Ks. prof. Szostek się myli

Jarosław Dudała

Czuję się zażenowany, krytykując opinię tak wybitnej postaci Kościoła w Polsce jak ks. prof. Andrzej Szostek. Jednak jego oświadczenie, wyjaśniające szerzej stanowisko w sprawie lekarskiej klauzuli sumienia, jest dla mnie nie mniej szokujące niż pierwsza wypowiedź w tej sprawie.

Ks. prof. Szostek się myli

Po pierwsze, ks. profesor myli się, pisząc, że lekarz, który nie chce informować pacjentki o tym, kto byłby gotów wykonać u niej aborcję, „może otworzyć własną klinikę i na jej drzwiach umieścić komunikat, że ani aborcji nie przeprowadza, ani wspomnianej informacji nie udziela.” Otóż to nie rozwiązałoby problemu, bo z punktu widzenia polskiego prawa jest zupełnie obojętne, kto jest właścicielem kliniki. Czy to jest właściciel prywatny, czy państwowy (lepiej powiedzieć: publiczny), wymóg informowania o tym, kto dokona czynności, której lekarz wykonać nie chce, pozostaje w mocy.

Po drugie, ks. profesor uważa za nietrafną analogię pomiędzy łamaniem prawa przez lekarzy odmawiających dziś w Polsce wykonywania aborcji bądź informowania, kto byłby gotów ją wykonać, a postawą bohaterów, którzy łamali hitlerowskie prawo. „W III Rzeszy praktycznie niemożliwa była legalna i swobodna dyskusja nad korektą prawa. W Polsce jest ona możliwa, kilkakrotnie z tej możliwości korzystaliśmy i nadal tą drogą prawo nasze należy udoskonalać, nie ma więc potrzeby powoływania się na rangę Prawa Bożego górującą nad prawem ludzkim.” Jeśli dobrze rozumiem ks. profesora, to sam fakt, że mamy w Polsce demokrację i demokratyczne procedury doprowadziły do takiego, a nie innego kształtu przepisów dotyczących aborcji i klauzuli sumienia, to wszystko jest w porządku i odwoływanie się do Prawa Bożego jest niepotrzebne. Taką apoteozę prawa stanowionego przez demokrację, uznawanie demokracji za okoliczność wyłączającą konieczność odwoływania się do Prawa Bożego, uważam za łamanie już nawet nie piątego przykazania Dekalogu (jak to jest w przypadku aborcji), ale pierwszego. Chcę przez to powiedzieć, że jeśli demokrację stawia się wyżej niż Prawo Boże, to czyni się z niej bożka. Oddawanie mu czci większej niż Prawu Bożemu uważam za bałwochwalstwo.

Odnoszę wrażenie, że ks. prof. Szostek jest pod wpływem teorii, wedle której prawo (o ile jest demokratycznie ustanowione) stanowi minimum moralności. Wiele można powiedzieć o tej koncepcji, ale nie to, że jest ona katolicka. Ostatnie stulecie, pełne ustawowego bezprawia, dostarczyło aż nadto argumentów za odrzuceniem tej teorii.

Na marginesie powyższych uwag chciałbym się odnieść do popularnej dość argumentacji, sprowadzającej się do starej zasady: „Dura lex, sed lex”. To znaczy, że prawo w kwestii aborcji czy klauzuli sumienia jest surowe, ale jest prawem i należy go przestrzegać.

Jako prawnik z wykształcenia ubolewam nad niską w naszym kraju kulturą prawną. Pewnie ze względów historycznych Polacy mają dość lekceważący stosunek do państwa i prawa. To niedobrze. Niedobrze także ze względów czysto chrześcijańskich. Dla chrześcijanina bowiem posłuszeństwo prawu stanowionemu powinno być zasadniczo wymogiem sumienia, powinno być istotną wartością. I to nie tylko wtedy, gdy są to państwo i prawo demokratyczne. Tak uczy nas Biblia. Nie może to być jednak posłuszeństwo ślepe, bezwzględne - tego także uczy nas Kościół. Bo król czy parlament to jednak nie Pan Bóg.

Uważam, że uczenia szacunku do praworządności nie można zaczynać od żądania posłuszeństwa prawu, które najbardziej nadaje się do tego, by mu się sprzeciwić ze względów moralnych. Jest wiele praw, które nie są dla nas wygodne, które są surowe, a którym winniśmy posłuszeństwo, jak choćby sumienne płacenie podatków czy przestrzeganie przepisów drogowych. Jeśli ktoś chce pomóc polskiej praworządności, niechże w takich sprawach promuje zasadę: „Dura lex, sed lex”. Stosowanie jej do kwestii aborcji czy obecnej klauzuli sumienia może Polaków przekonać jedynie do tego, że rzeczywiście polskie prawo jest niemoralne i w ogóle nie warto się nim przejmować. Warto więc pamiętać także o innej starej zasadzie: „Summum ius, summa iniuria”. To znaczy: szczyt prawa to szczyt bezprawia. Inaczej mówiąc, zbyt szczegółowe, bezwzględne trzymanie się litery prawa staje się przyczyną największej krzywdy.

Ponadto lekarskiej klauzuli sumienia w obecnym kształcie (wraz z wymogiem wskazania innej osoby, która wykona czynność, której lekarz wykonać nie chce) należy się sprzeciwić nie tylko z powodów moralnych, ale i prawnych. Mówiący o niej przepis uważam bowiem za niezgodny z polską konstytucją, jest on - mówiąc wprost - bezprawiem. Odwołam się tu do autorytetu prof. Andrzeja Zolla, byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Jego zdaniem, prawo do wolności sumienia jest w polskiej konstytucji uznawane (i słusznie) za podstawowe prawo człowieka. Skoro tak, to przysługuje nam ono niezależnie od tego, co (i czy w ogóle) mówią na jego temat przepisy ustawowe. One mają jedynie zapewnić efektywne korzystanie z prawa podstawowego. Nakaz wskazania podmiotu, który dokona czynności, przed którą wzdraga się sumienie lekarza, czyni konstytucyjne prawo do wolności sumienia nieefektywnym. A skoro tak, to nakaz taki jest niekonstytucyjny, nielegalny.

Dobrze, że samorząd lekarski już w marcu br. zaskarżył taki kształt klauzuli sumienia do Trybunału Konstytucyjnego. Mam nadzieję, że TK uzna jego niekonstytucyjność. Wtedy stanie się jasne, że lekarze tacy jak prof. Bogdan Chazan trzymają się nie tylko prawego sumienia, ale także polskiego prawa, zaś ci, którzy domagają się jego odwołania ze stanowiska dyrektora szpitala albo nawet pozbawienia prawa wykonywania zawodu lekarza, okażą się piewcami bezprawia.

Uważam, że prof. Chazanowi należy się dziś wsparcie. Żałuję, że nie doczekał się go ze strony ks. prof. Andrzeja Szostka.