Mama znikała, a ja przeżywałem własny dramat

publikacja 24.06.2014 12:56

Nazywam się Maciej.

Mama znikała, a ja przeżywałem własny dramat

Jestem jedynakiem. Urodziłem się w Łodzi, ale ostatnie prawie 20 lat mieszkałem w Łasku. To są rodzinne strony mojego ojca i tam zaraz po ślubie moi rodzice zamieszkali. Mój ojciec lubił pić dużo alkoholu, nigdy go nie interesowało moje życie ani to, by pójść do pracy i zarobić. Jak już podjął jakąkolwiek pracę, to pracował do pierwszego. Moja mama pracowała sama.

Moi rodzice nie byli jakoś religijni – tacy niedzielni katolicy. W 2001 roku moja mama przestała chodzić do kościoła po śmierci swych najbliższych. Mój ojciec jak nie pił, to chodziliśmy do kościoła. 10 września 2000 rozpocząłem posługę ministrancką. Ale im byłem starszy, tym bardziej czułem bliskość Boga, lecz w mojej miejscowości nie było oazy ani nic dla dzieci.

Ojciec nie dość, że pił, to znęcał się psychicznie i fizycznie nad mamą i nade mną, potrafił uderzyć. Nieraz chowałem się do szafy albo gdzieś, płacząc. Tak chodziłem co niedziela do kościoła, czasami z babcią. W wakacje 2007, gdy skończyłem gimnazjum i zapisałem się do LO, postanowiłem przestać chodzić do kościoła, bo obarczałem Boga winą o to, że niszczy moje życie i bez Niego dam sobie radę, nie potrzebuję Go i mam to gdzieś.

Nie chodziłem do wakacji 2008, kiedy do Warszawy zaprosiła mnie moja ciocia. Akurat były ŚDM w Sydney, a w stolicy na moście Świętokrzyskim była relacja na telebimach. Wówczas się wyspowiadałem, poznałem wspólnoty oraz ludzi, którzy są tacy sami jak ja, ale żyją w zgodzie z Bogiem. Tam poznałem Ewelinę, a później jej chłopaka Maćka – do dziś są moimi przyjaciółmi. Poznałem dzięki nim wspólnotę WODA ŻYCIA, gdzie moderatorem jest ks. Roman Trzciński, z którym także mam kontakt do dziś. Na czas wakacji jeździłem na spotkania z ciocią, więc nieoficjalnie to była moja pierwsza wspólnota.

Po przyjeździe do Łasku zacząłem szukać swojej drogi. Gdy zapisałem się do szkoły zawodowej (w LO nie zdałem), poprosiłem katechetkę, z którą znałem się od gimnazjum, by pomogła mi znaleźć jakąś grupkę... Znalazła mi Odnowę w Duchu Świętym w Pabianicach. Dojeżdżałem do niej co wtorek do czerwca 2009. Fakt, że tam było więcej osób, które miały własne rodziny i potrzeby, ale coś tam się nie czułem, mimo że wracając ze spotkania, miałem uśmiech na twarzy. Później po wakacjach 2009 zająłem się nauką i w następnym roku zdałem egzamin zawodowy, podjąłem pracę oraz naukę w LO zaocznie. I to był początek mojego końca.

Pewnego dnia na imprezie w Pabianicach poznałem typa Qkiego i tam się zakolegowaliśmy. Po pracy zacząłem chodzić na piwo, zdarzało się, że często pod wpływem alkoholu wracałem do domu, ale mama nic nie mówiła, bo uważała, że jestem dorosły, więc wiem, co robić. Wiosną 2010 moi rodzice się rozeszli, bo moja mama miała dość picia i głupot ojca.

 Od podstawówki do zawodowej nie miałem kolegów. Było tylko niewielu, którzy mnie wspierali, ale reszta albo ich udawała, albo śmiali się ze mnie. Wszyscy wytykali mnie, a ich rodzice pokazywali palcem – o, to syn pijaka itp. Przykro mi się robiło.

Gdy wróciłem do Qkiego, kiedyś poczęstował mnie marihuaną. Zacząłem jarać. Zdarzyło się, że czasem tzw. krechę wciągłem, czyli amfetaminę.

Moja mama często na weekendy znikała do znajomych, a ja przeżywałem własny dramat. To wszystko doprowadziło do tego, że wpadłem w długi – po prostu co miesiąc miałem debet na koncie, bo potrzebowałem na picie. Najczęściej na imprezach z kolegami. Jak rodzice się rozeszli, rozeszły się też moje drogi z ojcem, bo ani on, ani ja nie chcieliśmy się widzieć. W kwietniu 2011 roku przeprowadziliśmy się do Łodzi.

I pewnego dnia przyszedł do mnie Pan. Na początku obudziłem się w nocy z płaczem i usłyszałem w sercu: „Chodź za mną”. I to było nieustające. Patrzyłem w sufit w nocy i pytałem: „Gdzie mam iść, co Ty, Boże, ode mnie chcesz, po co mnie wołasz i nic nie robisz ze mną?”. Byłem przygotowany wówczas na śmierć, a nagle w sercu słyszę odpowiedź: „Mówiłem, lecz nie słuchałeś”. Tak przepłakałem całą noc. Pierwsze, co zrobiłem, to napisałem na forum oazowym swej diecezji, że szukam pomocy kapłana. Po jakiejś chwili odpisała mi dziewczyna, że mnie zaprowadzi. Więc tak się stało, że spisaliśmy się telefonicznie i spotkaliśmy w wyznaczonym miejscu.

Zaprowadziła mnie do ks. Michała Misiaka. Zamiast spowiedzi wziął mnie na rozmowę w cztery oczy, przy której zacząłem płakać jak małe dziecko. Trwała ona ponad godzinę, ale pomodlił się nade mną i udzielił przebaczenia. Od tamtego czasu żyję w zgodzie z naturą i z Bogiem.

W lipcu 2011 wróciłem do posługi ministranta – dziś jestem ceremoniarzem. Od kwietnia 2011 do czerwca 2012 przychodziłem co piątek na oazę. Nie mam żadnego stopnia i wyjazdu, ale ona zawsze będzie mi bliska sercem, bo dzięki niej znalazłem drogę do Boga. Na oazie były osoby głównie z gimnazjum, to wówczas zacząłem też chodzić na Odnowę w Duchu Świętym raz na 2–3 tygodnie. Dziś chodzę co tydzień na spotkania. Mimo że przychodzi na nie po 300–400 osób w różnym wieku i stanach życiowych, to modlimy się, uwielbiamy, śpiewamy. Tam czuję bliskość. Od kwietnia 2012 należę także do jezuickiego DA. Od czerwca 2011 należę do RCS i rok temu byłem na wakacjach rekolekcyjnych, gdzie poznałem fajnych ludzi i mamy kontakt do dziś, i jak jest możliwość, spotykamy się. Chwała Panu

Maciucha <3

TAGI: