Internet zapomnienia

Tomasz Rożek

|

GN 24/2014

publikacja 12.06.2014 00:15

Rewolucja w internecie. To, co dotychczas było największym archiwum na świecie (niektórzy raczej mówili o największym śmietniku), musi się zreformować. Trybunał Unii Europejskiej wprowadził w życie prawo „do bycia zapomnianym”.

95% wyszukiwanych w internecie haseł odbywa się przez Google'a 95% wyszukiwanych w internecie haseł odbywa się przez Google'a
canstockphoto

O co chodzi? Do dzisiaj ktokolwiek cokolwiek wrzucił w sieć internetową, pozostawało tam na zawsze. W internecie nic się nie gubiło. Przeciwnie, raczej pączkowało. Zarówno informacje pozytywne, godne powtarzania i archiwizowania, jak i te, które znalazły się w sieci nielegalnie czy były po prostu nieprawdziwe. Osoba pomówiona nie miała praktycznie żadnych szans na wymazanie informacji o sobie, nawet jeżeli wszystkie instancje sądowe przyznały jej rację. Jeżeli nieprawdziwą informację zamieścił portal X, nawet jeżeli nakazem sądu został zobowiązany do jej wykasowania, w zasadzie niewiele to pomagało. Informacja mogła być, i zapewne była, wielokrotnie skopiowana. Portal X ani nie musiał, ani nie miał technicznych możliwości, by wymazać ją z całego internetu. Miesiąc temu, dokładnie 13 maja, Trybunał Sprawiedliwości UE nałożył na firmę Google, właściciela największej wyszukiwarki internetowej, obowiązek usuwania z wyników wyszukiwania linków dotyczących informacji prywatnych, jeśli osoba, której one dotyczyły, tego zażąda.

Jak czarna dziura

Orzeczenie zostało nazwane prawem do zapomnienia albo prawem do bycia zapomnianym. W praktyce chodzi o wymazanie, a właściwie o niewyświetlanie (co jest w zasadzie tym samym) w wynikach wyszukiwania prywatnych danych. Konsekwencje takiego orzeczenia są ogromne. Nie chodzi przy tym o stronę techniczną. Silniki wyszukiwarek, czyli to, co przeczesuje internet w poszukiwaniu słów kluczy, muszą zostać odpowiednio zmodyfikowane, tak, by były w pewnym sensie dziurawe. Muszą umieć odnajdywać informacje zastrzeżone i nie wyświetlać ich. Problem jest jednak szerszy. Google musi znaleźć sposób na to, by radzić sobie z ogromną ilością podań o wymazanie danych. Trybunał UE orzekł, że wymazaniu mogą ulec dane, które są nieprawdziwe albo nieaktualne. Tylko jak to weryfikować? Kto to ma weryfikować? Każda sprawa jest inna. A co z tłumaczeniem informacji na inne języki? Nie jest tajemnicą, że ilość podań o wykasowanie danych jest ogromna. Google nie może sobie pozwolić na automatyczne wykasowywanie wszystkich informacji. Nie może sobie też pozwolić na weryfikowanie każdej z osobna. Google oczywiście sobie poradzi, jest ogromną firmą, ma masę pieniędzy i zatrudnia armię ludzi. Trybunał zrobił jednak wyłom w zasadzie, którą dotychczas utożsamiano z Internetem, że to, co tu wpadnie, już nie wyleci. Dokładnie jak w czarnej dziurze. Teraz okazuje się, że jednak wylecieć może. Choć w tym momencie sprawa dotyczy tylko Google’a, stanowi precedens. Tylko czekać, aż jakiś trybunał zobowiąże do wymazywania danych właścicieli innych wyszukiwarek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.