Ebola zagraża Afryce Zachodniej

PAP

publikacja 01.07.2014 10:33

Zachodni lekarze alarmują, że trwająca od pół roku, najtragiczniejsza w jej historii epidemia eboli wymknęła się spod kontroli i zagraża już całej Afryce Zachodniej. Na środę do stolicy Ghany WHO zwołuje regionalną naradę, by powstrzymać szerzenie się wirusa.

Ebola zagraża Afryce Zachodniej Afrykańskie dzieci ze slumsów Krzysztof Błażyca /FOTO GOŚĆ

"To już nie jest sprawa Gwinei, Liberii ani Sierra Leone. Ich sąsiedzi - Mali, Wybrzeże Kości Słoniowej, Senegal, Gwinea-Bissau - powinni lepiej przygotować się na najgorsze - ostrzegał pod koniec czerwca doktor Pierre Formenty, specjalista od epidemii ze Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). - Wszędzie dokąd w Afryce Zachodniej prowadzą drogi, do Bamako, Abidżanu czy Dakaru, tam również mogą dotrzeć ludzie, zarażeni zabójczym wirusem eboli".

Epidemia eboli, która pod koniec zeszłego roku wybuchła w porośniętej tropikalną dżunglą gwinejskiej prefekturze Gueckedou na pograniczu z Liberią i Sierra Leone, pochłonęła już prawie pół tysiąca ofiar i stała się najbardziej zabójczym atakiem w historii wirusa.

Wiosną wydawało się, że epidemia gorączki krwotocznej, na którą nie znaleziono dotąd żadnego lekarstwa ani szczepionki, została opanowana, ale pod koniec maja wirus zaatakował ponownie i rozprzestrzenił się na kolejne regiony. Nowe przypadki zachorowań i zgonów zanotowano w ponad 60 okolicach, w trzech krajach, w tym w wielomilionowych metropoliach, dysponujących międzynarodowymi lotniskami - gwinejskim Konakry i liberyjskiej Monrowii.

"Ebola wymknęła się spod wszelkiej kontroli" - bili pod koniec czerwca na alarm Lekarze bez Granic (MsF), którzy wzięli na siebie ciężar walki z epidemią. Jeden z szefów MsF, Bart Janssens, uznał jednak, że czterdziestka lekarzy, posłanych do Afryki do walki z ebolą, nie jest w stanie stawić czoła zadaniu, przekraczającemu ich siły. Tym bardziej że zdaniem Janssensa rządy, przywódcy religijni, a także miejscowe i zagraniczne organizacje humanitarne w Gwinei, Liberii i Sierra Leone, z WHO włącznie, lekceważą problem, co może doprowadzić do nieprzewidywalnych konsekwencji.

Fromenty przyznał, że w początkowej fazie rządy i organizacje międzynarodowe rzeczywiście zbagatelizowały groźbę epidemii. Aby temu zaradzić, na środę WHO zwołała do Akry, stolicy Ghany, naradę ministrów zdrowia z 11 państw Afryki Zachodniej, by ustalić wspólną strategię walki z ebolą.

"Epidemia zagraża całemu regionowi Afryki Zachodniej - ostrzegł Luis Sambo, odpowiedzialny w WHO za Afrykę. - Mamy do czynienia z sytuacją kryzysową, która wymaga nadzwyczajnych środków i nadzwyczajnych działań".

Rzeczniczka WHO Fadela Chaib dodała zaś, że z powodu łatwości i szybkości rozprzestrzeniania się epidemia eboli w zachodniej Afryce stanowi najpoważniejsze wyzwanie w historii tego zabójczego wirusa.

Lekarze bez Granic żądają, by państwa regionu, a także WHO, ogłosiły mobilizację ludzi, sprzętu i środków finansowych, by postawić zaporę epidemii. MsF narzeka, iż bierność lokalnych władz sprawia, że mimo ostrzeżeń lekarzy, rodziny wciąż zabierają chorych ze szpitali, nie zgadzają się na ich izolację (to jedyny sposób powstrzymywania epidemii), a dokonując rytualnych ablucji przy pochówku zmarłych, sami zarażają się wirusem.

Ebola jest chorobą niezwykle zakaźną, przenoszącą się nawet przez dotyk, za pośrednictwem krwi i płynów ustrojowych. Wywoływana przez wirusa eboli gorączka krwotoczna jest jedną z najbardziej zaraźliwych i zabójczych chorób współczesności. W zależności od zjadliwości szczepu zabija trzy czwarte, a nawet 90 proc. ludzi, którzy na nią zapadają.

Pierwsze objawy przypominają częste w tropikach malarię czy cholerę (gorączka, bóle głowy i gardła), co utrudnia szybkie, właściwe rozpoznanie. Po kilku tygodniach pojawiają się torsje i biegunka, a wirus, który przenosi się przez krew i paraliżuje system odpornościowy, wyniszcza narządy wewnętrzne - wątrobę, żołądek, jelita, nerki - powodując krwotoki i szybką śmierć.

"To pierwsza epidemia eboli w Afryce Zachodniej. Tubylcy nie wiedzą, jak sobie radzić z chorobą i nie ufają białym lekarzom z Europy - narzekają Lekarze bez Granic. - Wielu uważa nawet, że to właśnie biali przywlekli tu tę nieznaną wcześniej zarazę". Panika wywołana epidemią i przypadki śmierci zarażonych wirusem pielęgniarek w Monrovii sprawiły, że w wielu szpitalach w Liberii personel medyczny odmawia udzielania pomocy ofiarom eboli.

W poniedziałek prezydent Liberii Ellen Johnson Sirleaf zapowiedziała, że krewni ukrywający przed lekarzami po domach i kościołach chorych na ebolę będą karani więzieniem. W zeszłym tygodniu taką samą decyzję ogłosiły władze Sierra Leone. Rząd Sierra Leone kazał też zamknąć granice z Gwineą i Liberią, przygraniczne targowiska, a także szkoły, kina, bary, kluby nocne i wszystkie miejsca masowych zgromadzeń z wyjątkiem kościołów i meczetów.

Władze Sierra Leone, a także Gwinei, nie zgadzają się z krytyką białych lekarzy, że lekceważą epidemię eboli. "Nad wszystkim panujemy" - zapewnia minister zdrowia z Gwinei Remy Lamah, a wiceminister informacji Theo Nicol z Sierra Leone dodaje: "Jeśli Lekarze bez Granic mówią, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, to ponoszą za to taką samą winę, jak my wszyscy. Dzielmy się winą za epidemię, tak jak będziemy dzielić się zasługami, gdy uda się nam ją w końcu zwalczyć".