ABW, czyli strzał w rządowy łeb

Wojciech Teister

Nalot ABW na redakcję "Wprost" odziera nas ze złudzeń: w Polsce Tuska preferowane są Putinowskie metody. Tyle tylko, że tym razem władza się przeliczyła.

ABW, czyli strzał w rządowy łeb

Wczorajszy nalot służb specjalnych na redakcję tygodnika "Wprost" i próba siłowego przejęcia materiałów redakcyjnych obciążających obecną władzę jest dla rządy Platformy Obywatelskiej tym, czym zderzenie z górą lodową dla Titanica. I to uderzenie będzie mieć zdecydowanie większe konsekwencje niż samo ujawnienie taśm. O ile po publikacji nagrań niektóre media wciąż broniły premiera i jego "zatroskanych o państwo" ministrów, o tyle po wczorajszych wydarzeniach prawie wszystkie, jeśli nie wszystkie polskie media - od "wPolityce" po TVN24 mówią jednym głosem: w Polsce rządzonej przez Tuska złamano podstawowe reguły demokracji, próbując zastraszyć i zakneblować media, pełniące funkcję kontrolną wobec władzy. 

Takich sytuacji nie było, gdy u władzy był PiS (którym od lat straszy Platforma), nie było także w czasie afery Rywina, gdy rządził postkomunistyczny SLD. Tymczasem w Platformie rzekomo Obywatelskiej preferowane są metody znane raczej z Putinowskiej Rosji czy Białorusi Łukaszenki. I żadne tłumaczenia premiera, że ubolewa nad wczorajszym zajściem nie mają tutaj znaczenia. Wydają się kłamstwem wypowiadanym przed kamerami. Gdyby rzeczywiście Donald Tusk nie miał nic wspólnego z zamachem na wolność słowa, to natychmiast zdymisjonowałby ministra wpraw wewnętrznych, odpowiedzialnego za służby specjalne. Bo kto - jeśli nie on - ponosi odpowiedzialność, co najmniej polityczną, za działania ABW?

Ale tym razem premier się przeliczył: ma przeciwko sobie całe media i powszechne oburzenie społeczeństwa. Nawet jeśli nalot ABW na redakcję "Wprost" mieściłyby się jakimś cudem w granicach prawa, to wyglądał na jawną próbę zastraszenia dziennikarzy, którzy odważyli się pełnić swoją misję, ujawniając poważne nadużycia władzy. Akcja w redakcji została zrelacjonowana we wszystkich głównych mediach. Na oczach całego kraju zobaczyliśmy, że świętowana niedawno 25 rocznica wolności jest propagandowym mitem, bo partia rządząca podeptała zasady tej wolności. Ale też jako społeczeństwo (także społeczność dziennikarska) pokazaliśmy, że nie pozwolimy łatwo odrzeć się z wolności. I daliśmy wyraźny sygnał rządzącej ekipie, że jeśli trzeba będzie - to o tą wolność zawalczymy. 

Aktualizacja: W kolejnych dniach "Wprost" opublikowało nagranie ministra Sikorskiego wypowiadającego ostrą, choć trzeźwą opinię na temat sojuszu z Amerykanami. To zmienia ocenę działań tygodnika. O ile ujawnianie wewnętrznych nadużyć rządu jest rolą mediów, o tyle kompromitowanie Polski w sferze dyplomatycznej świadczy co najmniej o głupocie redakcji, która osłabia znaczenie Polski na scenie międzynarodowej. A to już nie jest w interesie państwa i społeczeństwa. Z perspektywy zagranicznej nie ma znaczenia czy słowa o sojuszu z USA i jego bezwartościowości wypowiedział minister PO czy PiS czy ktokolwiek inny. Wypowiedział je przede wszystkim polski minister spraw zagranicznych. Nie zmienia to oceny nieudolnej akcji prokuratury i ABW w redakcji "Wprost". Diametralnie jednak zmienia ocenę działan samej redakcji.