Złoto albo śmierć

Bartłomiej Rabij

|

GN 24/2014

publikacja 12.06.2014 00:15

Hiszpania czy Argentyna mogą, ale Brazylia ten mundial wygrać musi! Brazylijski podatnik wydał na zorganizowanie mistrzostw świata w piłce nożnej tyle pieniędzy, że zadowoli go tylko złoty medal.

Rok temu Brazylia wygrała z Hiszpanią w finale Pucharu Konfederacji. Czy teraz dojdzie do rewanżu? Na zdjęciu Juan Mata (z lewej) i Hulk Rok temu Brazylia wygrała z Hiszpanią w finale Pucharu Konfederacji. Czy teraz dojdzie do rewanżu? Na zdjęciu Juan Mata (z lewej) i Hulk
GUILLERMO ARIAS /east news

Brazylia organizuje najdroższy mundial w historii. Teraz jest pod ścianą. Z jednej strony jako jedyny kraj, który wygrał imprezę pięć razy, a do tego gospodarz turnieju jest faworytem, z drugiej, od ładnych paru lat niczego poważnego nie wygrał. Złota generacja piłkarzy – Ronaldo, Rivaldo, Roberto Carlos czy Ronaldinho – już zakończyła działalność. Dziś Brazylia słynie z obrońców, bramkarzy i pomocników do zadań specjalnych, czyli głównie przeszkadzania. Świat stanął na głowie!

Paradoks Brazylii

Paradoks związany z reprezentacją Brazylii polega na tym, że po słabych występach na poprzednim mundialu w RPA w 2010 r., Copa America 2011 r. oraz igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 r. oczekiwania w stosunku do drużyny spadły do minimum. Zdymisjonowano trenera kadry Mano Manezesa w sytuacji, kiedy Brazylia zajmowała 15. miejsce w rankingu FIFA. Najgorsze w historii! Na stanowisko selekcjonera wrócił Luis Felipe Scolari, który wygrał z Brazylią mundial w 2002 r. „Felipao” zaczął od kwestii fundamentalnej, czyli zamiast ciągłego testowania nowych graczy, jak czynił to poprzednik, wybrał mniej więcej 25-osobową grupę zawodników. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki „kanarki” zaczęły wygrywać mecz za meczem, a po zwycięstwie w Pucharze Konfederacji w 2013 r. znów wróciły do grona faworytów mundialu. Seria Brazylii ciągle trwa, ale w meczach towarzyskich. Poważnej konfrontacji piłkarze Scolariego jeszcze nie przeszli, zatem walka o najważniejsze na świecie trofeum będzie dla nich pierwszą i być może ostatnią próbą ognia. Bo Brazylia, nim dojdzie do finału, ma do pokonania najtrudniejszy z możliwych torów przeszkód! Dość powiedzieć, że w ich drabince są Włochy, Anglia, Urugwaj, Hiszpania, Holandia, Francja i Niemcy. I pomyśleć, że gospodarze mundialu na tak trudnych przeciwników nie mają dobrych napastników! Jest to zdumiewające, ale prawdziwe, bo sposób gry w piłkę w Brazylii zmienił się w ostatnim dwudziestoleciu nie do poznania. Dziś dominują tam „drwale”, „zadaniowcy” i „podwójne płuca”, a przedstawiciele futbolowego artyzmu są na wymarciu. Para środkowych napastników powołanych z ligi brazylijskiej to przeciętniak Jo, który przed laty bez powodzenia próbował szczęścia w Anglii, Turcji i Rosji, oraz 31-letni Fred, niegdyś grający, zresztą bez sukcesów, w Olympique Lyon.I dlatego tak niesamowitą popularnością cieszy się 22-letni Neymar z FC Barcelony. Jest bowiem ostatnim Mohikaninem widowiskowego „jogo bonito”, a Brazylijczycy coraz częściej ekscytują się popisami Messiego czy Cristiano Ronaldo niż własnymi atletami!

Konkurencja nie śpi

Oczywiście pierwszym kandydatem do ogrania Brazylii jest Hiszpania. „La furia roja” broni tytułu sprzed czterech lat, do tego wygrała ostatnie dwa mistrzostwa Europy, a ich kluby zdominowały europejskie puchary, wygrywając połowę ich edycji z ostatniej dekady. To Hiszpanie grają tak, jak według tradycyjnych wyobrażeń powinna grać Brazylia! Nienaganna technika, wyszukana taktyka oraz perfekcja wszystkich graczy drużyny czyni ich grę spektakularną, czego już od dawna nie można powiedzieć o występach Brazylijczyków. Oczywiście kibice pamiętają, że w finale Pucharu Konfederacji Brazylia pokonała Hiszpanię aż 3:0, ale mało kto wie, jakie były okoliczności tej wiktorii. Otóż Brazylijczycy pierwsi grali swój półfinałowy mecz z Urugwajem, zaś Hiszpanie z Włochami dzień później, z tym, że zaraz po jego wygraniu nie mogli wsiąść do samolotu i lecieć przygotowywać się do finału w Rio de Janeiro, bo FIFA im tego zabroniła. Kolejny dzień spędzony w hotelu powodował, że do decydującego o trofeum spotkania Xavi, Iniesta i spółka przystąpili niemal z biegu, a przecież półfinał wygrali dopiero po dogrywce i karnych! W przeciwieństwie do Brazylijczyków nie mieli więc szans na odpoczynek i trening. To dlatego największy spec od zagranicznej piłki w Brazylii, Paolo Vinicius Coelho, przestrzega przed optymizmem, mówiąc, że bez pomocy FIFA Brazylia nigdy nie wygrałaby z Hiszpanią tak wysoko. Poza Hiszpanią za najtrudniejszych konkurentów uważa się Argentyńczyków i Niemców. Pierwsi mają najwięcej gwiazd w składzie. Messi, Di Maria, Agüero, Higuain to elita światowego piłkarstwa. Są w sile wieku, a do pełni szczęścia brakuje im tylko reprezentacyjnego sukcesu. Ale Argentyna to nie monolit. Mają słaby środek pomocy i naprawdę kiepskich bramkarzy. Dość powiedzieć, że para pomocników Fernando Gago–Ever Banega wróciła do naprawdę biednej dziś ligi argentyńskiej po kompletnie nieudanych sezonach w Europie, a i na własnym podwórku rozczarowania przeplatali kontuzjami. Jeszcze gorzej jest z obsadą bramki. Sergio Romero jest tylko rezerwowym w AS Monaco i zagrał w sumie w 9 meczach! Jego zmiennik Mariano Andujar wpuścił w lidze aż 66 goli, a Catania, w której gra na co dzień, spadła do drugiej ligi. Cała nadzieja w tym, że Argentyna osaczy rywali na tyle, że ci nie będą mieli okazji strzelać na ich bramkę... Inna sprawa, że Argentyna ma najłatwiejszą grupę, z Bośnią i Hercegowiną, Iranem i Nigerią, a potem powinna trafić na drugi zespół z grupy Francji, Szwajcarii i Ekwadoru, natomiast w ćwierćfinale być może na Portugalię. Fachowcy mówią wprost: taki układ meczów to autostrada do medali! Niemcy pozostają niewiadomą, bo ze względu na kilka kontuzji (m.in. Mario Gomeza czy Ilkaya Gundogana) trener w ostatnim momencie jeszcze zmieniał skład drużyny. Ale to właśnie trener Joachim Löw jest gwarantem stabilności. Reprezentację prowadzi już 8 lat, wcześniej był asystentem Jürgena Klinsmanna podczas mundialu w 2006 r. Uchodzi za wizjonera, reprezentanta stylu, który odmienił niemiecki futbol. Jego gracze są szybcy, świetnie wyszkoleni technicznie, a do tego tradycyjnie twardzi i nieustępliwi. Reprezentację Niemiec ogląda się z przyjemnością, a jedyne, czego jej brakuje w ostatniej dekadzie, to... złotych medali. Grupa z USA, Portugalią i Ghaną do łatwych nie należy, ale w Niemczech mówi się, że lepiej od razu sprawdzić się w ciężkim boju, bo po wyjściu z grupy nie ma szans na łatwych przeciwników. Marco Reus, Mario Goetze, Andre Schürrle, Toni Kroos, Julian Draxler kapitalnie przekonują, jak wielką zmianę przeszła niemiecka piłka nożna – świetna technika, nienaganny drybling, gra z pierwszej piłki, takie granie podoba się każdemu kibicowi.

Czarne konie, czyli zebry

W Brazylii nie ma „czarnych koni” tego mundialu, bo „czarny koń” w języku brazylijskich kibiców to... zebra! Nie dosyć, że nie udało mi się wyjaśnić, dlaczego Brazylijczycy tytułują drużyny będące cichymi faworytami „zebrą”, to jeszcze dowiedziałem się o istnieniu w języku futbolowym „konia paragwajskiego”! Otóż koniem paragwajskim jest drużyna, która świetnie zaczyna, a fatalnie kończy. Kandydatów na „zebry” jest kilku. Włochy z przebiegłym jak lis trenerem Cesare Prandellim, który po Pucharze Konfederacji wiele razy przysyłał do Brazylii swoich przedstawicieli w celu dokładnego badania klimatu, ośrodków treningowych i przygotowania się na mundial. Bo Prandelli wierzy, że „squadra-azzura” może w Brazylii wygrać, jeśli tylko postawi na zdrowych, młodych „byków”, zamiast sprawdzonych oldbojów. Do turnieju w kraju, gdzie w czerwcu mamy niby-zimę, ale i upały, trzeba mieć wiele zdrowia i wydolność... konia – przekonuje włoski trener. Niewiadomą są Francuzi, ale Francja przed imprezą we własnym kraju zawsze jest bardzo mocna, a przecież za dwa lata „koguty” organizują Euro 2016. Trener Didier Deschamps był wielkim piłkarzem, wygrał dosłownie wszystko, a i jako trener ma kapitalne osiągnięcia. Jednym z największych jest to, że obecnie cała drużyna francuska śpiewa hymn, czego trzech poprzedników doprosić się nie mogło. Naszym zdaniem to mocny argument za typowaniem Francji do medali, bo Francja zjednoczona na boisku to Francja nie do pokonania, o czym przekonywaliśmy się wiele razy, oglądając ich w czasach Platiniego, Zidane’a i Deschampsa. Niewielu liczy na Anglię, ale odmłodzona przez Raya Hodgsona ekipa bez balastu presji może zagrać na nosie faworytom. Warunek? Wyjście z bardzo trudnej grupy z Urugwajem i Włochami. W Anglii wreszcie młode wilki mają głos. Wilshere, Sturridge, Henderson, Smalling, Barkley – oto pokolenie zawodników wychowanych w nowej szkole angielskiego futbolu, tej przesiąkniętej wpływami z najlepszych tradycji Francji, Włoch, Portugalii, Holandii czy Hiszpanii, dla których pamiętne kick and rush (kopnij i biegnij) to odległe dzieje z opowieści rodziców.

Pech Ameryki

Ameryka Południowa, en bloc, może ten turniej przegrać jeszcze w fazie grupowej. Jak to, skoro mają rekordową liczbę sześciu reprezentacji? A tak to, że Chile, Urugwaj i Kolumbia straciły swoich najlepszych zawodników ze względu na kontuzje. Chile bez Arturo Vidala to naprawdę nie ta sama drużyna, podobnie jak Urugwaj bez Luisa Suáreza, a Kolumbia bez Radamela Falcao i Zúñigi. Oczywiście, sztaby medyczne dwoją się i troją, aby postawić ich na nogi, a trenerzy kombinują, jakimi to roszadami taktycznymi zniwelować ich absencję lub kiepską formę. Prawda jest natomiast taka, że każdy ma świadomość nikłego wyboru następców tych gwiazd. Cztery lata temu Ameryka Południowa w 1/8 finału mistrzostw miała 5 drużyn. W tym roku istnieje realna szansa odwrócenia karty i to na własnym terenie! Chociaż, jeśli Argentyna z Brazylią zagrają w finale mundialu, to kto będzie pamiętał, że reszta drużyn przepadła z kretesem?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.