Za pozwoleniem...

Marcin Jakimowicz

|

GN 20/2014

publikacja 15.05.2014 00:15

O tym, czy posłuszeństwo jest ślepe - rozmowa z o. Leonem Knabitem.

Leon Knabit ur. w 1929. Najbardziej znany benedyktyn nad Wisłą. Od 1958 roku mieszka w opactwie w Tyńcu. Człowiek ogromnego poczucia humoru. Ceniony rekolekcjonista,  autor wielu książek. Leon Knabit ur. w 1929. Najbardziej znany benedyktyn nad Wisłą. Od 1958 roku mieszka w opactwie w Tyńcu. Człowiek ogromnego poczucia humoru. Ceniony rekolekcjonista, autor wielu książek.
Roman Koszowski /GN

Marcin Jakimowicz: Pamięta Ojciec opis psa, który wyszedł spod pióra pewnego ucznia?

O. Leon Knabit: Jasne! „Pies z tyłu ma ogon. Ogon jest coraz cieńszy, aż wreszcie ustaje”. (śmiech)

A gdyby przełożony wezwał ojca Leona i powiedział: to nie opis psa, tylko pralki automatycznej?

Takiego głupiego przełożonego jeszcze nie miałem.

A gdyby się trafił?

Nie wierzę w to. Mówimy przecież o benedyktynach. No chyba że straciliby rozum pod wpływem złego oddziaływania wspólnoty. To możliwe, bo… mówimy o benedyktynach. (śmiech) Nieżyjący już ojciec Mateusz Skibniewski, zapytany, czy lepiej być przełożonym, czy podwładnym, odpowiedział: „Oczywiście, że podwładnym, bo podwładny ma tylko jednego głupiego nad sobą, a przełożony trzydziestu głupich pod sobą. A to mniej komfortowa sytuacja”.

A poważnie: przełożony mówi, że ściana przed Ojcem jest czarna, choć wszyscy widzą, że jest biała. Jak ma zachować się posłuszny mnich? Dyskutować? A może wiedzieć swoje, ufając, że z tej pomyłki Bóg wyprowadzi jakieś dobro?

Wybrać to drugie rozwiązanie. Zdarzały się historie, gdy decyzje przełożonego powodowały sporo zamieszania, ale to naprawdę bardzo rzadkie przypadki. Media nagłaśniają jednostkowe nieposłuszeństwa kapłanów, a nie zauważają ogromnej rzeszy księży, którzy żyją mądrze, uczciwie i sensownie.

Często tupał Ojciec nogami, słysząc werdykty przełożonych?

Nie. Zakochałem się w zakonie i nie mogę się do dziś odkochać. Raz jeden zdarzyła się sytuacja, gdy byłem na przełożonego wewnętrznie wściekły. Ale posłuchałem go i… nic złego się nie stało. Innym razem jeden z przełożonych sam zapędził się w kozi róg. Do tynieckiej furty zapukał turysta z nieletnim synem. Lało jak choroba. Człowiek niedaleko rozbił namiot, ale ponieważ był sobotni wieczór, nie mógł nigdzie kupić chleba. Przełożony burknął do mnie: „Klasztor to nie restauracja. Jak się planuje wycieczkę, trzeba się zabezpieczyć”. Odrzekłem: „Proszę ojca, to może ojciec sam powie to temu turyście, bo ja nie mam odwagi”. „No to proszę dać”. (śmiech) To jedyny raz, kiedy się sprzeciwiłem. Kiedyś czytałem, jak pewien mistrz nowicjatu zapytał młodego mnicha: „Co było dla ciebie najtrudniejsze w nowicjacie?”. „Osoba ojca magistra” – usłyszał. (śmiech) Posłuszeństwo to rodzaj krzyża. I na to trzeba się zgodzić.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.