Pięć palców Faustyny

Ewa K.Czaczkowska

|

GN 22/2014

publikacja 29.05.2014 00:15

Oto historia człowieka, którego ocaliło Boże miłosierdzie. fragment książki „Cuda świętej Faustyny”

„To jest mój dom. Dla ciebie jest zawsze otwarty” – usłyszał Luciano Boschetto od tajemniczej zakonnicy, która pokazała mu niewielki kościół przy klasztorze sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach. Luciano dotarł tu w dniu śmierci Jana Pawła II „To jest mój dom. Dla ciebie jest zawsze otwarty” – usłyszał Luciano Boschetto od tajemniczej zakonnicy, która pokazała mu niewielki kościół przy klasztorze sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach. Luciano dotarł tu w dniu śmierci Jana Pawła II
henryk przondziono /gn

Zakonnica stanęła w otwartych drzwiach sali na pierwszym piętrze oddziału neurologicznego szpitala Luigi Sacco w Mediolanie. Luciano Boschetto i Francesco Ficarotti dostrzegli ją już chwilę wcześniej, kiedy szła długim korytarzem. Początkowo widzieli tylko, że przygaszone nocą światło jaśnieje, a potem ujrzeli jakiś cień. Myśleli, że to pielęgniarka idzie do chorego z lekarstwem. Ale światło stawało się coraz silniejsze. Nagle zobaczyli w nim siostrę zakonną. „Co ona tutaj robi? W dodatku o tej porze?” – dziwili się. Była trzecia w nocy z 20 na 21 kwietnia 2004 r.

Przyszłam do Ciebie

Zakonnica popatrzyła na częściowo sparaliżowanego Luciana, który leżał najbliżej drzwi. Następnie spojrzała na Francesca, który po lekkim udarze mózgu mówił niewyraźnie. Na koniec skierowała wzrok na śpiącego w głębi trzeciego pacjenta. Potem zrobiła trzy kroki i stanęła przy łóżku Luciana, na wysokości jego nóg. – „Nie bój się. Przyszłam do ciebie”. – Luciano zapamiętał to spotkanie w najdrobniejszych szczegółach. – Nie rozumiałem, co się dzieje. Byłem ogromnie przestraszony. Ona znowu zrobiła trzy kroki i podeszła blisko mnie. Położyła prawą rękę na mojej piersi, o, tutaj... – Luciano ubrany w jasny wzorzysty sweter wskazuje środek klatki piersiowej. – Poczułem ogromny ból i ciepło. Powiedziała: „Przyszłam cię uzdrowić i cię uzdrowię. Jedyna rzecz, o którą cię proszę, to żebyś przyszedł do mnie, jak będziesz już zdrowy”. Ona mówiła, a ja drżałem ze strachu. Płakałem. – Czy coś powiedziałeś? – Jąkałem się. Trudno było mi mówić. Ale powiedziałem coś takiego: „Oczywiście, jak wyzdrowieję, to przyjdę do ciebie, ale ja cię nie znam. Nie wiem, kim jesteś. Nie wiem, gdzie mam cię szukać”. Wtedy ona cofnęła rękę z mojej piersi i pokazała otwartą dłoń. Na jej ręku pojawił się kościół. Wydawało mi się, że jestem na jego dziedzińcu. „Co ja tutaj robię?”, myślałem. Widziałem go bardzo dokładnie. Był nieduży, z czerwonej cegły, do wejścia prowadziły cztery stopnie po trzy schodki, po lewej stronie był betonowy mur, po prawej budynek z czerwonej cegły. Z przyzwyczajenia, bo jestem murarzem, policzyłem nawet okna, miał ich jedenaście na parterze i jedenaście na piętrze. Nigdy wcześniej nie widziałem tego kościoła i nadal niczego nie rozumiałem. A ona mówiła: „Ja jestem tutaj. To jest mój dom.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.