Żelazo i złoto

Mariusz Majewski

|

GN 02/2014

publikacja 09.01.2014 00:15

Dziesiątki kilogramów złota, duże pieniądze, napady i strzelaniny. Służby specjalne kooperujące z przestępcami i korzystający na tym komunistyczni dygnitarze. Historia afery „Żelazo” nadaje się na dobry film sensacyjny.

Piotr Jaroszewicz chciał opisać aferę „Żelazo” w pamiętnikach. Nie zdążył. Nieznani sprawcy włamali się do jego domu i zamordowali byłego premiera i jego żonę Piotr Jaroszewicz chciał opisać aferę „Żelazo” w pamiętnikach. Nie zdążył. Nieznani sprawcy włamali się do jego domu i zamordowali byłego premiera i jego żonę
Zbigniew Matuszewski /PAP

Jeśli taki film powstanie, jego konsultantami z powodzeniem mogą zostać historycy Piotr Gontarczyk i Witold Bagieński. Instytut Pamięci Narodowej w serii „Dokumenty” wydał przygotowaną przez nich edycję podstawowych źródeł w tej sprawie. – Chodziło nam o samą esencję: kto z funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL prowadził sprawę „Żelazo”, kto z partyjnej wierchuszki wiedział o tych działaniach, korzystał na ich prowadzeniu – mówi w rozmowie z GN Witold Bagieński. – Charakter i skala tej sprawy pokazują, czym był aparat bezpieczeństwa komunistycznego państwa. Odsłania, jaki poziom prezentowały elity tego państwa skupione wokół MSW i PZPR – dodaje Piotr Gontarczyk. Chodzi o tajną operację wywiadu PRL i kontakty funkcjonariuszy z braćmi Janoszami, pochodzącymi ze wsi Świnna koło Żywca. Pod koniec lat 50. XX wieku mieszkali oni na Dolnym Śląsku. Najstarszy, Mieczysław, był prokuratorem w Jeleniej Górze i Wrocławiu. Trzej młodsi bracia prowadzili małą hutę szkła w Cieplicach k. Jeleniej Góry. Mieli jeszcze siostrę. – Na życiu Mieczysława, Kazimierza i Jana zaważył wyjazd do Francji z wycieczką zorganizowaną przez Polski Związek Motorowy. Podczas drogi powrotnej przez RFN odłączyli się od swojej grupy i postanowili pozostać za granicą. Znaleźli się w obozie dla uchodźców w Zirndorfie, a później ich drogi się rozeszły. Po wielu perypetiach, w 1963 r. zamieszkali w dzielnicy St. Pauli w Hamburgu. Prowadzili bary, nocne lokale oraz robili szemrane interesy – opowiada Witold Bagieński. Gdy Janoszowie odmówili powrotu do kraju, funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa zaczęli zbierać o nich informacje. Działania koordynował Wydział VI Departamentu II MSW, kontrwywiad PRL zajmujący się sprawami uciekinierów. W 1962 r. – przez ich brata Józefa Janosza – SB udało się skontaktować z Mieczysławem Janoszem. Został zwerbowany do współpracy jako TW „Maj”. W styczniu 1963 r. tajnym współpracownikiem o ps. „Kamieja” został Kazimierz Janosz. Wiedział o tym Jan, trzeci z braci. Szybko zaczął być traktowany przez służby jako kontakt operacyjny ps. „Janek”. – Przez kilka kolejnych lat dostarczali kontrwywiadowi informacji na temat środowiska uciekinierów z PRL, przebywających głównie na terenie RFN. W drugiej połowie 1963 r. nadzór nad ich sprawami przejął Wydział III Departamentu II MSW, zajmujący się rozpracowywaniem zachodnioniemieckiego wywiadu.

Wolność za ciszę

To wstęp do tajnej operacji „Żelazo”. Element, który w potencjalnym filmie przedstawić można przed czołówkową muzyką. Zaraz po niej można rozpocząć właściwą narrację. Na początek skok aż do kwietnia 1984 r. W budynku MSW przy ul. Rakowieckiej w Warszawie pojawia się mężczyzna. Mówi o wieloletniej współpracy z wywiadem PRL i wspólnych przedsięwzięciach z jego funkcjonariuszami, które miały typowo przestępczy charakter. Przedstawia się jako Mieczysław Janosz i żąda rozmowy z szefem resortu gen. Czesławem Kiszczakiem. Domaga się zwolnienia z aresztu swojego brata Kazimierza, którego milicja zatrzymała, oskarżając o liczne przestępstwa kryminalne. Jeśli tak się nie stanie, grozi, że ujawni informacje kłopotliwe dla MSW. Chodziło mu o gangsterską działalność, jaką z braćmi prowadził na Zachodzie. A głównie o operację, którą jego brat Kazimierz prowadził w 1971 r. w RFN wspólnie z wywiadem PRL. Bracia dokonywali napadów na salony jubilerskie, kradli samochody i dzieła sztuki za granicą. Do tego Kazimierz Janosz otworzył w Hamburgu firmę, która od różnych hurtowni jubilerskich pobierała towar na kredyt. W sumie udało im się uzyskać towary na kwotę ok. 2 mln marek. A składało się na to: ponad 100 kg złota, głównie w postaci biżuterii, cenne kamienie szlachetne i kontenery ze srebrem, posrebrzanymi sztućcami, zapalniczkami oraz luksusową odzieżą. Łupy miały służyć finansowaniu operacji wywiadu. Znaczna ich część została jednak zwyczajnie rozkradziona przez oficerów służb i partyjnych dygnitarzy. Nawet bracia Janoszowie, którzy mieli obiecane partycypowanie w tych towarach, skarżyli się, że zostali oszukani przez MSW i dostali jedynie okruchy z tego, co mieli otrzymać. O tym, jakie wrażenie w resorcie spraw wewnętrznych wywarły opowieści Mieczysława Janosza, świadczą słowa gen. Kiszczaka, zapisanie w notatce Mieczysława Rakowskiego z zamkniętego posiedzenia Biura Politycznego. – Szybko musiałem podjąć decyzję o wypuszczeniu z więzienia aresztowanego Kazimierza Janosza (cena za informację i milczenie), a teraz gimnastykuję się, jak uchronić bandziora przed zasłużoną karą, żeby milczał – mówił szef MSW. Rakowski rozwinął jeszcze ten wątek w swoim dzienniku politycznym. – To, co najbardziej trwoży, to wymowa faktów przytoczonych przez Kiszczaka. Wynika z nich, że w MSW istniało bagno. Wywiad był naszpikowany facetami podejrzanej konduity – zapisał w 1984 r., po jednym z posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR, na którym w skrócie przedstawiono sytuację w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Z relacji funkcjonariuszy służb PRL, mających związek ze sprawą „Żelazo”, jasno wynika, że mieli oni świadomość tego, iż bracia Janoszowie są m.in. tymi „facetami podejrzanej konduity”. W momencie przeprowadzenia operacji „Żelazo” służby PRL nie mogły nie wiedzieć, że Janoszowie działają jak gangsterzy. Tym bardziej że pod koniec grudnia 1964 r. Mieczysław razem z kilkoma wspólnikami napadł na bank w miejscowości Reinbek na terenie RFN, zabijając pracującego w nim kasjera. Z tym wiązała się konieczność nieoczekiwanego, nielegalnego powrotu do Polski.

Michnik i „mokra robota”

Twórcy ewentualnego filmu inspirowanego aferą „Żelazo” będą mieli kłopot, jeśli chodzi o bogactwo wyboru interesujących wątków. Historia braci Janoszów jest bardzo istotna w odpowiedzi na pytanie, jaki był rzeczywisty zakres działania komunistycznych służb specjalnych. W kontekście sprawy „Żelazo” mówią o tym funkcjonariusze służb PRL. Ich relacje można przeczytać w edycji opracowanej przez Gontarczyka i Bagieńskiego. – Zetknąłem się z nią ok. 1970 r. jako zastępca Wydziału III Departamentu I MSW [wywiad – przyp. red.] Prowadzona była wcześniej przez kilka lat, ale pod innym właściwym kryptonimem. Założeniem operacyjnym sprawy, jak się zorientowałem z ustnej relacji ówczesnego mego bezpośredniego przełożonego płk. Tadeusza Wyzgala, była chęć wykorzystania przez naszą służbę braci Janoszów do celów specjalnych (likwidacyjnych). Z założenia operacyjnego wynikało, że bracia Janoszowie (Jan, Kazimierz i Mieczysław) mają predyspozycje z uwagi na wywodzenie się ze środowiska przestępczego, gangsterskiego i przebywanie na terenie zagranicznym, a konkretnie w RFN (Hamburg) – opowiadał w maju 1984 r. w raporcie emerytowany płk wywiadu PRL Mieczysław Schwarz. Od miesiąca działała już wówczas specjalna komisja resortowa pod przewodnictwem podsekretarza stanu w MSW gen. Władysława Pożogi. Miała się ona zająć analizą operacji, określanej w znalezionych dokumentach archiwalnych kryptonimem „Żelazo”. O tym, że komunistyczne służby planowały wykorzystywać braci nie tylko do rabunków, ale także porwań i tego, co nazywano „mokrą robotą” świadczy także zeznanie innego funkcjonariusza wywiadu PRL płk. Tadeusza Wójcika. – Sprawą zajmowano się ze względu na styk „Janka” ze służbą specjalną na terenie Hamburga oraz jego skłonność do wykonywania tzw. mokrej roboty, w nadziei, że może być przydatny na odcinku zdrajców. Dodatkowym impulsem było posiadanie przez nich większej gotówki, którą chcieli zainwestować we wspólny interes z wywiadem PRL na zasadzie równych korzyści. Mózgiem gangu (bo tak trzeba nazwać ww. rodzinę) był Mietek – oświadczył płk. Wójcik. Głośną sprawą z tym związaną było zlecenie jednemu z braci Janoszów zlikwidowania Adama Michnika, który otrzymał stypendium paryskiej „Kultury” i wyjechał na Zachód. Także i o tym opowiedział Mieczysław Janosz podczas nieoczekiwanej wizyty w MSW. Potwierdzali to również niektórzy z przesłuchiwanych później przez komisję resortową funkcjonariuszy. Do zamachu na Michnika nie doszło, a centrala wywiadu PRL sprawdzała, dlaczego tak się stało. Kłopotliwą dla resortu sprawę związaną z Janoszami trzeba było szybko załatwić. Komisja MSW badająca jej kulisy nie ustaliła, którzy z funkcjonariuszy MSW zagarnęli kosztowności. A dokumenty dotyczące operacji „Żelazo” były celowo niszczone. Z paraf na dokumentach wynika, że o operacji „Żelazo” wiedział nie tylko szef MSW Franciszek Szlachcic, ale także premier Piotr Jaroszewicz oraz Stanisław Kania, sekretarz KC nadzorujący MSW. Jednak badająca aferę komisja MSW narzuciła sobie polityczne samoograniczenia i nie interesowała się tymi osobami. Jednym z wątków badanych przez śledczych przy okazji morderstwa Jaroszewiczów była wiedza byłego premiera PRL na temat afery „Żelazo” i chęć jej ujawnienia w przygotowywanych przez niego pamiętnikach.  Umiejętnie do wyciszenia sprawy dążyli zarówno gen. Kiszczak, jak i gen. Wojciech Jaruzelski. Chyba największe konsekwencje poniósł gen. Mirosław Milewski, w czasie operacji „Żelazo” dyrektor Departamentu I, później wiceminister MSW. Został usunięty z Biura Politycznego KC PZPR. Pozostali uczestnicy tej operacji, funkcjonariusze MSW – i zapewne wśród nich ci, który się na niej obłowili – zostali ukarani naganami i upomnieniami partyjnymi. Nikt nie poniósł odpowiedzialności karnej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.