Liczy się tylko miłość

GN 39/2014

publikacja 25.09.2014 00:15

O tym, czego najbardziej potrzebują osoby niepełnosprawne umysłowo, z Marie-Hélène Mathieu, założycielką ruchu „Wiara i Światło” rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek

Marie-Hélène Mathieu Marie-Hélène Mathieu
miłosz kluba /foto gość

Joanna Bątkiewicz-Brożek: Dla niepełnosprawnych umysłowo największym nieszczęściem nie jest ich upośledzenie, ale poczucie samotności i odrzucenia. Powtarza to Pani od  40 lat, czyli od początku istnienia Wiary i Światła.

Marie-Hélène Mathieu: Mówię tak od momentu, gdy po raz pierwszy spotkałam osobę upośledzoną umysłowo. Miałam 11 lat. Chodziłam do jednej klasy z 17-letnią dziewczyną z upośledzeniem. Nie potrafiła czytać ani pisać. W latach 40. nie było jeszcze szkół specjalnych. Alice chowała się za kaloryferem, wszyscy z niej drwili, bo miała wykrzywioną twarz. Pewnego dnia widziałam, jak płacze. Mieliśmy narysować jesienny bukiet liści. Alice nakreśliła w rogu kartki listek. Nauczyciel się wściekł, zbił ją i wyzwał od leni. Bardzo mnie to poruszyło, bo zwykle jej twarz była bez wyrazu, a tym razem malowało się na niej cierpienie, poczucie odrzucenia. Pomyślałam: co ja mogę zrobić, żeby ją pocieszyć? Lubiła robótki ręczne. Znalazłam więc dla niej takie zajęcie, któremu była w stanie podołać. Wtedy pomyślałam, że może kiedyś będę pomagać osobom takim jak ona.

Ale idea Wiary i Światła, wspólnoty, która dziś jest obecna w 81 krajach świata, powstała po spotkaniu z Jeanem Vanierem, założycielem Arki, i to 20 lat później.

O Jeanie Vanierze dużo słyszałam: oficer marynarki wojennej, profesor filozofii, który nagle zajął się osobami niepełnosprawnymi. Nie pasowało mi to. Moja przyjaciółka Marie-Madelaine, która znała matkę Jeana, nalegała, żeby odwiedzić jedną ze wspólnot l’Arche. Znudzona jej prośbami, pojechałam. Pamiętam, jak weszłyśmy do kaplicy. Trwała Msza św. Kilkanaście osób śpiewało na całe gardło, niesamowicie fałszując. Płakałam, bo modlitwa tych upośledzonych ludzi była szczera! Słuchali trudnej dla nich homilii o. Thomasa, ale widziałam, że trafia ona do ich serc. Reagowali. Potem zjedliśmy kolację. Na koniec niepełnosprawny Pierrot krzyknął: Goście zmywają! (śmiech) W sumie i tak robił to Jean Vanier, my tylko wycieraliśmy naczynia. Potem znowu była modlitwa dziękczynna. Ci ludzie rozmawiali z Bogiem. Wcześniej odwiedzałam różne placówki dla niepełnosprawnych, pracowałam w szpitalach. Tu było inaczej.

Czyli jak?

Oni byli jak rodzina. Trudno było odróżnić, kto jest niepełnosprawny, a kto nie. Pamiętam, że w drodze powrotnej do Paryża milczałam. Byłam wstrząśnięta. Jean Vanier szybko odwiedził mnie w Chrześcijańskim Biurze dla Osób Niepełnosprawnych (OCH), gdzie pracowałam. Nawiązała się przyjaźń. Chodziłam na spotkania Arki. Na jednym z nich pojawiło się małżeństwo Camille i Gérard Proffit. Ich kilkuletni synowie, Thaddée i Loïc, mieli głębokie upośledzenie umysłowe. Przeszli dużo upokorzeń, odmówiono im udziału w diecezjalnej pielgrzymce do Lourdes.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.