O trądzie, aluminiowych puszkach i pieniądzach na misje mówi Jacek Jarosz, wolontariusz Fundacji Redemptoris Missio.
– Jestem bardzo wdzięczny za wszelkie formy wsparcia zarówno materialnego, jak i duchowego – zapewnia wolontariusz misyjny
Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość
Ks. Roman Tomaszczuk: Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o Madagaskarze?
Jacek Jarosz: Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy pierwszy raz natknąłem się na opisy Afryki u Ryszarda Kapuścińskiego i Arkadego Fidlera. Oczywiście za sprawą drugiego z wymienionych bliższe stały mi się losy Malgaszów. Opisywał życie mieszkańców Ambinanitelu, wioski położonej w zupełnie innej części kraju niż Mandabe, do którego jadę. Kiedy polski ksiądz działający w tamtejszej placówce zgłosił zapotrzebowanie na pomoc wolontariusza, nie namyślałem się zbyt długo i zgodziłem się wyjechać, nie wiedząc, co mnie tam na miejscu czeka.
Wyprawa na wyspę trędowatych… nie boisz się?
Trąd na Madagaskarze nie jest już tak olbrzymim problemem jak w czasach słynnego polskiego misjonarza o. Jana Beyzyma. Dziś znamy leki na tę chorobę, wiemy, jak unikać jej rozprzestrzeniania, i co najważniejsze odnotowujemy mniej zachorowań niż w przeszłości. W związku z tym nie czuję obawy.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.