Wieczory u Sowy

Marek Jurek

|

GN 27/2014

25 czerwca polska demokracja przeżyła swój czarny dzień.

Wieczory  u Sowy

Pomnikiem francuskiej kontrrewolucji na zawsze pozostaną „Wieczory petersburskie”. W długich rozmowach, które prowadzą Hrabia, Kawaler i Senator, Joseph de Maistre – z bólem, ale i z nadzieją – opowiada o niedoli zranionej grzechem ludzkości, o Opatrzności, która działa przez Kościół i kulturę, o społeczeństwie, którego nie można zaprojektować, bo nie powstaje z kontraktu; o życiu narodów, które można powoli zmieniać, jeśli szanuje się to, co niezmienne w ich naturalnym ustroju, to, dzięki czemu trwają i stanowią wspólnotę. Pomnikiem polskiego konserwatyzmu zawsze będą „Wieczory florenckie” Juliana Klaczki. To w istocie opowieść o tym, jak Polska – której nie było na politycznej mapie Europy – mogła cały czas żyć w Kościele i uczestniczyć w kulturze europejskiej. I z tych źródeł mogła czerpać życie i nadzieję na odrodzenie. Rozważania tym ciekawsze, że prowadzone w chwili, gdy odbierano suwerenność papieżowi, gdy najwyższego strażnika ładu chrześcijańskiego spotykało to, co trzy pokolenia wcześniej dotknęło Polskę.

Pomnikiem myśli państwowej dzisiejszej klasy rządzącej na zawsze pozostaną „Wieczory u Sowy & Przyjaciół”. Długie rozmowy Belki, Grasia, Sikorskiego, Sienkiewicza, Rostowskiego, Nowaka przez lata będą obrazem aspiracji i marzeń, wrażliwości i podejścia do ludzi, języka i pojęć o państwie – środowiska, które pod przywództwem Donalda Tuska rządziło Polską. Julian Klaczko nie dożył niepodległości. De Maistre długo czekał na powrót prawowitej monarchii. Donald Tusk zwycięstwo ideom zawartym w „Wieczorach u Sowy” zapewnił błyskawicznie, niemal w tydzień po rozpoczęciu publikacji mokotowskich dialogów, a właściwie – w ciągu paru godzin sejmowego posiedzenia. Premier przekonał całą większość rządową (z chwalebnym wyjątkiem weterana solidarnościowej opozycji Andrzeja Smirnowa), że rozmowy ministrów, dywagujących o tym, jak rozp…ć opozycję, jak zaprząc finanse publiczne do propagandy wyborczej, okraszających to „dowcipami” z domów publicznych – to w istocie rzeczy namysł nad państwem i dobrem społeczeństwa.

Kiedyś, rozpoczynając pracę nad ustawodawstwem im vitro, Donald Tusk oświadczył, że nie będzie kierował się „żadną zewnętrzną normą”, wyłącznie tym – czego chcą ludzie. 25 czerwca tego roku, gdy polski Sejm udzielił wotum zaufania subkulturze z Sowy & Przyjaciół, premier spełnił swą obietnicę do końca. Sejm przegłosował zniesienie zewnętrznych norm, którymi parlament powinien kierować się, wykonując i kontrolując władzę. Polska demokracja przeżyła swój czarny dzień. Jedynym kryterium życia publicznego pozostała sama władza. Władza, której nie wolno podsłuchiwać, ale której należy słuchać. A „skuteczność” premiera Tuska zaczęła natychmiast przynosić kolejne skutki.

Wiosną ubiegłego roku Podkarpaciem wstrząsnął skandal seksualno- -korupcyjny z udziałem poprzedniego marszałka województwa. Zarząd PO–PSL został odwołany. Rządy w województwie przejęła koalicja Prawa i Sprawiedliwości oraz Prawicy Rzeczypospolitej. Podjęła konkretne działania zmieniające politykę województwa, na przykład uruchamiając program naprotechnologicznego leczenia bezpłodności, program szanujący życie i stanowiący moralną alternatywę dla przelewania milionów złotych z budżetu państwa i samorządów na konta laboratoriów in vitro. Koalicja PiS–Prawica podjęła ważne inicjatywy kulturalne, jak budowę Muzeum Rodziny Ulmów i polskich chrześcijan ratujących Żydów. Jednak partie większości rządzącej w Warszawie nie dawały za wygraną. Dwa dni po uzyskaniu przez Tuska wotum zaufania w Sejmie, na Podkarpaciu odwołano prawicowego przewodniczącego Sejmiku Wojewódzkiego i jego zastępców. Na posiedzeniu Sejmiku pojawił się poprzedni marszałek, który kilkanaście miesięcy wcześniej odszedł w niesławie. Blok PO–PSL zaczął szykować się do całkowitego odzyskania władzy w jedynym województwie, które przez pewien czas było wolne od ich kontroli i dominacji.

Przez cały kraj przetoczyły się protesty przeciw bluźnierczemu spektaklowi „Golgota Picnic”. Choć nie zaczęły się bynajmniej w Polsce i nie u nas były największe. Dwa i pół roku wcześniej na „Golgotę Picnic” znacznie mocniej zareagowała Francja. Protestowano na ulicach, a w paryskiej katedrze Notre-Dame kardynał Vingt-Trois nakazał wystawić relikwie korony cierniowej, by podczas nocnej adoracji wspólnie z wiernymi zadośćuczynić za zniewagi wyrządzone ukrzyżowanemu Panu. My jesteśmy jeszcze, a właściwie już tylko dwa i pół roku za Francją. Władza w całości staje po stronie bluźnierców. Minister Zdrojewski, krytykując protesty, oświadczył, że „politykom od recenzowania sztuki radzi się trzymać z daleka”. Politycy mają dobrze, bo ministrowie mają dla nich tylko rady. Ale dla zwykłych protestujących mają policję, jak w Łodzi, gdzie legitymowano wszystkich, którzy przyszli na protest. Powołaniem państwa jest ochrona dobrego życia ludzi i ładu moralnego. Państwo Tuska chroni bezład moralny, a dla Polaków, którzy po prostu chcą dobrego, normalnego życia – ma policję. Ale może nie będzie tak źle. Idą wybory, a w czasie wyborów premier naprawdę kocha ludzi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.