Osiem kilometrów od wolności

Stefan Sękowski

|

GN 24/2014

publikacja 12.06.2014 00:15

Wojciech Jaruzelski 39 lat temu podjął decyzję o zestrzeleniu samolotu pilotowanego przez uciekiniera z Polski. Postępowanie prokuratorskie i sądowe w tej sprawie przerwała śmierć generała.

Robert Bielański miał nadzieję, że czechosłowacki pilot nie zdecyduje się na strzał. Pilot dostał jednak wyraźny rozkaz, za którym stała zgoda Wojciecha Jaruzelskiego Robert Bielański miał nadzieję, że czechosłowacki pilot nie zdecyduje się na strzał. Pilot dostał jednak wyraźny rozkaz, za którym stała zgoda Wojciecha Jaruzelskiego
archiwum rodzinne Bielańskich

Dionizemu Bielańskiemu zabrakło dosłownie kilku minut, by przekroczyć granicę z Austrią. 16 lipca 1975 roku o godz. 15.56 pilotowany przez niego cywilny samolot AN-2 został zestrzelony przez czechosłowacki myśliwiec. Jego maszyna roztrzaskała się o ziemię, wybuchł pożar. W tym momencie 36-letni Bielański, mąż oraz ojciec dwóch córek, już nie żył. Zestrzelenie cywilnego samolotu nie było typowym zadaniem dla pilota myśliwca – co więcej, było niezgodne z prawem. Dlatego też Vlastimil Navratil, pilot, który nacisnął spust, kilkakrotnie dopytywał się dowódcy przez radio, czy rzeczywiście ma to zrobić. Gdy wylądował na lotnisku w Brnie, spytał o przyczynę: – Zapomnij o tym! Naciskał na to sam Jaruzelski – usłyszał w odpowiedzi.

Nieudany werbunek

Na pierwszy rzut oka nic nie zapowiadało tragedii. Dionizy Bielański miał szczęśliwą rodzinę, razem z żoną udzielali się towarzysko, korzystali z życia. Był absolwentem szkoły lotniczej w Dęblinie, pilotem z zamiłowania, w latach 70. zdobywał trofea dla Aeroklubu Opolskiego. Praca, którą wykonywał, była spełnieniem jego marzeń: w 1975 roku pracował we wrocławskim Zakładzie Usług Agrolotniczych, opryskiwał pola, co było bardzo dobrze płatne. Chciał dla LOT-u kierować samolotami rejsowymi. Dlatego też intensywnie uczył się języka angielskiego. Swoim pędem do wiedzy zarażał także kilkuletnie córki, z którymi śpiewał piosenki i powtarzał słówka. W dobie komunizmu piloci należeli do „grupy podwyższonego ryzyka”, jeśli chodzi o ucieczki za granicę. Co pewien czas jakiś polski pilot wylatywał z kraju i nie wracał. Najczęstszym celem wypraw były duńska wyspa Bornholm na Bałtyku oraz południowa Szwecja, ale próbowano uciekać także do Austrii nad Czechosłowacją. Stąd też Służba Bezpieczeństwa starała się mieć jak najwięcej współpracowników wśród osób należących do tego środowiska. W 1971 roku postanowiła zwerbować Bielańskiego na tajnego współpracownika. Próba nie powiodła się: pilot nie chciał współpracować z bezpieką, co więcej, miał negatywne zdanie na temat ustroju.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.