Przekleństwa powszednie

Szymon Babuchowski

|

GN 27/2014

publikacja 03.07.2014 00:15

Rosnące przyzwolenie na wulgarność sprawia, że przekleństwa stają się codziennością. Nie tylko zastępują przecinki, ale wypierają też szlachetnie brzmiące słowa. Język, zamiast nazywać rzeczywistość, zaczyna ją „przezywać”.

Wydawało się, że od najważniejszych urzędników państwowych możemy wymagać innego języka. Wydawało się, że od najważniejszych urzędników państwowych możemy wymagać innego języka.

Czytelnik stenogramów z tzw. taśm prawdy mógł przeżyć szok na wielu poziomach. Zaskakująca okazała się bowiem nie tylko treść rozmów, demaskująca cynizm polityków czy też lekkomyślność ludzi piastujących najwyższe stanowiska w państwie, którzy pozwolili się nagrać. Równie szokująca jest forma tych wynurzeń. Dramatyczny poziom języka osób, które, przynajmniej teoretycznie, powinny stanowić elitę narodu, każe przypuszczać, że rządzą nami menele w garniturach. Przykre to odkrycie.

Wszyscy tak mówią

Czy jednak cały problem polega na zgorszeniu faktem, że „ktoś powiedział brzydkie słowo”? Bynajmniej. Wulgaryzmy są przecież stare jak świat. Nawet w literackiej polszczyźnie były obecne niemal od samego początku – znajdziemy je chociażby we fraszkach Jana Kochanowskiego. Zwykle używało się ich dla żartu albo dla podkreślenia szczególnie silnych emocji. Zawsze jednak postrzegane były jako skrajność. Nawet poeci dwudziestowieczni, którzy, jak Andrzej Bursa czy Marcin Świetlicki, sięgali w swoich utworach po wyrazy uznawane powszechnie za wulgarne, przykuwali uwagę czytelników dzięki zaskoczeniu, jakie obecność takiego słowa wywoływała.

Coś stało się z nami niedobrego, skoro przekleństwa nie robią już na nas wrażenia. Czytamy wypisy z afery taśmowej i wzruszamy ramionami: przecież wszyscy tak mówią. Ale czy może to być usprawiedliwieniem? I czy zawsze tak było? Nie! Jeszcze przed II wojną światową wulgaryzmy w ustach przedstawicieli inteligencji należały do rzadkości. Uważano, że to język „spod budki z piwem” i, faktycznie, głównie w tych rejonach można było go usłyszeć. Dopiero wojna, a potem PRL zmieniły ten obraz. W czasie wojny wyginęła spora część naszych elit, zaś okres komunizmu przyniósł duże spustoszenia w moralnej kondycji narodu. Jednym z działań, które się do tego przyczyniły, było systematyczne rozpijanie społeczeństwa – ono również nie pozostało bez wpływu na język, jakim posługują się współcześni Polacy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.