Miałem niedożywioną duszę

publikacja 11.06.2014 08:20

Ksiądz na pierwszym spotkaniu nie wysilał się na umoralnianie mnie, lecz posłużył się Słowem Bożym. Poprosił mnie o odczytanie w jego obecności fragmentu z Apokalipsy Św. Jana Apostoła.

Miałem niedożywioną duszę

Życie otrzymałem w darze od Boga. Każde życie, by mogło trwać i rozwijać się, potrzebuje pożywienia. Żyjący człowiek to ciało i duch. Ciało do życia potrzebuje pokarmu materialnego a duch - pokarmu duchowego. Dzięki duchowości człowiek góruje nad całym światem i całkowicie przewyższa świat roślin i zwierząt. Dlatego jako człowiek (w odróżnieniu od zwierząt) wielokrotnie stawiałem sobie pytania: Kim jestem? Jaki jest sens mojego życia? Dojrzała odpowiedź wymaga dojrzałego ducha a kształtowanie ducha wymaga troski o właściwą strawę duchową. To wiem dopiero dzisiaj.

Czy zabiegałem o właściwy pokarm duchowy w przeszłości? Czy dzisiaj troszczę się, aby moje życie duchowe rozwijało się prawidłowo? Oto próba odpowiedzi na postawione pytania.

Wzrastając w określonym środowisku ulegałem otaczającej mnie zewsząd kulturze i różnym zjawiskom społecznym nagłaśnianym przez publiczne (państwowe) media. Poddawałem się prowadzeniu różnym grupom społecznym. Wielość i różnorodność informacji docierających do mnie tzw. "szum medialny", tworzyły w moim wnętrzu rzeczywistość bardzo "poszatkowaną", niejednoznaczną, często bardzo zakłamaną. Mieszkając w internatach, akademikach a później kiedy podejmowałem pracę na Górnym Śląsku żyjąc w hotelach pracowniczych, żyjąc wśród różnych grup społecznych byłem podatny na to, co łatwiejsze, prostsze - na rodzący zło pokarm. Moje życie wewnętrzne, moja duchowość ulegała stopniowo deformacji. Wszechobecna w ówczesnym systemie indoktrynacja eliminowała Prawdę (Jezusa) z życia duchowego. Jak więc można było rozróżnić co służy dobru? Jak więc można było wybierać właściwy pokarm? Stawałem się powoli tzw. drobnomieszczaninem. Wybierałem działanie ograniczające się do zapewnienia sobie wygody i tzw. komfortu wewnętrznego. Nosiłem miano "chrześcijanina" - byłem ochrzczony, byłem u pierwszej komunii, bierzmowania… Zawarłem w kościele "związek małżeński" (jak wielu żyjących obok mnie). Uważałem, że tak trzeba, że to wystarczy. Chodziłem więc czasami do kościoła, by mieć w rodzinie tzw. "święty spokój". Nie rozumiałem w czym uczestniczę. Moja edukacja religijna była infantylna, zatrzymała się na etapie pierwszej komunii… brak było u mnie wiary… byłem nijaki, letni… Widziałem sens życia tylko w zabezpieczeniach materialnych, głównie w pieniądzu. Moimi idolami (bożkami) została dobra i wygodna praca, żona, grupy kolegów tzw. grupy wzajemnej adoracji oraz tzw. święty spokój, wygodne mieszkanie, samochód… itp. Stan mojej świadomości opartej na idolach tego świata trwał dość długo i nie miał nic wspólnego z wiarą. Nie dostrzegałem znaków wiary w otaczającej mnie rzeczywistości. Brakowało mi świadectwa jedności i miłości w wymiarze krzyża ludzi ochrzczonych. Widziałem ich zachowanie się w kościele i inne poza kościołem. Bywałem jednak od czasu do czasu w kościele i stojąc gdzieś za filarem, słyszałem w kazaniach, ciągłe zachęcanie jednego kapłana do uczestnictwa w niedzielnych Mszach Św. Był nim ks. Jan Ficek - ówczesny proboszcz mojej parafii św. Herberta w Wodzisławiu Śląskim. Pan Bóg, działając poprzez nieustępliwość tego kapłana, jego prostotę i otwartość w zachęcaniu parafian do uczestnictwa w liturgii niedzielnej, pozwolił mi w czasie mojego kryzysu małżeńskiego, podjąć z nim próbę rozmowy. Ks. Jan na pierwszym naszym, osobistym spotkaniu (których potem odbyło się kilkanaście), nie wysilał się na umoralnianie mnie, lecz posłużył się Słowem Bożym. Poprosił mnie o odczytanie w jego obecności fragmentu z Apokalipsy Św. Jana Apostoła (Ap3,14-22). Poprosił także o moment refleksji nad tym tekstem… Zachęcam do odszukania tego fragmentu w Biblii.

Dzisiaj wiem, że ten kapłan był dla mnie darem od Pana Boga, gdyż od tego momentu spotkania się z nim, nastąpił zwrot w moim życiu. Był to moment mojego spotkania się ze Zmartwychwstałym Jezusem w drugim człowieku. Skorzystałem z danej mi propozycji …abyś się wzbogacił…, byś widział (Ap3,18). Ks. Jan zachęcał mnie do nabywania "dóbr duchowych", abym mógł zobaczyć i odpowiedzieć na pytanie: Jaki jest sens mojego życia?

Zacząłem dóbr tych poszukiwać. Początkowo na coniedzielnych Eucharystiach. Przyszedł później czas na odbycia wspólnie z żoną rekolekcji małżeńskich i uczestniczenia w katechezach neokatechumenalnych organizowanych w parafii. Zaowocowało to świadomym wyborem uczestnictwa w Drodze Neokatechumenalnej. Stało się to w latach 90-tych ub. wieku i to uczestnictwo trwa nadal. Odkryłem, że jest bardzo cenną rzeczą żyć na co dzień Słowem Bożym i Liturgią we Wspólnocie. Takie możliwości daje dzisiaj Kościół Św. poprzez swoich kapłanów. Poprzez swoją posługę uczestniczą oni w życiu różnych wspólnot. Każda wspólnota pomaga także kapłanowi odnajdować swoją drogę do Królestwa Bożego. Bez Słowa Bożego, Liturgii i Wspólnoty każdy z nas czuje się samotnym i często ulega pokusom szatana. Skutki jego działania w dzisiejszym widzę na co dzień np. rosnąca w Kościele ilość spraw o unieważnienie sakramentu małżeństwa, trochę mniejsza ilość ucieczek od obowiązków duchownego, ilość brutalnych zabójstw dokonywanych przez młodych ludzi, zabijanie dzieci poczętych, eutanazja, tworzenie prawa wbrew Prawu Bożemu itd.

Dlatego dzisiaj zdaję sobie sprawę, że warto szukać stałego pokarmu dla duszy nie tylko raz w roku w trzydniowych rekolekcjach lecz także w coniedzielnej Eucharystii. Dusza niedożywiona karłowacieje i może ulec śmierci duchowej. W Kościele katolickim jest wiele propozycji rozwoju duchowego. Jedną z nich jest Droga Neokatechumenalna, którą wybrałem. Dzisiaj, jako emeryt, mieszkam w miejscowości Oborniki Śląskie na Dolnym Śląsku. Tutaj Bóg pozwolił mi wybudować własny dom, gdzie zamieszkałem z żoną i z niepełnosprawnym synem. Pozostałe dzieci – trójka synów i córka, jako dorosłe mieszkają samodzielnie. Bóg także pozwolił nam znaleźć wspólnotę neokatechumenalną w pobliskim Brzegu Dolnym, w parafii pw. Chrystusa Króla. Tam kontynuujemy z żoną i synem drogę do wiary dojrzałej i z  radością uczestniczymy we wszystkich inicjatywach podejmowanych przez tę rzeczywistość w Kościele. Ostatnio uczestniczyliśmy wraz z innymi braćmi z Drogi Neokatechumenalnej, w każdą niedzielę wielkanocną, w ewangelizacjach ulicznych na terenie miasta Wrocławia stając się sługami nieużytecznymi Pana Boga.

Pisząc niniejsze świadectwo mam nadzieję, że pomoże ono czytającym wzbudzić wiarę w misję Jezusa Chrystusa, którego Bóg Ojciec posłał do człowieka, aby człowieka zbawić. Syn Boży poprzez Swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie daje ciągle człowiekowi Swojego Ducha aby człowiek nie zgiął a żył. Wystarczy w to uwierzyć. Ja uwierzyłem, doświadczyłem i żyję!

Zbigniew Stachurski