresztą dominikanie zawsze słynęli. – Po drugie, tutaj od młodzieży sporo się wymaga, ale też dużo oferuje. Patrzę na to trochę z boku, bo sam pracowałem raczej z młodzieżą szkół średnich, ale widzę, jak dużo pracy i pomysłów wciąż można znaleźć w „Beczce” – wylicza były szef „W drodze”. 
Dominikanie pracują ostro, bo czują oddech konkurencji na karku. Co prawda to już nie te czasy, gdy w Krakowie aktywnie działało 29 ośrodków DA, jak w latach 80., ale też nie duszpasterska pustynia lat 90., gdy kaplice akademickie świeciły pustkami, a młodzież alergicznie podchodziła do każdej wspólnoty. Wbrew obiegowym opiniom od kilku lat rośnie liczba studentów przychodzących na spotkania, choć – jak zauważa ks. Stryczek – zjawiają się później niż kiedyś. – To jest taki przesunięty start, czasem wręcz na samą końcówkę studiów, gdy człowiek nagle odkrywa, że w jego życiu wciąż nie wydarzyło się nic ważnego. I wtedy przychodzą do nas – mówi duszpasterz.


Jeden procent


Pół wieku „Beczki” robi wrażenie… ale nie w Krakowie. Tu wszystko ma dłuższą metrykę, także DA. Ksiądz Dariusz Talik od 3 lat kieruje najstarszym polskim duszpasterstwem akademickim – u św. Anny (powołanym 87 lat temu przez kard. Sapiehę). To także centralne DA w Krakowie, więc ks. Dariusz wie, co słychać w całym mieście. Wylicza, że przed wakacjami stałą formacją objętych było w 18 ośrodkach ponad 1800 osób, czyli ok. 1 procenta wszystkich studiujących w Krakowie. Dużo to czy mało? – Ja się z tego procenta cieszę, bo odnoszę go do sytuacji w dużej miejskiej parafii, gdzie zebranie 20–30 osób tak zaangażowanych graniczy dziś z cudem. A trzeba do tej liczby dodać jeszcze studentów przychodzących na spotkania otwarte – zastrzega ks. Dariusz.
W DA u św. Anny działa regularnie w 15 grupach 240 osób, mniej więcej tyle samo przychodzi do DA u św. Józefa. Najliczniejsze są duszpasterstwa dominikanów i misjonarzy na Miasteczku Studenckim. Ale zdaniem ks. Talika o tym, że ta forma duszpasterstwa nie przeżywa dziś kryzysu, nie świadczą liczby, ale jej żywotność. Pół wieku temu o. Tomasz Pawłowski „łowił” kandydatów do DA poprzez konfesjonał, dziś do wspólnoty prowadzonej przez ks. Stryczka trzeba indywidualnie aplikować, a do św. Anny droga wiedzie głównie przez rekomendację koleżanek i kolegów. Czyli przez świadectwo. 


Gorzej już było


Ludzie z DA nie izolują się, są aktywni, nie brak ich nawet w piwnych ogródkach. Tam także są żywą (i skuteczną) reklamą tego, co dzieje się w duszpasterstwie. Może to i jeden procent, ale rzuca się w oczy. – Kiedy zaczynaliśmy roczny cykl katechez przedmałżeńskich, wydawało się, że to pomysł szalony. Przecież młodzi narzekają nawet na weekendowe kursy. Dziś na wtorkowych Mszach dla zakochanych, które nazwaliśmy „Żar ognia”, samo błogosławieństwo dla par trwa 40 minut – śmieje się ks. Dariusz. 
Nie potwierdza opinii o „wychłodzeniu” obecnych roczników studentów. Na potwierdzenie przywołuje kilkanaście godzin w tygodniu poświęcanych na indywidualne rozmowy z młodymi ludźmi, chodzenie z nimi po górach i na obozy adaptacyjne. Uważa więc, że ma solidne podstawy do optymizmu. Bo gorzej już było.
W dużym ośrodku akademickim, takim jak Kraków, oferta duszpasterska dla studentów jest bardzo bogata i zróżnicowana. Ksiądz Jacek Stryczek stawia na przykład na pogłębianie tożsamości płciowej. W DA u św. Józefa jest „Męska strona rzeczywistości”, jest też „Perła kobiecości”. Obie grupy pracują inaczej, wzmacniając w sobie to, co współczesna kultura rozmywa i rozwadnia. 
A jak dziś wygląda modelowe DA? Jeśli szukać wspólnego mianownika, to jest nim – zdaniem moich rozmówców – Msza święta. – To jest pierwsza potrzeba młodych ludzi. Nad niedzielną Mszą pracuje u nas cały zespół, współtworząc wydarzenie, na które się czeka i które nie pozostawia obojętnym. Uważam, że w sytuacji, gdy połowa populacji dziś studiuje, takie akademickie Msze powinny być w każdej parafii – rekomenduje ks. Jacek Stryczek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.