Stowarzyszenie „Nadzieja”. Jednego są pewni. O nikim nie da się powiedzieć, że nie rokuje. Doświadczenie ponad 20 lat pracy z osobami uzależnionymi i bezdomnymi pokazuje, że nawet ci, którzy – wydawało się – są bez szans, stawali na nogi.
Decyzja o pobycie w schronisku to pierwszy krok ku wyjściu z kryzysu
ks. Rafał Pastwa /Foto Gość
Kilka lat temu w biurze Charytatywnego Stowarzyszenia Niesienia Pomocy Chorym Uzależnionym od Alkoholu „Nadzieja” zadzwonił telefon. Lekarz ze szpitala w Parczewie prosił, by przyjąć do hostelu dla bezdomnych ich pacjenta po odwyku. Odebrał Krzysztof Leszczyński. – Wie pan, to stary kawaler i nie rokuje, ale trzeba coś z nim zrobić – usłyszał. Okazało się, że pan grubo po czterdziestce, z trudną historią picia i poniewierki był jednym z najwytrwalszych w walce o powrót do społeczeństwa w historii ośrodka. – Spotkałem go niedawno na naszych Dniach Nadziei, które organizujemy co roku. Okazało się, że nie tylko nie pije, ale ma pracę, założył rodzinę, urodziło mu się dziecko – mówi prezes „Nadziei”.
Trudno na ulicy samemu
Kiedy 22 lata temu powstawało stowarzyszenie, nie było w Lublinie miejsca, gdzie mogliby się podziać ludzie wychodzący z oddziałów odwykowych szpitala. Trafiali więc w środowiska, z których pochodzili. A tam czekali koledzy od kieliszka. Znajomi i rodzina, jeśli taka była, raczej nie okazywali wsparcia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.