Trudna nauka przebaczenia

Jerzy Szygiel

|

GN 02/2014

publikacja 09.01.2014 00:15

Sudan Południowy pogrążył się w bratobójczej wojnie. Kościół wzywa do opamiętania.

Żołnierze patrolują ulice Juby. Sytuacja w Sudanie Południowym jest ciągle napięta Żołnierze patrolują ulice Juby. Sytuacja w Sudanie Południowym jest ciągle napięta
SAMIR BOL /afp photo/east news

W Białej Armii nie ma ani jednego Europejczyka. Składa się z mężczyzn czarnoskórego nilockiego ludu Nuerów, hodowców bydła i myśliwych z serca Afryki, mieszkańców rozległej sawanny, przecinanej dopływami górnego Nilu. Budzą strach. Kiedy idą na wojnę, smarują ciało popiołem, który chroni ich przed insektami i nadaje tym brutalnym bojownikom trupi wygląd. Pod koniec minionego roku Nuerowie nałożyli popiół na twarze i znowu stali się Białą Armią. Jest ich około 25 tysięcy, uzbrojeni są głównie w maczety i kije. Chcą zdobyć Dżubę, stolicę swego kraju – Sudanu Południowego, najmłodszego państwa na naszej planecie, istniejącego dopiero od lipca 2011 r. Są tylko niewielkim fragmentem sudańskiej mozaiki, która właśnie rozsypuje się na naszych oczach.

W Polsce krajobrazy Sudanu Południowego odkryli czytelnicy „W pustyni i w puszczy” równo sto lat przed powstaniem tego państwa. Sienkiewicz kazał schronić się Stasiowi i Nel w Faszodzie, gdzie dostali chininę, lekarstwo na febrę. Pisarz znał tę nazwę ze współczesnej mu historii kolonizacji Afryki: to tam pod koniec XIX wieku spotkały się oddziały zbrojne Francuzów i Anglików. Ci pierwsi parli na wschód, by połączyć swe rozległe kolonie na zachodzie kontynentu z Dżibuti nad Morzem Czerwonym i Morzem Arabskim, ci drudzy szli z kolei na południe, by utworzyć „brytyjski korytarz” z Kairu do Kapsztadu. Anglicy byli mocniejsi – w 1898 r. doszczętnie rozbili pod Omdurmanem wojska sudańskiego władcy Mahdiego. To nie była właściwie bitwa, lecz masakra – Brytyjczycy zabili kilkadziesiąt tysięcy Arabów i Nubijczyków za pomocą wynalezionych właśnie ciężkich karabinów maszynowych, sami tracąc 48 ludzi. To było pierwsze doświadczenie wojenne przyszłego premiera Winstona Churchilla, który doszedł potem aż do Faszody. Francuzi wycofali się, pozostając w sąsiedniej kolonii Ubangi-Szari, która stała się Republiką Środkowoafrykańską. Faszoda też zmieniła nazwę, dziś to Kodok. Niedaleko stąd rozpoczyna się nitka strategicznego rurociągu łączącego południowo-sudańskie pola naftowe z oddalonym o ponad 1,5 tysiąca kilometrów sudańskim portem morskim. To ten kluczowy region objęła obecna wojna.

Hollywood w Afryce

Brytyjski Sudan został utworzony na zasadzie kolonialnego widzimisię – nie brano pod uwagę istotnych różnic kulturowych, a w tym wypadku również rasowych. Po ogłoszeniu niepodległości w 1956 r. różnica między Północą a Południem kraju rzucała się w oczy. Sudan był na północy arabski, saharyjski, natomiast Południe było typowo afrykańskie, zamieszkane przez dziesiątki czarnych plemion, każde z własnym językiem. Wtedy jeszcze nie mówiło się o konflikcie muzułmańsko-chrześcijańskim, bo chrześcijaństwo na Południu dopiero raczkowało. Przeważały tradycyjne kulty, w których najważniejszą rolę odgrywali przodkowie, rośliny i zwierzęta. Konflikt między obiema częściami kraju narastał dość wolno, aż sytuacją w Sudanie, udzielającym poparcia Palestyńczykom, zainteresował się Izrael, któremu na rękę była destabilizacja tego kraju.

W 1967 r., po tzw. wojnie sześciodniowej, Izraelczycy podarowali południowo-sudańskim ugrupowaniom separatystycznym masę zdobycznej broni po Egipcjanach. Wojna Południa z Północą trwała z niewielką przerwą do 2005 r. Zginęły co najmniej 2 miliony ludzi i oczywiście w tych warunkach nie było mowy o budowie jakiejś infrastruktury czy szkolnictwa. Dziś jeszcze ponad 70 proc. południowych Sudańczyków nie umie pisać ani czytać, a w ich kraju, dwukrotnie większym od Polski, jest wszystkiego niecałe 100 km twardych dróg. Kiedy prezydent Salva Kiir w roku zdobycia niepodległości złożył oficjalną wizytę w Izraelu, rozpoczął swoje przemówienie w Knesecie od słów „Bez was Sudan Południowy nie mógłby powstać”. Jednak, prawdę mówiąc, główną rolę odegrały tu Stany Zjednoczone i… Hollywood.

Izraelczykom udało się przekonać zarówno republikanów, jak i demokratów do trwałego zaangażowania w pomoc dla Ludowego Ruchu Wyzwolenia Sudanu (LRWS). Na jego czele stanął wykształcony w Stanach oficer John Garang, dziś uznany za ojca niepodległości Sudanu Południowego. Garang zginął w tajemniczych okolicznościach w 2005 r., po podpisaniu pokoju z sudańskim dyktatorem Omarem al-Baszirem. Baszir zgodził się wówczas na referendum zaplanowane na 2011 r., w którym mieszkańcy Południa mieli wypowiedzieć się w sprawie niepodległości. Uznał, że nie wygra ze Stanami Zjednoczonymi, zresztą jego kraj był od czasu do czasu bombardowany przez Amerykanów i Izraelczyków. Tym akcjom towarzyszyły mocno nagłaśniane przez media wypowiedzi czołowych aktorów Hollywoodu, jak Matt Damon i George Clooney, którzy wspierali zaangażowanie amerykańskie i LRWS. Nastąpiła pewna idealizacja „sprawy południowo-sudańskiej” i jej lokalnych bojowników, która w końcu doprowadziła do katastrofy.

Przyśpieszenie wypadków

Po zwycięstwie referendum i ogłoszeniu niepodległości wielu Amerykanów zostało doradcami rządu, natomiast Izraelczycy zajęli się unowocześnianiem armii, w perspektywie konfliktów terytorialnych z Sudanem, które do dziś nie zostały zażegnane. Amerykanie patrzyli przez palce na niebywałą korupcję, która owładnęła dawnych bojowników o wolność. W pierwszym roku niepodległości z kasy państwa tajemniczo zniknęły 4 miliardy (!) dolarów, rozchodząc się zapewne po prywatnych kieszeniach działaczy LRWS, który niepodzielnie objął władzę w kraju. Sudan Południowy uratowali wówczas Chińczycy. Udało im się doprowadzić do układu z Sudanem o wykorzystaniu rurociągu i rozpoczęli wydobycie południowo-sudańskiej ropy na dużą skalę, co zapewnia młodemu państwu 98 proc. dochodów. Amerykanie nie są zbyt zadowoleni z chińskiej obecności pod dawną Faszodą (ponad dwie trzecie wydobycia idzie do Chin), ale bardziej martwią się teraz stabilnością polityczną.

Rok 2013 był pod tym względem fatalny. W lipcu wiceprezydent Riek Machar został zwolniony ze swego stanowiska, jak i zresztą niemal cały rząd, przez prezydenta Kiira. Kiirowi, znanemu w Afryce ze swego nieodłącznego kowbojskiego kapelusza, nie spodobało się, że Machar ogłosił zamiar kandydowania w wyborach prezydenckich w 2015 r. W połowie grudnia część partii rządzącej, w tym wpływowa wdowa po Johnie Garangu, wypowiedziała posłuszeństwo Kiirowi, jego gwardia została zaatakowana przez żołnierzy wiernych Macharowi. Garnizony południowo-sudańskiego wojska stacjonujące w północnych, roponośnych stanach kraju opowiedziały się również za Macharem. Część wojska pozostająca przy Kiirze ruszyła, by odbić pola naftowe, ale wówczas konflikt polityczny zamienił się w starcie etniczne: Biała Armia Nuerów (do których należy Machar) rozpoczęła masakrę ludu Dinka, z którego pochodzi prezydent. Wydarzenia zaczęły przyspieszać. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i Włochy w ciągu tygodnia ewakuowały większość swoich obywateli obecnych w Dżubie. Chiny wywiozły część pracowników swoich dwóch koncernów naftowych. Na wniosek Amerykanów ONZ zwiększyła kontyngent swoich wojsk do 14 tysięcy ludzi (na razie na papierze).

Miejscowości objęte walkami opróżniają się z mieszkańców, co najmniej ćwierć miliona z nich zmierza w kierunku obozów dla uchodźców w sąsiednich krajach. Sąsiedzi są przerażeni perspektywą zapaści państwa, jak w przypadku Republiki Środkowoafrykańskiej. Kenia, Etiopia, Uganda starają się doprowadzić do rozmów pokojowych w Addis Abebie, jednak Machar nie wydaje się pokojowo nastawiony, żąda natychmiastowej dymisji Kiira.

Samotny Kościół

„My, chrześcijanie, jesteśmy członkami ludów Dinka, Nuerów i wielu innych, ale przede wszystkim wspólnego Kościoła i Ciała Chrystusa” – napisali w liście pasterskim biskupi, wzywając w ten sposób do pokoju i pojednania. Sudan Południowy określa się jako kraj chrześcijański – ok. 60 proc. z blisko 10-milionowej populacji to protestanci lub katolicy. Reszta to wyznawcy afrykańskich kultów lokalnych i niewielka mniejszość muzułmańska. Statystyki mogą tu być jednak zwodnicze – część plemion zaliczanych do chrześcijan, przede wszystkim protestantów, uznaje Chrystusa za centralną postać swojej wiary, jednak wciela ją w tradycyjny system animistyczny, czasem bardzo daleki od naszych wyobrażeń o chrześcijaństwie. W okresie fascynacji Sudanem Południowym przybyło doń wielu misjonarzy różnych amerykańskich kościołów, traktując czasem swoje zadanie ewangeliczne zbyt „statystycznie”. Dziś, kiedy z kraju wycofała się większość organizacji pomocowych i humanitarnych, katoliccy księża wraz z Caritas i wiernymi organizują podstawową pomoc uchodźcom wojennym, ludziom skrajnie ubogim i zrozpaczonym. Biskupi surowo potępili instrumentalizację polityczną, prowadzącą do konfliktów etnicznych, szczególnie niebezpiecznych w kraju o takiej różnorodności. Wszystkie pokolenia poznały tu wojny i głód. W takich warunkach nauka przebaczenia jest trudna. Lokalny Kościół, oprócz ewangelizacji, koncentruje się na kształceniu, od walki z analfabetyzmem po szkolnictwo wyższe – w listopadzie arcybiskup Dżuby Paulino Lukudu Loro wmurował kamień węgielny pod pierwszy w kraju katolicki uniwersytet. By przyszłość dawała nadzieję.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.