25.06.2014 18:45 Gość Niedzielny
publikacja 25.06.2014 18:45
Trzej mężczyźni i kobieta ruszyli przez Lodową Przełęcz do Doliny Jaworowej. Pogoda była coraz gorsza. Nagle wszyscy, prócz kobiety, zaczęli umierać. Co naprawdę stało się w Dolinie Jaworowej?
Zwłoki Kaszniców (ojca i syna) oraz Ryszarda Wasserbergera przygotowane do transportu przez ratowników tatrzańskich
Choć od tych wydarzeń minęło niemal 100 lat, historia rodziny Kaszniców i grupy polskich taterników wciąż mrozi krew w żyłach. Głównie dlatego, że przyczyny nagłej śmierci 12-letniego chłopca i dwóch dorosłych mężczyzn nie zostały dotąd jednoznacznie wyjaśnione. A każda próba rozwikłania tej zagadki prowadzi do zatrważających wniosków. Ale po kolei...
Był poranek, 3 sierpnia 1925 roku. Tatry w sensie turystycznym wyglądały zupełnie inaczej niż dziś - były zdecydowanie bardziej dzikie, niemal puste. Na szlakach, które dziś przemierza każdego dnia kilka tysięcy osób, wówczas można było spotkać jedynie taterników i nielicznych turystów (głównie bogatych mieszkańców dużych miast). W jednym z najwyżej usytuowanych w Tatrach schronisk, w Chacie Tery'ego w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich, doszło do przypadkowego spotkania jednych i drugich. W sali jadalnej śniadanie spożywali czteroosobowy zespół wspinaczy i rodzina warszawskiego prokuratora Kazimierza Kasznicy.
Taternicy w składzie Jan Alfred Szczepański, Alfred Szczepański, Stanisław Zaremba i Ryszard Wasserberger wspinali się w ostatnich dniach w masywie Łomnicy i Lodowego Szczytu. Przeszli tam kilka dróg, ale wobec pogarszającej się pogody po dniu odpoczynku postanowili przejść przez Lodową Przełęcz (2372 m.n.p.m.) i Dolinę Jaworową w stronę Łysej Polany, a stamtąd wrócić do Zakopanego.
Z kolei Kasznicowie byli w Tatrach pierwszy raz. Wystraszeni nagłym załamaniem pogody (silnym wiatrem, chmurami i deszczem) również postanowili zejść tą samą drogą do Polski. Nie znali jednak trasy przez Lodową Przełęcz i mieli spore obawy, aby iść nią w osamotnieniu. Wobec tego prokurator przysiadł się do taterników i postanowił wypytać o drogę. Niepewny możliwości swoich, żony i syna poprosił Wasserbergera o asekurację w postaci wspólnego przejścia trasy. Szczepańscy i Zaremba nie byli z tej propozycji zadowoleni, jednak 21-letni Wasserberger zgodził się pomóc warszawiakom.
Rozstanie i tajemnicza śmierć
Pogoda była fatalna. Poranne opady śniegu przeszły w deszcz. Oba połączone zespoły wyruszyły co prędzej w stronę przełęczy. I od razu było widać różnicę w kondycji i umiejętnościach górskich taterników i rodziny Kaszniców. Jeszcze nim doszli do miejsca, gdzie zaczyna się strome podejście pod Lodową Przełęcz, dystans między nimi znacząco się zwiększył. Gdy dotarli do Lodowego Stawku, bracia Szczepańscy i Zaremba dosadnie dali do zrozumienia Ryszardowi Wasserbergerowi, że nie mają zamiaru marznąć, idąc w żółwim tempie z Kasznicami. Tym bardziej że jeszcze nim rozpoczęła się mozolna wspinaczka, prokurator Kasznica co chwila zatrzymywał się, bo deszcz zalewał mu okulary, bez których niewiele widział.
Obie grupy rozstały się, jednak Wasserberger postawił sobie za punkt honoru, by nie zostawić Kaszniców na pastwę losu i postanowił towarzyszyć im w drodze do Zakopanego. Szczepańscy i Zaremba już po krótkim czasie zniknęli za przełęczą. Pozostałej grupie podejście na grań zajęło prawie trzy godziny (według przewodników turystycznych i oznakowań na mapach przeciętny turysta pokonuje ten odcinek w 1 godzinę i 15 minut). Kaszniców wspinaczka kosztowała wiele wysiłku.
Na Lodowej Przełęczy wędrowców dopadło całkowite załamanie pogody: gradobicie, wichura i znaczny spadek temperatury. W tej sytuacji taternik zaczął ich popędzać, by jak najszybciej zejść poniżej grani, w miejsce, gdzie wiatr nie będzie tak wściekle smagał po twarzach. I wtedy, na zejściu, rozpoczęły się do dziś niewyjaśnione wydarzenia.
Najpierw 12-letni syn Kaszniców zaczął tracić oddech. Waleria Kasznica zabrała mu plecak, a Wasserberger pomagał w zejściu. Niewiele później, około godziny czwartej, gdy byli w okolicach Żabiego Stawu Jaworowego, prokurator usiadł na kamieniu i oznajmił, że nie może dalej iść. Na te słowa Waleria postanowiła poprosić Wasserbergera o pomoc. Odpowiedź taternika jednak była ostatnią, jakiej w tym momencie oczekiwała:
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.