Gumowe ucho

Tomasz Rożek

|

GN 26/2014

publikacja 26.06.2014 00:15

Kto i jak mógł podsłuchać ministrów i wysokich urzędników w czasie spotkania w restauracji? W zasadzie każdy, bo to nie jest trudne.

Miniaturyzacja elektroniki spowodowała, że dzisiaj każdy może dysponować sprzętem, który jeszcze niedawno miały do dyspozycji służby specjalne. Myszkę komputerową czy przedłużacz z pluskwą w środku można kupić już  za 200 złotych Miniaturyzacja elektroniki spowodowała, że dzisiaj każdy może dysponować sprzętem, który jeszcze niedawno miały do dyspozycji służby specjalne. Myszkę komputerową czy przedłużacz z pluskwą w środku można kupić już  za 200 złotych
JAN BIELECKI /EAST NEWS

Czułbym może nawet pewien rodzaj satysfakcji, gdyby się okazało, że podsłuchiwanie kluczowych z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju ministrów i urzędników wymagało kosmicznej technologii. Gdyby się okazało, że obcy wywiad musiał stanąć na głowie, żeby założyć podsłuchy, a cała sprawa była z detalami rozpracowywana przez długie miesiące. Obawiam się jednak, że prawda jest bardziej banalna. Podsłuchiwani mogli być przez zwykły dyktafon przyklejony pod stołem.
 

Kto?

To pytanie, które zadają sobie dzisiaj chyba wszyscy. Co więcej, jeżeli podsłuchiwał lub podsłuchiwali profesjonaliści, najpewniej nigdy nie znajdziemy na nie odpowiedzi. Premier Donald Tusk skierował dyskusję nie na to, co jego ministrowie mówili podczas suto zakrapianej kolacji, tylko na to, jak to się stało, że zostali nagrani. Obydwa wątki wzbudzają równie dużo uzasadnionych emocji. Gdyby nagranie było jedno, gdyby miało miejsce tylko w jednym lokalu, można by przypuszczać, że dokonała tego jedna osoba. Ktoś sprytny, ktoś, komu zamarzył się łatwy zarobek. Dzisiaj wszystko wskazuje jednak, że nagrywanie polskich polityków i urzędników było skoordynowane przez... no właśnie. Komu mogło zależeć? Oj, bardzo wielu. Mogły to być obce służby. Trzeba być wyjątkowo naiwnym, by wierzyć, że rządy naszych sojuszników i konkurentów nie podsłuchują. Skoro administracja USA podsłuchiwała kanclerz Niemiec Angelę Merkel, to tym bardziej ma pełny wgląd w to, co dzieje się w naszej polityce i gospodarce. Głównie chodzi o nasłuch elektroniczny, a więc o to, co dzieje się w świecie cyfrowym. Rozmowy telefoniczne, e-maile czy przesyłane siecią (nawet wewnętrzną) dokumenty. Rozmowy i spotkania także są monitorowane, tylko czy obcym służbom opłacałoby się ten proceder ujawniać? Tak, o ile gra jest warta świeczki, o ile ryzyko związane z ujawnieniem będzie mniejsze niż potencjalne zyski. Może chodzić o skompromitowanie kogoś konkretnego (np. odgrywającego ważną rolę w rozmowach z Rosją ministra spraw zagranicznych Sikorskiego), albo o destabilizację całego rządu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.