Co z nimi będzie?

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 18/2014

publikacja 30.04.2014 08:53

Medialny obraz wydarzeń w Zabrzu jest niesprawiedliwy. Piętnując zło, nie wolno odbierać dobrego imienia wszystkim siostrom, które od 120 lat służą dzieciom, ani setkom ich wychowanków, którzy tam dostali szansę na lepsze życie.

Specjalny Ośrodek Wychowawczy w Zabrzu prowadzony jest przez siostry boromeuszki od 127 lat Specjalny Ośrodek Wychowawczy w Zabrzu prowadzony jest przez siostry boromeuszki od 127 lat
henryk przondziono /gn

Zło trzeba piętnować, czasem także przez opisanie go w mediach. Ale nagłaśnianie patologii przybiera nieraz postać histerii czy wręcz linczu. W medialnym zgiełku gubi się prawda. Liczy się efekt. Często chodzi po prostu o zniszczenie kogoś i przekreślenie dobra. W przypadku osób w sutannie lub habicie, na których ciąży jakaś wina, trudno liczyć na troskę o obiektywizm, o próbę zrozumienia złożoności sytuacji czy wysłuchania drugiej strony. Wyciąganie drzazgi z oka brata lub siostry odbywa się w mediach przez obcięcie im głowy. Owszem, w ośrodku w Zabrzu nie wszystkie trudne sytuacje były rozwiązywane tak, jak być powinny. Działy się tam również rzeczy złe. Kilkoro dzieci zostało skrzywdzonych. Rozmawiałem o tych smutnych wydarzeniach z s. Bernadettą i s. Franciszką, które sąd uznał za winne zaniedbań i stosowanie przemocy. Pokazały mi piątkowy „Fakt”. Tytuł z okładki: „Zakonnica stworzyła szkołę morderców i pedofilów!”. – Niech ksiądz patrzy, co oni z nami zrobili... brakuje słów, zgroza, popełniałyśmy błędy, ale to przecież nie tak…

Palikot: czy sąd nie ulega presji?

Siostra Bernadetta i boromeuszki pracujące w Specjalnym Ośrodku Wychowawczym w Zabrzu za sprawą medialnej histerii stały się polską wersją irlandzkich magdalenek, ikoną „złego” Kościoła, który od dwóch tysięcy lat dręczy ludzkość. Trudno żeby w Polsce było inaczej. Reportaż w „Gazecie Wyborczej” z 10 kwietnia w sugestywny sposób nakreślił obraz sadystek w habicie, które przez lata biły dzieci i tolerowały gwałty na nieletnich. Już następnego dnia pod drzwiami placówki przy ulicy wolności w Zabrzu był Janusz Palikot, który takiej gratki nie przepuści.

Pod oknami ośrodka, w którym nadal żyją dzieci, urządził wiec. – Jeśli mamy do wyboru zerwanie konkordatu albo zezwolenie na bicie i znęcanie się nad dziećmi, to ja wybieram zerwanie konkordatu! – deklarował polityk. – Ta osoba po 30 latach znęcania i zezwalania na pedofilię otrzymała karę zaledwie dwóch lat więzienia! Mało tego, wciąż jej nie odbywa! Czy sądy ulegają presji i nie zamknęli jej, bo – choć ma 59 lat – podaje się za schorowaną osobę?! Tymczasem do więzień na długie lata trafiają niepełnosprawni, którzy nieświadomie kradną drobne rzeczy czy osoby zatrzymane z jednym jointem! – wołał. Sąd w Zabrzu 25 kwietnia br. postanowił nie ulegać więcej presji i uznał, że siostra powinna pójść do więzienia. Tego samego dnia odwiedziłem placówkę. Rozmawiałem z pracującymi tam siostrami, chciałem zobaczyć na własne oczy to „straszne miejsce”. Pod drzwiami dziennikarze z różnych stacji telewizyjnych i radiowych domagają się wpuszczenia do środka. W ośrodku przebywa dzisiaj 36 chłopców i dziewcząt, pracują dla nich na pełnych etatach 22 osoby. Wszyscy mają już dość życia pod obstrzałem i tłumaczenia, że nie żyją w piekle. Od 2009 roku ośrodkiem kieruje s. Jozuela. Siostry rozważały zamknięcie placówki. Postanowiły jednak zostać. Wyciągnęły wnioski z zaniedbań, wyremontowały dom, zatrudniły więcej wychowawców świeckich, ograniczyły ilość miejsc, zaostrzyły standardy opieki. Chcą nadal służyć dzieciom. Chłopcy i dziewczyny mieszkają na dwóch osobnych piętrach, w dwu-, trzy- lub czteroosobowych pokojach. Na każdym piętrze kuchnia, jadalnia dla grupy, pokój wychowawcy. Ściany w jasnych kolorach, wszędzie nowe meble, na każdym piętrze telewizor, komputery, sala zabaw dla maluchów. Grupa młodszych dzieci właśnie wróciła z przedszkola, przytulają się do sióstr na powitanie. 17-letni Paweł stoi nerwowo, chce wyjść na mecz, jest bramkarzem w MKS Grzybowice. Boi się, czy nie spóźni się z powodu całego zamieszania. Pytam o kraty w oknach na parterze. – Księże, za oknem jest boisko, na wprost okien bramka, nie wypłaciłybyśmy się za stłuczone szyby. Przecież to nie jest żadne więzienie, wszystkie dzieci wychodzą do swoich szkół i na różne dodatkowe zajęcia. Siostry zastanawiają się teraz po raz kolejny, czy nie zamknąć ośrodka. Nie mamy już siły dalej tego ciągnąć pod taką presją, powtarzają. Dzieci oglądają telewizję, słyszą ten cały szum wokół nas, też są tym wszystkim zmęczone. – Przygotowuję się do matury – mówi Justyna (19 lat).

– Chciałabym się spokojnie uczyć, ale w tej atmosferze się nie da. – Czy spotkała cię u sióstr jakaś krzywda? – Jestem tutaj od 11 lat, wychowywała mnie babcia. Kiedy już nie dawała rady, trafiłam tutaj. Wyszło mi to na dobre. Nie mówię tego, by bronić sióstr. Tak, pamiętam s. Bernadettę, trzymała wszystko mocną ręką. Mnie nic złego nie zrobiła. Ale jeśli komuś zrobiła, to niech będzie ukarana. Od tego czasu jednak w domu wiele się zmieniło, mamy teraz lepsze warunki, zmieniły się siostry. Więc dlaczego teraz my mamy być karani? Pytam też o Patryka J., który został oskarżony ostatnio o gwałty. Jako 14-latek zeznawał w procesie przeciwko siostrom. „Gazeta Wyborcza” nie lepiej niż „Fakt” tekst o nim zatytułowała „Gwałciciel z sierocińca”. – Mnie to przeraża. Pamiętam go z naszego domu. Był normalnym chłopakiem, nie zdradzał żadnych patologii. Kiedy opuszczał dom, siostry załatwiły mu szkołę, starały się o zasiłek, mieszkanie. Stawały na głowie, żeby mu pomóc. A on to zmarnował. Ten dom naprawdę daje szanse dla nas, dla dzieci pochodzących ze złego środowiska. One mogą zacząć żyć na nowo. Mam nadzieję, że wielu się uda. Większość ludzi nie wierzy, że ja jestem z tego ośrodka. Chcę studiować pedagogikę albo jakiś kierunek na AWF-ie. Kiedy wychodzę z ośrodka, przed bramą stoi radiowóz. Policja pyta o 5-letniego chłopca. Czemu go szukają? Matka, pozbawiona częściowo praw rodzicielskich, odwiedziła go w ubiegłą niedzielę. I zaalarmowała policję, że dziecko ma ślady pobicia. Machina ruszyła. Policja dokonała wizji lokalnej, zawołano lekarzy, aby dokonali obdukcji. Nic nie stwierdzono. – Sam ksiądz widzi, co się dzieje – mówi s. Jozuela. – Czy w takiej sytuacji możemy zajmować się naszą normalną pracą? Dwa dni temu dzwonili do mnie z Bytomia, prosili o przyjęcie trójki rodzeństwa, bo sytuacja tragiczna. Dlaczego do nas, dlaczego nie do rodziny zastępczej, pytam. Siostro, my nie mamy dokąd tych dzieci dać. Z rodzinami zastępczymi wcale nie jest tak, jak o tym ktoś marzy, usłyszałam. Pomóżcie! Niestety, wszystkie miejsca u nas już zajęte.

120 lat ratowania dzieci niechcianych

Szukam odpowiedzi na pytanie, co takiego działo się w ośrodku przed 2007 rokiem, że ściągnął na siebie takie gromy. Po przeczytaniu reportażu w „Wyborczej” włos jeży się na głowie. To dobra szkoła reportażu. Tekst musi wywoływać emocje. Dzieci są gwałcone, krew się leje, siostry patrzą obojętnie. Czy jednak jest to obraz prawdziwy, obiektywny? Nie mówię, że wszystko wiem i rozumiem. Ale apelowałbym o to, by w ocenie historii w Zabrzu uwzględnić kilka faktów. Siostry boromeuszki prowadzą swój ośrodek od 127 lat. Zabrzański proboszcz ks. Henryk sprowadził siostry, aby zaopiekowały się zaniedbanymi dziećmi, których liczba wraz z uprzemysłowieniem Górnego Śląska gwałtownie wzrastała. Siostry zajmowały się więc dziećmi, a oprócz tego pracowały jako pielęgniarki w pobliskich szpitalach oraz pielęgnowały po domach chore i starsze osoby. Po wojnie stalinowskie państwo przejęło od boromeuszek ośrodek, w którym wcześniej samodzielnie prowadziły oprócz sierocińca ochronkę i szkołę prac ręcznych dla dziewcząt. Pozwolono im prowadzić tylko sierociniec, nad którym nadzór objęło, powołane przez komunistów, Stowarzyszenie Katolików Caritas. Od początku lat 60. w klasztorze pracowało kilkanaście sióstr, w ośrodku przebywało średnio 80–85 dzieci w wieku od 3 do 18 lat. Pojawiały się tam często kontrole nadzorcze władz szkolnych, miejskich, wojewódzkich i sanepidu, szukające pretekstu do likwidacji ośrodka. Co pewnie by nastąpiło, gdyby nie fakt, że nikt inny nie palił się do opieki na dziećmi, których nikt nie chciał. Milicja, a dziś policja nieraz w środku nocy przywozi tu nieletnie ofiary kryzysowych sytuacji. Obecnie Specjalny Ośrodek Wychowawczy w Zabrzu funkcjonuje jako niepubliczna całodobowa placówka oświatowo-wychowawcza podlegająca ministerstwu oświaty, czyli nadzorowana jest przez kuratorium. Trudno mieć pretensje do sióstr o częstotliwość kontroli czy o prawne regulacje. Bieżąca działalność jest finansowana z pieniędzy publicznych, wszelkie remonty czy inwestycje ze środków zgromadzenia.

Na przestrzeni ostatnich 50 lat w domu przebywało w sumie prawie 800 wychowanków. Przypominam tę historię, aby nie przekreślać dobra, aby nie odbierać dobrego imienia tym, którzy w tym miejscu dostawali szansę na lepsze życie. Siostry boromeuszki cieszą się w Zabrzu bardzo dobrą opinią. Nie zakładając własnych rodzin, oddają pracy całe swoje życie, siły i zdrowie. Robią to w jak najlepszej wierze. Przed 2007 rokiem w domu przebywało około 60 dzieci w wieku od 3 do 20 lat. Były dwie grupy chłopców i jedna dziewcząt. Nad każdą grupą opiekę sprawowały dwie siostry wychowawczynie, praktycznie przez 24 godziny na dobę. Wszystkie dzieci były i są kierowane do ośrodka przez Sąd Rodzinny. Wszystkie dzieci tutaj trafiają ze środowisk niewydolnych wychowawczo. Rodzice są częściowo albo całkowicie pozbawieni praw rodzicielskich. Najwięcej dzieci trafia do ośrodka z rodzin z problemem alkoholowym, naznaczonych przemocą, nieraz przestępstwami kryminalnymi, biedą materialną, chorobą, inwalidztwem. Dzieci są obciążone traumą wyniesioną z miejsc, gdzie były wcześniej wychowywane. Bywało, że nawet ponad 50 proc. wychowanków miało orzeczoną niepełnosprawność intelektualną. Jak stworzyć dobrze funkcjonujący dom dla 60 dzieci o tak dużym przekroju wiekowym, z tyloma dysfunkcjami? Najczęstsze trudności wychowawcze to: ucieczki, wagary, niechęć do nauki, kradzieże, przemoc słowna i fizyczna, nieposłuszeństwo wobec wychowawców, zły wpływ bardziej zdemoralizowanych, których nie chce przyjąć żadna inna instytucja wychowawcza. Ośrodek nigdy nie był i nie jest jakimś zamkniętym zakładem. Wszystkie dzieci kształcą się poza jego murami. Chodzą do kilkunastu różnych placówek oświatowych (przedszkole, szkoły podstawowe, gimnazja, liceum, szkoły zawodowe, szkoły specjalne). Latem wyjeżdżają na kolonie, wiele z nich uczęszcza na zajęcia pozalekcyjne, chodzą regularnie na Mszę czy spowiedź do pobliskiego kościoła, są ministrantami, należą do marianek. Rodzice czy opiekunowie prawni odwiedzają dzieci w placówce, a jeśli mają zezwolenie sądu, mogą zabierać je do domu na święta czy na weekendy. Ponadto dzieci mają zapewnioną stałą specjalistyczną opiekę lekarską i pielęgniarską. Gdyby, jak podawały gazety, przez lata dochodziło tutaj do okrucieństwa, dlaczego nikt z nauczycieli, lekarzy, pielęgniarek, księży, rodziców czy opiekunów, którzy mieli częsty kontakt z wychowankami, nie dał sygnału, że dzieje się coś złego? Siostra Bernadetta pracowała w Zabrzu przez 30 lat. Miasto Zabrze przyznaje co roku nagrodę Świętego Kamila dla osób lub instytucji za działalność społeczną i charytatywną. W 2003 roku tę nagrodę otrzymała s. Bernadetta. Czy wszyscy w mieście zostali aż tak zwiedzeni? A może jednak dostrzegali jakieś dobro w ośrodku prowadzonym przez boromeuszki? Ks. Arkadiusz Kinel, proboszcz pracujący w tej parafii od kilkunastu lat, potwierdza, że nigdy nie słyszał słowa skargi na siostry. W protokole z kontroli w zakresie bezpieczeństwa ze stycznia 2007 roku, podpisanym przez pracownika kuratorium i policjanta, czytam: „Wychowankowie czują się bezpieczni w ośrodku. Wspominają o agresji wobec nich w szkole, do której chodzą i w drodze do szkoły”.

Siostry nie są tak zdemoralizowane

Początek śledztwa przeciwko siostrom dała sprawa Tomasza Z., który został skazany za zabicie 8-letniego chłopca. Przestępstwo miało miejsce w lutym 2006 roku. Zabójca zeznał, że kilka lat wcześniej, kiedy przebywał w ośrodku w Zabrzu, gwałcił dzieci i sam był tam gwałcony, co obszernie relacjonuje reportaż w GW. Ze sprawcy bestialskiego mordercy Tomasz Z. stał się nagle ofiarą przemocy zakonnic. Dziennikarka nie wspomina, że w wyroku skazującym siostry nie ma ani słowa o czynach, o których opowiadał Tomasz Z.  W procesie prokuratura opierała się głównie na słowach wychowanków.

„Składając zeznania w obecności biegłej psycholog, byli i obecni wychowankowie ośrodka z jednej strony wskazywali, iż w placówce jest im dobrze, jednakże zarazem ujawniali, że w większości siostry zakonne nie okazywały im ciepła” – czytamy w uzasadnieniu wyroku. Najwięcej zarzutów dotyczyło s. Bernadetty, która miała stosować wobec kilku chłopców przemoc fizyczną i słownie ich znieważać. Ze względu na stopień niepełnosprawności pokrzywdzonych nie udało się ustalić konkretnych dat zdarzeń. Ponadto siostrę oskarżono o to, że jako dyrektor nie reagowała na skargi dotyczące dwóch braci (wychowanków), którzy wykazywali skłonności homoseksualne. Mieli oni dokonać wobec kilku innych chłopców z ośrodka „innych czynności seksualnych”. Nie ma mowy o gwałcie, a o tym ciągle się słyszy w mediach. Sąd wskazał jeden przypadek, gdy siostra miała podżegać innych wychowanków do pobicia jednego ze wspomnianych braci. Nie podważam wyroku. Każde użycie siły czy narażenie na naruszenie intymności dziecka jest czymś nagannym. Ale warto uwzględnić okoliczności łagodzące. O części z nich już wspominałem. W rozmowie ze mną siostry nie zaprzeczają, że nieraz puszczały im nerwy. Przyznają, że w takich sytuacjach mogło dojść do klapsów, dosadniejszego słowa czy odepchnięcia. Zaprzeczają jednak stanowczo, aby stosowanie przemocy było ich „metodą wychowawczą”. Jeśli dwie zakonnice mają do opanowania przez 24 godziny na dobę grupę liczącą ok. 20 chłopaków z wielkimi problemami wychowawczymi, to nietrudno o sytuacje konfliktowe. W moim odczuciu błędem była zbyt mała liczba wykwalifikowanego personelu wychowawczego. Sąd pierwszej instancji zakazał dwóm siostrom wszelkiej pracy z młodocianymi oraz wydał wyrok więzienia w zawieszeniu. To zawieszenie uzasadniał tym, że dostatecznie wpłynie na nie wychowawczo sama świadomość możliwości wykonania kary. „Zdaniem sądu oskarżone nie są jeszcze tak zdemoralizowane”, aby niezbędne było zamykanie ich w więzieniu. Po apelacji prokuratury sąd okręgowy orzekł, że zamknięcie schorowanej 59-letniej zakonnicy jest konieczne. Jaki? Uzasadnienie sądu zostało utajnione. – Jeśli zamkniecie ośrodek, to co stanie się z dziećmi? Czy mają dokąd pójść – pytam s. Jozuelę. – Są w Zabrzu jeszcze dwa ośrodki pomocowe, ale one są pełne. Bardzo kochamy te dzieci… Ale nie wiem, co z nimi będzie…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.