Matka Boża mieszka na Stecówce

Alina Świeży-Sobel

|

GN 01/2014

publikacja 02.01.2014 00:15

Nazywana jest perłą Beskidu Śląskiego. Malownicza polana przy szlaku z Kubalonki na Baranią Górę za sprawą rozciągających się stąd widoków przyciąga tłumy turystów. Chętnie zaglądają tu mieszkańcy Istebnej, Koniakowa i Jaworzynki, bo to miejsce niezwykle urokliwe. Dziś to także miejsce tragedii i wielkiej nadziei.

Piotr Lipowski, Krzysztof Kaczmarzyk, Andrzej Idziniak już planują prace przy odbudowie Piotr Lipowski, Krzysztof Kaczmarzyk, Andrzej Idziniak już planują prace przy odbudowie
Alina Świeży-Sobel /gn

Tu 55 lat temu stanął niewielki drewniany kościółek. Nie był wcale starym zabytkiem, a jednak mocno wrósł w okolicę i znalazł wyjątkowe miejsce w sercach. Ze starannie rzeźbionymi detalami, pięknym obrazem Fatimskiej Pani, pędzla Jana Wałacha, i koronkowymi zdobieniami – pozostał już tylko na fotografiach. – Ciężkie były początki tego kościoła i parafii. Starsi opowiadają, jak za komuny wbrew zakazom władzy budowali kościół, jak odbywały się tu pierwsze Msze św. Tu była prowadzona hodowla owiec i oficjalnie budowano owczarnię. Budynek pomyślany został tak, że po dobudowaniu wieży dało się go przystosować do potrzeb parafii. I tak przerodził się w kościół – wspomina Jan Kaczmarzyk, znany góralski muzyk z Istebnej. – Każdy, kto przechodził, wstępował na chwilę spotkania z Bogiem, rozmowy o swoich życiowych problemach. Tu można było zostawić ten zbędny duchowy bagaż. I mnóstwo osób z tego korzystało… – Równie wielu było chętnych, by w tym miejscu powiedzieć swojej drugiej połowie sakramentalne „tak” – przyznaje proboszcz ks. Grzegorz Kotarba. – Ślubów mieliśmy tu bardzo dużo, choć przecież parafia niewielka. Pewnie dlatego też wiadomość o tragedii, gdy w nocy z 2 na 3 grudnia ogień prawie doszczętnie strawił drewniany kościółek, zabolała tyle osób.

Z różnych stron Polski do ks. Kotarby dzwonili wstrząśnięci tymi wieściami ludzie, pytając, jak pomóc. Wkrótce na pogorzelisku pojawił się zasmucony bp Tadeusz Rakoczy.

Matka Boża ze Stecówki

Inicjatorami budowy prawie 60 lat temu byli: Michał Kukuczka, ojciec organisty, który dał pole pod budowę kaplicy, Michał Legierski, właściciel schroniska na Stecówce, i ówczesny proboszcz w Istebnej ks. Adolf Gawłowski. 17 października 1957 r., zaraz po zakończonym sezonie turystycznym, przystąpiono do budowy. Jak zapisano w parafialnej kronice, prace postępowały błyskawicznie, ludzie dawali drewno ze swoich lasów. Ofiarowali je również ewangelicy mieszkający w sąsiedniej WiśleCzarnem. 12 stycznia 1958 r. poświęcona została kaplica, wówczas jeszcze bez wieży i zakrystii, które dobudowano później. W latach 70. powstał tu rektorat, a w styczniu 1981 r. – parafia. Patronką została Matka Boża Fatimska, otaczana tu wielką czcią. Obraz do prezbiterium – malowany przez wybitnego malarza z Istebnej Jana Wałacha – przedstawiał scenę objawienia z Fatimy, ale ulokowaną na tle beskidzkiej panoramy. – Matce Bożej powierzaliśmy naszej sprawy. I czuliśmy się tu wysłuchani – mówią zgodnie parafianie. – W tym kościele zostało naprostowane moje życie. Dziś jestem nadzwyczajnym szafarzem Komunii św., ale gdyby nie Matka Boża, nie wiem, gdzie bym był. Tutaj się wszystko zmieniło – potwierdza pan Henryk. Małgorzata Kiereś, etnograf z Istebnej, tłumacząc fenomen kościoła ze Stecówki, wskazuje na znaczenie miejsca, w którym stanął. – Kiedyś tam był pasterski szałas, miejsce bardzo ważne dla ówczesnych mieszkańców, bo wokół niego integrowała się wspólnota. Potem powstała mała kapliczka, a w końcu kościółek. Ten kościół dawał im ogromnie ważną bliskość Boga – bo wyprawa do kościoła w Istebnej wymagała przecież 10-kilometrowej wędrówki i nie każdy mógł się na to zdobyć. Stał się on też autentycznym centrum życia dla wspólnoty złożonej z parafian mieszkających nieraz daleko od siebie, w rozrzuconych po okolicy przysiółkach. Kiedy prowadziło się badania etnograficzne, widać było wyraźnie silną więź łączącą tych ludzi – inaczej niż w zwykłej parafii. Wystarczyło spojrzeć, jak na Boże Ciało schodzili się na Stecówkę: zawsze w pięknych strojach, z muzyką, ze śpiewem…

Spaliło się wszystko

Niechętnie mówią o tamtej nocy. Płomienie pierwszy dostrzegł proboszcz, zaraz po tym, gdy włączył się alarm. Paliły się wieża i wejście do kościoła. Ogień zauważył też najbliższy sąsiad Henryk Kukuczka, przybiegli inni parafianie. Pomagali księdzu wynosić to, co jeszcze można było uratować z zakrystii, znajdującej się z drugiej strony. – Do kościoła już nie dało się wejść, ale zdołaliśmy otworzyć zakrystię. Wynieśliśmy szaty liturgiczne i część ksiąg – relacjonuje ks. Kotarba. – Do wnętrza weszli strażacy. Jeden z nich wyniósł tabernakulum. Było ognioodporne, ale miało drewnianą obudowę, która spłonęła. Ogień uszkodził też zamek, a nawet kielich, ale Najświętszy Sakrament w jego wnętrzu ocalał. – To był straszny płomień. Ponad stu strażaków walczyło z ogniem, ale też byli bezradni – mówi Henryk Haratyk, który niemal natychmiast pojawił się na miejscu. – Cały czas mam w oczach ten widok – mówi ze ściśniętym gardłem jego żona Anna. – Nie potrafię uwierzyć w to, co się stało. Ogień był tak silny, że nawet strażacy, którzy niemal natychmiast pojawili się na miejscu, niewiele mogli poradzić. Wieża, która zapaliła się jako pierwsza, runęła na dach, a potem do środka kościółka. Spłonął gontowy dach i całe wnętrze: ołtarz, ławki dla wiernych, organy. Nie ma już obrazu Matki Bożej Fatimskiej i figury ze środka, nie ma ołtarza... Zostały resztki zewnętrznych ścian od strony zakrystii, a w środku sterta zwęglonych belek. Anna Zowada z Leszczyny ma 85 lat. Zapytana o pożar milczy, tylko po policzku spływa jej łza. – To był dla mnie straszny szok i bardzo ciężko myśleć o tym, co się stało – mówi cicho. Ale gdy pytam, czy kościół będzie odbudowany, odpowiada już głośno i zdecydowanie: – Będzie! Jesteśmy tego pewni. Wszyscy są tak zaangażowani. Matka Boża tu chciała być i tu znowu przyjdzie! To dla nas bardzo ważne…

Czas naszej próby

Tutejsza parafia jest jedną z najmniejszych w diecezji bielsko-żywieckiej i liczy niespełna 500 wiernych. Ma jeszcze jedną świątynię filialną: św. Józefa w przysiółku Mlaskawka. Dziś tu nabożeństwa odbywają się normalnie, a na Stecówce – w salce na plebanii. Jednak w noc wigilijną wszyscy modlili się na Pasterce w miejscu spalonej świątyni, pod gołym niebem. – Aby potwierdzić, że jesteśmy gotowi do ofiar. Wiemy, że bez tego nie odbudujemy kościoła – tłumaczy ks. Kotarba. – Ten kościół budowali nasi rodzice, nasi dziadkowie. Widocznie Pan Bóg także od naszego pokolenia chce, żebyśmy coś zrobili – kiwa głową Anna Kajzar. – Myślimy, że Matka Fatimska, która tu była i jest, będzie nas umacniać przy odbudowie, żeby było jak dawniej. To pragnienie jest w ludziach ogromne… – dodaje Anna Haratyk. Zresztą od razu trzeba było zabrać się do pracy, bo silny huragan kilka dni po pożarze zmusił ich do uprzątnięcia resztek ścian. Teraz już skupiają się na tym, co można zrobić. Ludzie ofiarowują drewno, zgłaszają gotowość do pracy, ale maleńka parafia na pewno będzie potrzebować pomocy. Tworzy się już komitet odbudowy. Do jego honorowego składu dołączyli między innymi bp Tadeusz Rakoczy, posłowie, znani artyści. – Jesteśmy bardzo wdzięczni księżom i parafiom, które niemal od razu udzieliły nam swojego wsparcia. Pomaga też m.in. ks. kan. Henryk Zątek, kustosz drewnianego kościoła w Jawiszowicach, który dzieli się też swoimi doświadczeniami na temat sposobów ochrony drewnianej świątyni – dodaje ks. Kotarba. Z decyzją o kształcie odbudowy parafia czeka już na nowego biskupa, który 6 stycznia obejmie urząd ordynariusza diecezji bielsko-żywieckiej. Po tych rozmowach ruszą pierwsze prace. Budowanie nowego kościoła będzie się wiązać ze spełnieniem szeregu wymogów bezpieczeństwa, a to na pewno będzie kosztowne…

Z ludzką pomocą

Pierwsze gesty pomocy już okazano: 29 grudnia zespół regionalny „Istebna” w kościele św. Bartłomieja w Koniakowie śpiewał kolędy i pastorałki, zbierając datki na odbudowę kościoła na Stecówce, a Józef Skrzek i Joszko Broda zaprosili innych znanych muzyków do franciszkańskiej bazyliki w Katowicach-Panewnikach, gdzie 2 lutego odbędzie się koncert charytatywny na ten cel. Kopię pięknego ołtarzowego obrazu Jana Wałacha obiecała odtworzyć jego córka, Barbara, która opiekuje się muzeum artysty w Istebnej. Przychodząc na niedzielną Mszę św. do ciasnej salki na probostwie, parafianie budowlańcy: Piotr Lipowski, Krzysztof Kaczmarzyk, Andrzej Idziniak już dzielą się robotą i radzą, jak będą stawiać ściany, jak je wykończą. Zastanawiają się, kto zrobi okna, kto drzwi. – Bo tu wszyscy robią coś z drewna. Gdyby nie było zimy, to pewnie już z pół kościoła by stało – mówią. I tłumaczą: – Patrzymy, jak to odbudować, żeby nie naruszyć też zamysłu dziadków, którzy ten kościół stawiali. Marzy nam się odtworzenie wnętrza, żeby było tak jak kiedyś. A to nie jest takie proste. W środku kościół wyłożony był drewnianą mozaiką wykonaną bez użycia gwoździ. Na suficie układała się w znak krzyża i serca. Zbigniew Krężelok z Koniakowa obiecał pomóc w wyrzeźbieniu potrzebnych elementów. Zachowały się zdjęcia, więc będziemy odtwarzać. Na pewno nie pozwolimy, żeby ktoś zrobił to za nas. Co powiedzielibyśmy kiedyś naszym dzieciom czy wnukom, gdyby zapytały, co zrobiliśmy w naszym kościele?•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.