Nieeuropejska kampania

Bogumił Łoziński

|

GOSC.PL

O żenującym poziomie kampanii do Parlamentu Europejskiego świadczy fakt, że najwięcej emocji wzbudził Janusz Korwin-Mikke.

Nieeuropejska kampania

Kiedy rozmawiam ze znajomymi o tegorocznej kampanii do PE, najczęściej mówią o występach J. Korwin-Mikkego. Zapamiętają go jednak nie z pozytywnej strony, lecz z powodu skandalicznych wypowiedzi o gwałceniu kobiet czy o braku dowodów, ze Hitler wiedział o Holocauście. Oczywiście JKM celowo prowokuje, w myśl zasady: nieważne, czy mówią o mnie źle czy dobrze, byleby mówili. I to mu się udało, choć wcale nie oznacza to, że ludzie oddadzą na niego głos, bo jednak prowokacja też ma swoje granice, po przekroczeniu których jest żenada i niesmak.

Kampania obfitowała też w liczne spoty, których nie powstydziłby się niezły kabaret. Spot z ministrem wyskakującym z krzaków, dwoma niemymi politykami jadącymi samochodem, czy kandydatką do PE wymachującą „Playboyem”, wyglądały jakby żywcem wzięte z programu satyrycznego.

Głośno było także o poseł Krystynie Pawłowicz, która komentując spot PO z prof. Władysławem Bartoszewskim nazwała go „pastuchem”, choć jak przyznała – spotu nawet nie widziała. W pewnych środowiskach prawicowych zyskała wyborców, tyle, że akurat ona do PE nie startuje. Na marginesie - gdyby na końcu spotu z prof. Bartoszewskim nie pokazało się logo PO, można by go odczytać jako element kampanii społecznej zachęcającej do wzięcia udziału w wyborach.

Paradoksem kampanii jest fakt, że partie nie odpowiedziały (albo się nie przebiły ze swoim przekazem w mediach) na szereg realnych problemów związanych z UE, na przykład czy powinniśmy wejść do strefy euro, jaką mają wizję Unii i co chcieliby osiągnąć PE. W tej kampanii było wiele elementów, ale najmniej związanych z UE.