Sonety krymskie

Jacek Dziedzina

Uchodźcy z Krymu nie chcą żyć na pięciogwiazdkowym garnuszku państwa polskiego. Chcą pracować, zarabiać i zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom. A kiedyś wrócić na Krym. Ukraiński Krym.

Sonety krymskie

Wczoraj byłem w Łukowie, w ośrodku dla cudzoziemców starających się o legalizację pobytu w Polsce. Byłem umówiony z kilkorgiem uciekinierów z Krymu. Nie byli to Tatarzy, jak podawały początkowo media, tylko Ukraińcy, są wśród nich również Rosjanie. Bo to wcale nie tak, że „wszystkie Ruskie” za Putinem, jak chciałaby sowiecka propaganda.

W drodze w radio usłyszałem o aferze, jaką rozpętały niektóre portale, powołujące się na rozmowę z uciekinierami, którzy dotarli do innego ośrodka. Narzekali na fatalny stan sanitarny, na brud, smród i poniżające warunki dla nich i ich dzieci. Nigdy byśmy tu nie przyjechali, gdybyśmy wiedzieli, co nas czeka – portale cytowały wypowiedzi zdruzgotanych uchodźców z Krymu.

Oczywiście, poszły za tym komentarze: a czego oni się spodziewali, pięciogwiazdkowego hotelu? Uchodźcy zaczęli być postrzegani tak, jak zazwyczaj postrzega się różnych tułaczy, zwłaszcza zza wschodniej granicy: przyjechali „na Zachód” i szukają darmowego chleba. Najlepiej podanego na porcelanie.

Dojechałem do Łukowa. Na miejscu okazało się, że nowi bohaterowie paru krzyczących portali zostali przeniesieni właśnie do Łukowa. I że z nimi mam się spotkać. Nie mam porównania, bo nie widziałem ich pierwszego ośrodka, ale w Łukowie warunki na pewno nie uwłaczają niczyjej godności.

Ważniejsze jednak jest coś innego: przez dłuższy czas miałem możliwość porozmawiać nie z pełnymi pretensji do świata i Polaków ludźmi, którzy przyjechali do nas i czekają na luksusy. Przeciwnie, cały czas podkreślali w rozmowie, że są nam wdzięczni. I że nie oczekują niczego na tacy. Wszyscy wykształceni, na Krymie pracowali na dwóch, trzech etatach. Nie narzekali na biedę.

Irina – z zawodu księgowa, na co dzień matka pięciorga dzieci (pięć etatów na raz)

Galina – nauczycielka, logopeda

Natalia – pastorka wspólnoty Dobra Nowina

Gienadij – operator maszyn, biznesman

I prawie 30 innych dorosłych i dzieci.

– My chcemy pracować, zarabiać, a przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo naszym dzieciom, ze względu na które uciekliśmy z Krymu – mówili nie bez emocji. Bo też przeszli swoje w ostatnich tygodniach. Za to, że pokojowo blokowali dojście do swoich domów przed „nieumundurowanymi żołnierzami”, spotkali się z konkretną groźbą. Musieli uciekać. W ciągu paru godzin spakowali wszystko, co potrzebne. Każdy zabrał ze sobą…Biblię. To protestancka wspólnota „Dobra Nowina”. – Krym przejęli kryminaliści, co chwilę znajdowane są jakieś ciała zaginionych osób, czasem z zaszytymi ustami…. Nie mogliśmy zostać tam z naszymi dziećmi. Ale mamy nadzieję, że kiedyś tam wrócimy – mówią.

Może i warunki w pierwszym ośrodku nie były najlepsze (delikatnie mówiąc, bo z opisu wyglądało to rzeczywiście fatalnie). W Łukowie też nie mają hotelu, tylko dość skromne i ciasne warunki, ale na pewno dobre, by przetrwać czas oczekiwania. Byłoby jednak krzywdzące, by wszystkich uchodźców wrzucać do jednego worka i traktować ich jako szukających łatwego życia. Ci ludzie są naprawdę przerażeni tym, co zrobiła Rosja na Krymie. I nie szukają ośrodka z jaccuzi, sauną i krewetkami na kolację.