Katolik w Danii

Justyna Zbroja korespondencja z Danii

|

GN 03/2014

publikacja 16.01.2014 00:15

W Danii za fanatyzm uznaje się chodzenie co niedziela do kościoła oraz obraz Matki Bożej i krzyż w mieszkaniu.

Jeden z kościołów protestanckich przerobiony na sklep Jeden z kościołów protestanckich przerobiony na sklep
Justyna Zbroja

Do Kościoła protestanckiego, religii państwowej, przyznaje się co prawda większość społeczeństwa, ale praktykuje jedynie 3 procent. Wielu spośród gorliwszych protestantów wystąpiło z Kościoła po tym, jak w 2012 roku zostały zalegalizowane „śluby” homo- seksualistów. W kościołach powstają muzea, kawiarnie, urządza się w nich nowoczesne lofty albo genbrugi, czyli sklepy z rzeczami używanymi. W tym pięciomilionowym kraju aborcja jest całkowicie legalna, co roku ginie około 16 tysięcy nienarodzonych dzieci. Eutanazja, choć formalnie zabroniona, wykonywana jest w zaciszu domowym przez zaniechanie leczenia bądź wstrzyknięcie „nieco więcej morfiny”, często na prośbę rodziny chorego. Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, co roku od ośmiu lat odbywają się rekolekcje dla Polaków katolików z udziałem ks. Tadeusza, pallotyna, i Wspólnoty Rodzin „Betlejem” z Bielska-Białej, która mu pomaga.

GPS nie zna pojęcia „kościół katolicki”

Do Sønderborg, miasta w południowej Jutlandii, przyjeżdżamy późnym wieczorem w piątek. W GPS-ie nie ma pojęcia „kościół katolicki”. Pani zapytana o drogę, patrzy zdziwiona, o czymś takim, jak żyje, nie słyszała. Inni przechodnie nie wiedzą, gdzie znajduje się jakikolwiek kościół, nawet protestancki. Kręcimy się po mieście, mijamy lożę masońską. Nie pozostaje nic innego, jak zadzwonić do Grzegorza Hury, współorganizatora rekolekcji. Podaję adres i po kilku minutach jesteśmy na miejscu. Trójka dzieci na tylnym siedzeniu nareszcie się uspokaja. Grzegorz Hura, lekarz, opowiada, że kiedy uczył się języka duńskiego w Konstancinie przed przyjazdem do pracy w Sønderborg, spotkał księdza, który był na misjach właśnie w tej części Europy. – Diabeł mocno odcisnął tu swoją stopę – powiedział mi wtedy ten duchowny. – Nie wiedziałem, o co mu chodzi, dopóki tu nie przyjechałem. Ataki na Kościół katolicki i wartości, które on głosi, są tu częste. W 2005 roku dziennik „Jyllands-Posten” opublikował karykatury Mahometa. W następnych dniach przetoczyły się w całej Danii protestacyjne demonstracje tysięcy islamistów. Jedenastu ambasadorów muzułmańskich krajów zażądało ukarania gazety, anonimowi rozmówcy grozili śmiercią dziennikarzom w niej pracującym. Dziennik powoływał się na wolność słowa, w końcu skapitulował i przeprosił. Niedługo potem w jednej ze szkół w Sønderborg zorganizowano wystawę profanującą krzyż.

Powieszono na nim lalki Barbie, maskę świńskiej głowy i korony duńskie. Mimo interwencji katolików wystawy nie zlikwidowano. Dwa lata temu w tym samym mieście, jako „dzieło artystyczne”, w parku na dużym metalowym krzyżu powieszono wizerunek kobiety w ciąży. Pomimo wielu podobnych profanacji i interwencji katolików do przeprosin nigdy nie dochodziło. Udaje nam się zdążyć na modlitwę wstawienniczą. Niewielki kościół wypełniony ludźmi, jest około 100 osób, więcej niż w zeszłym roku. Modlimy się za tych, którzy stoją przed nami. Ksiądz Tadeusz twierdzi, że najprościej przyjąć uzdrowienie swojej duszy, modląc się za innych, a już najlepiej za tych, którzy wyrządzili nam krzywdę. Myślę sobie, że to, co po ludzku niepojęte, czyli miłość do wrogów, jest możliwe tylko w naszej religii i tylko z Jezusem. Ksiądz uświadamia również, że jeśli pokonaliśmy wszystkie trudności, żeby tu dotrzeć, to już w zasadzie on nie musi nic mówić. – Diabeł zawsze miesza szyki ludziom, którzy chcą uczestniczyć w tych rekolekcjach – mówi. My uczestniczymy w nich po raz trzeci. Przez dwa dni słuchamy konferencji, których wątkiem przewodnim jest przypowieść o synu marnotrawnym i dobrym ojcu. Ojcu, którego miłosierdzie nigdy się nie kończy. Który wyróżnia skruszonego grzesznika, przekreślającego samego siebie, i świat.

Fanatyczna katoliczka

Mieszkam w Danii od sześciu lat i wiem, że przyznanie się do bycia katolikiem jest tu źle widziane. Moja trzynastoletnia córka została zapytana przez nauczycielkę, czy u nas, katolików, nadal kupuje się odpusty za pieniądze. Na wywiadówce, podczas rozmowy na temat palenia papierosów, picia alkoholu i uprawiania seksu przez młodzież, jeden z rodziców wstał rozjątrzony i powiedział: „No tak, zabrońmy wszystkiego młodzieży, jak to robią katolicy! Cofnijmy się w rozwoju!”. Mój mąż, lekarz, traktuje pobyt tu jak misję, bo – jak twierdzi – w Afryce o wiele bliżej ludziom do Boga niż tutaj. – Widać, że jesteś z innej kultury – pogardliwie syknęła pacjentka, kiedy odmówił wypisania skierowania na aborcję. – Tak, jestem z kultury życia – odpowiedział wtedy spokojnie. Wielokrotnie proszony był przez rodziny chorych o wykonanie eutanazji. – Trochę więcej morfiny, panie doktorze, u nas tak się robi! Małgorzatę poznaję w przerwie między konferencjami. Skarżę się, że trudno wychować dzieci w kraju, gdzie w szóstej klasie rozdaje się prezerwatywy, a szkoła dąży do tego, żeby dziecko jak najwcześniej zerwało więzy z rodziną. Twarz Małgorzaty kurczy się, w oczach widzę łzy. – Mnie odebrano dzieci, powód – fanatyczna katoliczka. Małgorzata wyszła za mąż za Duńczyka. Postawiła jeden warunek: wychowanie dzieci w wierze katolickiej. Jej mąż okazał się alkoholikiem. Po długiej walce Małgorzaty o normalne życie doszło do rozwodu. – Syn miał wówczas 8 lat, córka 11. Sąd przyznał prawo opieki nad dziećmi alkoholikowi, bo uznał, że to będzie lepsze niż – jak uzasadnił adwokat męża – wychowanie w atmosferze fanatycznego katolicyzmu – opowiada. Ograniczono jej prawa rodzicielskie, utrudniano kontakt z dziećmi. – Wychowywałam dzieci w katolickich wartościach. Ale na jakiej podstawie stwierdzono fanatyzm? Chyba na tej, że co tydzień chodziliśmy do kościoła, a w domu były wizerunek Matki Bożej i krzyż. Małgorzata walczyła o swoje dzieci na różne sposoby. Wydeptała ścieżkę do urzędu miasta, pisała do Strasburga. Chciała zainteresować swoją sprawą prasę duńską, ale usłyszała, że to nieciekawy temat. – To wszystko, co przeżyłam, jest gorsze niż wojna. Bo wojna kiedyś się kończy, a wygląda na to, że moja walka o dzieci, o ich dusze, nie skończy się nigdy. Jej syn ma teraz 20 lat, córka 23.

Unikają kontaktu z matką, nauczone przez ojca, że jest dewotką, że trzeba jej unikać. Że Boga nie ma. Szkoła i inne instytucje potwierdzały przez lata tę tezę. Ona nie rezygnuje. Pisze do dzieci listy, przychodzi do miejsca pracy, do domu, i niemal zawsze słyszy suche, cierpkie słowa. W domu ma stosy dokumentów, które świadczą o wieloletniej walce o dzieci. Dokumentacji nieustannych modlitw za ich dusze nie posiada... – A mojemu mężowi wybaczyłam –mówi.

Możesz chodzić po wodzie

Kiedy dorośli uczestniczą w konferencjach, dziećmi zajmują się pary małżeńskie ze wspólnoty „Betlejem”. Historia wspólnoty sięga 1998 roku. Kilka zaprzyjaźnionych jeszcze z czasów oazy i Odnowy w Duchu Świętym osób postanowiło spotkać się na wspólnej Eucharystii razem z małymi dziećmi. O odprawienie Mszy został poproszony ks. Tadeusz. Potrzeba wspólnej modlitwy była tak silna, że Msze święte stały się już tradycją, zapraszani są na nie wszyscy wierni z parafii. Co czwartek wspólnota adoruje Najświętszy Sakrament, organizuje weekendowe rekolekcje w Polsce i w Danii. – Bóg tak nas kocha, tak szanuje naszą wolność, że w nas nie uczyni niczego bez naszej zgody – brzmią słowa księdza Tadeusza. – Piotr wymyślił sobie, że będzie chodził po wodzie i poszedł. W dzisiejszym świecie bardziej niż wartości materialnych potrzeba człowiekowi uzdrowienia. Ze zranień, przeszłości, z utrapień duchowych. Jezus to wszystko może zrobić, jeśli Mu pozwolisz. Wieczorem adoracja Najświętszego Sakramentu. Ksiądz podchodzi do każdego z monstrancją. Rekolekcjom towarzyszy też relikwia Jana Pawła II. Ula Fiori wiozła ją z Esbjerg. – Przez całą drogę tuliłam ją do piersi – mówi. To ona pomogła ulokować wszystkich przybyłych na rekolekcje, jej mieszkanie stało się na ten czas hotelem, kawiarnią, jadalnią. Niedzielna Msza święta. Za chwilę rozjedziemy się we wszystkie strony Danii. Myślę o tym, czy Małgorzata ma nieudane życie, czy moja rodzina, żyjąc na pustyni duchowej w oderwaniu od bliskich, ma nieudane życie. Co sprawia, że jest ono udane? Przypominają mi się słowa piosenki Szcześniaka: „Nie bój się chodzenia po morzu, nieudanego życia”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.