Dzieci śmieci

Franciszek Kucharczak

|

GN 28/2014

publikacja 10.07.2014 00:15

Logika abortofilów: rozszarpać dziecko na żywo, żeby… nie cierpiało.

Dzieci śmieci rysunek franciszek kucharczak /gn

W kwietniu ubiegłego roku „Gazeta Wyborcza” tak pisała o dziewczynce, która miała przyjść na świat w ramach miejskiego programu dopłat do in vitro w Częstochowie: „Za Milenkę, która ma się urodzić pod koniec lata, kciuki trzyma nie tylko rodzina, ale też częstochowski magistrat”. Bardzo ładnie. Jeszcze nie było połowy ciąży, a dziecko już miało imię.

Co się więc stało, że o dziecku, którego nie chciał zabić prof. Chazan, czytam i słyszę, że lekarz złamał prawo, bo to był „uszkodzony płód”? Tu „Milenka”, a tu jakiś wadliwy odpad produkcyjny.

Że co? Że Milenka była z in vitro, to jej się należy inne traktowanie? Otóż nawet gdyby tak było, to, proszę państwa, dziecko, którego ocalenie posłużyło za motyw do szykanowania dyrektora szpitala Świętej Rodziny, też było z in vitro. Tak wynika z wywiadu, jakiego matka udzieliła tygodnikowi „Wprost”. A skoro tak, to nic dziwnego, że zareagowała jak ktoś, kto zamawia produkt pełnowartościowy, a otrzymuje towar wadliwy: „Usuńcie to”. Niczym jakiegoś śmiecia.

Tak skutkuje mentalność roszczeniowa, wyrażana w zwrocie „mam prawo do dziecka”.

Uczciwi specjaliści wielokrotnie ostrzegali, że poza niemoralnością sztucznego zapłodnienia i wszelkimi zagrożeniami, jakie się z tym wiążą, dzieci z in vitro mają problemy zdrowotne znacznie częściej od innych dzieci.

Jeśli jednak człowiek się począł, choćby z in vitro, nie ma to już znaczenia. Należy mu się taki sam szacunek, jak każdemu innemu człowiekowi. I leczenie mu się takie samo należy. Bo to człowiek i najstraszniejsze nawet „uszkodzenie” nie może być powodem do zabicia go. O chorym człowieku nie powiemy „uszkodzona Milenka” albo „wadliwy Pawełek”.

Jeśli jednak ktoś zaczął kimś gardzić jako „uszkodzonym płodem”, to już nie może przestać, nawet gdy „płód” się urodził. Wzorcowy przykład takiej pogardy zaprezentował na antenie TVN24 prof. Romuald Dębski ze Szpitala Bielańskiego, znanego głównie z aborcji na dzieciach z zespołem Downa. Otóż pokazał on prowadzącemu program zdjęcie tego właśnie dziecka, które się urodziło z powodu „złamania prawa” przez prof. Chazana, i powiedział: „Gdyby profesor Chazan przyjechał teraz do mnie do kliniki i zobaczył to życie, które uratował, to chyba miałby troszkę inne podejście”. I opowiedział widzom, jak też okropnie wygląda to dziecko.

Piękna lekarska postawa. Nawet teraz, po urodzeniu dziecka, prof. Dębski nie używa, mówiąc o nim, imienia (a przecież ma ono imię i nazwisko!). Dla niego to zaledwie „życie”. Opowiada o nim, jakby było cyrkowym dziwadłem. Bo co? Bo człowiekiem jest tylko ten, kto nie ma zwisającej gałki ocznej? Bo dziecko umrze? A to lekarze teraz zdrowych leczą? I nieśmiertelnych? To lekarze teraz mają „troszkę inne podejście”, gdy pacjent wygląda nieładnie? Oj, to się pan, panie profesorze Dębski, powinien zatrudnić jako medyczne zabezpieczenie konkursów miss piękności. To by się panu fajnie leczyło. Estetycznie, bez kwękania, a jak fotki pacjentek by się ludziom podobały! Nie to, co jakiegoś tam „śmiecia”, prawda?

Na zdrowie kasy brak

Mazowiecki Oddział NFZ unieważnił postępowanie konkursowe w zakresie wybudzania dzieci ze śpiączki. Kilka dni wcześniej wygrała Klinika Budzik, co dawało jej prawa do realizacji świadczenia na okres 3 lat. Po unieważnieniu, po raz trzeci przedłużono Klinice obecną umowę tylko o 6 miesięcy, i zmniejszono wartość kontraktu. „Wyrażamy głębokie zaniepokojenie takimi działaniami, które przyczyniają się do destabilizacji funkcjonowania Kliniki Budzik i rodzą bezpośrednie zagrożenie dla obecnych oraz nowych pacjentów, przyjmowanych na okres 12 miesięcy przy kontrakcie trwającym 6 miesięcy” – napisały władze Kliniki Budzik. Zwróciły przy tym uwagę, że obecna sytuacja stwarza stan niepokoju i zagrożenia, i utrudnia kontraktowanie personelu na zaledwie pół roku. Ale trzeba to zrozumieć, z budzenia nie rosną słupki poparcia dla władzy. A to przecież ważne dla Polski, żeby rosły, bo inaczej wygra PiS i zacznie się Armagedon. A in vitro kosztuje.

I dało się

Po tym, jak MEN zaprezentowało drugą część „darmowego” elementarza, okazało się, że – choć było o świętach, ciastkach i ozdobach – brakło w nim określenia „Boże Narodzenie” i jakichkolwiek odniesień do chrześcijańskiego charakteru tych świąt. Wywołało to wiele protestów, np. petycja „Nie dla usuwania Bożego Narodzenia z darmowego podręcznika dla 1-klasistów”, w krótkim czasie zebrała ponad 45 tys. podpisów. W efekcie w treści elementarza pojawił się zwrot „Boże Narodzenie”, a także wzmianki o Wigilii i kolędach. – Przychylamy się do głosów rodziców, naprawiamy błąd i „Boże Narodzenie” już jest w elementarzu – powiedziała serwisowi Gosc.pl rzecznik MEN Joanna Dębek. Wniosek? Efektów nie ma tam, gdzie ludzie nic nie robią.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.