Jak się robi rozbiory

Andrzej Nowak

|

GN 12/2014

publikacja 19.03.2014 13:00

Imperium Rosyjskie zawsze niosło „pomoc” prześladowanym mniejszościom.

Jak się robi rozbiory

Zastanawiamy się dzisiaj nad przyszłością polsko- -rosyjskich stosunków. Jeszcze niedawno minister Sikorski zapewniał nas, że nigdy nie były one tak dobre jak obecnie, że nigdy Rosją nie rządzili ludzie tak otwarci na modernizację, na demokrację, wolność, a także na partnerskie, przyjazne stosunki z Polską. Podobne przeświadczenie wyraził premier Donald Tusk, kiedy spotykał się w Smoleńsku z Władimirem Putinem w kwietniu 2010 r.i kiedy powierzył mu sprawę dochodzenia prawdy o okolicznościach tragedii smoleńskiej. Miał być przecież – dzięki rządowi PO – przełom w stosunkach z Moskwą. I był. Premier Tusk od początku manifestacyjnie zdystansował się od Ukrainy. W pierwszą podróż na wschód, w odróżnieniu od wszystkich swoich poprzedników na tym stanowisku w III RP, wybrał się nie do Kijowa, a do Moskwy. Ale jakoś się ten przełom nie udał. Może dlatego, że był oparty na przekonaniu, iż nie warto sięgać do historii, by zrozumieć rzeczywistość. Że wystarczy się od niej odwrócić i zniknie. Ale nie znika. Jest obecna. Zwłaszcza w umysłach tych, którzy czerpią z niej stałą inspirację.

Ośmielam się twierdzić, że do tej grupy należy prezydent Putin. On świadomie nawiązuje do historii Imperium Rosyjskiego. A Imperium Rosyjskie zawsze niosło pomoc prześladowanym mniejszościom. Tak było w 1772 r., kiedy Katarzyna zdecydowała się uratować przed „polskim uciskiem” braci Białorusinów, a przede wszystkim mniejszości religijne: prawosławnych i protestantów. W tym ostatnim pomagał Katarzynie równie wielki jak ona zwolennik tolerancji – król Fryderyk. Kompletne „wyzwolenie” mniejszości nastąpiło wraz z trzecim rozbiorem w 1795 r. i wymazaniem Polski z mapy. Podobną „wolność” uciśnionym mniejszościom niosła Armia Czerwona w 1920 r. Wtedy nie doniosła. Zrobiła to we wrześniu 1939 r. (we współpracy z zachodnim obrońcą mniejszości, Adolfem Hitlerem). Dziś Władimir Putin nie może znieść, kiedy cierpią niewinnie mniejszości. Dlatego rzucił czołgi na Tbilisi w 2008 r. Ratował wówczas z opresji Osetyńców oraz Abchazów – przez oderwanie tych prowincji od Gruzji.

Teraz ratuje mniejszość rosyjską na Ukrainie, broni jej praw na Krymie. To samo robił Hitler w 1938 r.: bronił mniejszości niemieckiej w Sudetach Czeskich. Tak jak w Czechosłowacji, również na Ukrainie nikt owych mniejszości nie prześladował. To jednak nie przeszkodziło tzw. Zachodowi uznać w Monachium zaboru Sudetów Czeskich przez Hitlera. Prasa w Londynie i Paryżu pisała, że niemiecka mniejszość jest na tych terenach większością, a skoro chce do Rzeszy, to jest to tylko realizacja prawa narodów do samostanowienia… Dziś podnoszą się podobne głosy w odniesieniu do Krymu. Przypomina mi się w związku z tym niedawny list, jaki skierował Związek Ludności Narodowości Śląskiej do ambasadora Federacji Rosyjskiej w Warszawie. Było to 17 grudnia 2013 r. Zwolennicy wyodrębnienia Śląska z Polski zwrócili się do ambasadora o przekazanie ich prośby do prezydenta Putina: „o niekierowanie ewentualnych rakiet z głowicami jądrowymi w kierunku terytorium Śląska”. Dołączyli też prośbę: „Mamy nadzieję, że Wasza Ekscelencja przekaże naszą prośbę władzom Federacji Rosyjskiej, aby w swoich poczynaniach uwzględniły odrębność Ślązaków od Polaków oraz uwzględniły fakt, że nie mamy wpływu na poczynania władz polskich, które są z natury antyrosyjskie i rusofobiczne”. Czyli – Polakom się należy, kierujcie w nich swoje rakiety, bo to „z natury” (sic!) rusofobskie plemię. Naród śląski, to co innego.

Reprezentanci Związku Ludności Narodowości Śląskiej podkreślili także, iż podzielają wrażliwość historyczną propagandystów Władimira Putina (oraz Piotra Zychowicza): „W trakcie obchodów 70. rocznicy wybuchu wojny polsko-niemieckiej w 1939 r., będącej dla Polski początkiem II wojny światowej, zaprotestowaliśmy przeciwko fałszowaniu historii przez Polskę dla potrzeb doraźnych, podkreślając współpracę Polski z Niemcami przed tą wojną”. Nieśmiało przypomnieli autorzy owego listu o tym, że czekają na akcję, jaką już Władimir Putin wykonał wobec innych uciśnionych i że w pełni takie akcje popierają: „Również w 2008 r. sprzeciwiliśmy się agresji Gruzji na Osetię Południową, za co w Polsce dokonano na nas medialnej nagonki”. Zdaję sobie sprawę, że tym tekstem daję dowód na trwałość owej straszliwej nagonki, jakiej poddani są w Polsce zwolennicy przyjaźni śląsko-rosyjskiej (jeśli przez Śląsk rozumieć wyłącznie Jerzego Gorzelika oraz Rudolfa Kołodziejczyka, założycieli cytowanego tutaj Związku, a przez Rosję – wyłącznie Władimira Putina). Sprawa jednak wydaje mi się poważna na tyle, że to oskarżenie zaryzykuję.

Piszę bowiem absolutnie serio. Czas nie sprzyja żartom. W Polsce naszymi potencjalnymi sojusznikami, których musimy popierać i których będziemy wykorzystywać, są wszelkie mniejszości – etniczne, religijne, seksualne. Wszelkie. Taką opinię blisko 20 lat temu już przedstawił w szczerej rozmowie z kwartalnikiem „Fronda” Aleksander Dugin, syn generała lejtnanta GRU, główny ideolog najbardziej agresywnego imperializmu rosyjskiego. Jego słowa nie były wtedy jeszcze brane poważnie. Wydawały się oderwane od rzeczywistości. Dziś szczegółowy plan imperialnej rekonkwisty, nakreślony przez Dugina (obecnie poważanego profesora Uniwersytetu Moskiewskiego im. Łomonosowa), realizuje skrupulatnie prezydent Federacji Rosyjskiej. Czy to znaczy, że powinniśmy bać się wszelkich mniejszości, traktować je jak „piątą kolumnę” groźnego imperium? Nie, w żadnym razie. Kiedy jednak ktoś próbuje w naszym państwie budować poczucie wspólnotowej tożsamości przeciwko temu państwu, przeciwko obywatelskiej wspólnocie Polaków, jeśli ktoś swoją, choćby najpiękniejszą odrębność chce tworzyć (jak pewien młody pisarz regionalny) na okrzyku „p… się Polsko” – wtedy widzę, jak robi się rozbiory. Widzę i przypominam. Bo historia się nie skończyła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.