Mikrokosmos księżowski

Andrzej Nowak

|

GN 24/2014

Czy księżowski „mikrokosmos” rzeczywiście jest smutny i jałowy jak obskurne getto?

Mikrokosmos księżowski

Przeczytałem niedawno wypowiedź, jakiej udzielił (objęty zakazem wypowiedzi przez swój zakon) ksiądz Adam Boniecki krakowskiemu „Dziennikowi Polskiemu”. Z odczuwalną satysfakcją znany i zasłużony duszpasterz stwierdził: „Drogi, którymi podążałem w życiu, nie wpisały mnie w mikrokosmos księżowski”. To musi być coś okropnego, ten „mikrokosmos księżowski”, może pomyśleć niejeden z czytelników tych słów, zwłaszcza gdy przeczyta, że tylko dzięki jego ominięciu ksiądz Boniecki uniknął „zgorzknienia”. Czy rzeczywiście tak smutny, jałowy jest ów „mikrokosmos”? Trochę jak jakieś obskurne getto, z którego udaje się wyrwać tylko najlepszym

Oczywiście można się wyrwać, kiedy ksiądz wychodzi naprzeciw głośnym grzesznikom: ku pseudo(?)-sataniście Nergalowi, ku generałowi Jaruzelskiemu, ku tym, którzy siadywali na kolanach u samego Bieruta. Albo – jeszcze bardziej – kiedy ksiądz skupi się na wskazywaniu w swoim Kościele zła, na wytykaniu największych błędów swoim współbraciom w kapłaństwie (a zwłaszcza „złym” hierarchom). Na pewno trzeba, zgodnie z nauką Chrystusa, iść między złoczyńców i prostytutki, by wszędzie próbować dotrzeć z Dobrą Nowiną. Na pewno trzeba w swoim oku szukać belki, zanim zaczniemy wytykać źdźbło innym. A jednak zastanawiam się: czy ci, którzy wychodzą naprzeciw innym, mniej znanym grzesznikom, takim jak my, zwyczajnym parafianom; czy ci, którzy wysłuchują spowiedzi „kościelnych babek” i na wieczną drogę wysyłają w Mszy żałobnej nie słynnych generałów, ale ich zapomniane, dalekie od kamer TVN ofiary – czy ci są rzeczywiście „mniej warci”? Czy ci, którzy nie skupiają się na wytykaniu błędów Kościoła, ale po prostu próbują w nim czynić dobro, żyjąc w owym „księżowskim mikrokosmosie” codziennych, „szarych” obowiązków sprawowania sakramentów, ale i troski o to, żeby dach w kościele nie był dziurawy – czy tacy księża jakoś nędzniej, mniej wspaniale spełniają swoje powołanie?

Czytałem słowa księdza Bonieckiego o owym smutnym „mikrokosmosie”, kiedy akurat zmarł inny ksiądz – taki, który w wielkich mediach nigdy nie zagościł, ale pracował na swoim małym podwórku: ksiądz Paweł Potoczny. Miał 54 lata, odszedł nagle, po latach posługi proboszcza w Łopusznej, wcześniej wikarego m.in. w krakowskich parafiach, opiekuna wspólnot ruchu Wiara i Światło, zajmującego się niepełnosprawnymi „muminkami”. Przez pryzmat jego pogrzebu, na którym płakało setki, może tysiąc, może dwa tysiące ludzi, można było zobaczyć inny księżowski świat niż ten, który pokazują wielkie telewizje. Jego dobro, uczynność wspominały „muminki”, ich rodzice, opiekunowie – „paszczaki”, setki parafian, którym ksiądz Potoczny pomagał na najróżniejsze sposoby. Sprawując sakramenty święte i przekazując ich dobro ludziom, wspierając ich także dobrym słowem i przykładem – bez zgorzknienia przeszedł swoją niedługą ziemską drogę. Przeszedł – dobrze czyniąc.

Ilu jest takich księży? Jeden? Każdy jest niepowtarzalny. Ale przecież kiedy myślę choćby o księżach z mojej małej parafii, też widzę przede wszystkim takie właśnie dobro, którego doświadczam razem z moimi współparafianami. Są tysiące księży, którzy taką posługę dobra do nas niosą codziennie. Możemy, oczywiście, szukać w ich kręgu zła. „Pomagają” nam w tym bez przerwy najgłośniejsze media. Pracują wciąż, by ukuć te straszne uogólnienia: księża = pedofilia, księża = życie w przepychu i korupcji. I są stale, na dziesiątą stronę, analizowane przypadki, które takie oskarżenia mają potwierdzać. Do tak wyobrażonego „mikrokosmosu” próbuje się coraz częściej zredukować świat księży. Widzę w tym jakieś bolesne zakłócenie proporcji, jakąś straszliwą niesprawiedliwość. Ksiądz Boniecki, którego znakomitej pracy także jako historyka (biografa Karola Wojtyły – św. Jana Pawła) mam również osobiście coś do zawdzięczenia, z całą pewnością nie chce takiej niesprawiedliwości wyrządzać. A jednak może powinniśmy wszyscy zastanowić się lepiej nad tym, co o Kościele mówimy, niekoniecznie w telewizyjnym studiu czy na łamach gazet, ale nawet w rozmowach z sąsiadem, z kolegą, z rodziną przy stole zebraną. Może powinniśmy się zastanowić nad tym, dlaczego ciche codzienne dobro ma przegrywać z głośnym złem? Przegrywać oczywiście w tych rozmowach o Kościele, nie w rzeczywistości – bo w niej, opartej na Chrystusie, dobro na pewno nie przegrywa.

Na tegorocznych wielkopostnych rekolekcjach w Krakowie ojciec profesor Jacek Salij przytoczył mądre chińskie powiedzenie, jak to jedno upadające drzewo czyni w lesie więcej hałasu aniżeli wzrost dziesiątków tysięcy pozostałych. Tak, wciąż to słyszymy. Tylko czy sami mamy ten hałas upadku zwiększać swoimi słowami, czy może raczej powinniśmy skupić się na tym, jak lepiej rosnąć? I na słusznej wdzięczności wobec tych skromnych kapłanów – troskliwych leśników w Bożym lesie – bez których pracy sami nie moglibyśmy urosnąć nawet o centymetr. „To pierwszy przedsmak wieczności – mieć czas na miłość” – tak pięknie ujął istotę naszego – stąd do wieczności – wzrostu, naszego powołania wielki poeta Rainer Maria Rilke. Zastanawiam się: czy znajdziemy ten czas, kiedy tropimy zło, czy raczej wtedy, gdy próbujemy zobaczyć dobro? Czy w „księżowskim mikrokosmosie” nie można tego czasu znaleźć? Nie jest łatwo na tak ogólne pytania odpowiadać. Myślę tylko, że chyba ksiądz Paweł Potoczny z Łopusznej, mimo przedwczesnej śmierci, jednak znalazł czas na miłość – skoro tyle łez ludzkiej wdzięczności, ludzkiej miłości go żegnało.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.