Dobry, bo martwy

Edward Kabiesz

|

GN 50/2013

publikacja 12.12.2013 00:15

Kino rosyjskie zerwało ze stereotypem: „dobry Niemiec to martwy Niemiec”.

„Stalingrad” Fiodora Bondarczuka jest trzecim od 1989 roku filmem ze Stalingradem w tytule „Stalingrad” Fiodora Bondarczuka jest trzecim od 1989 roku filmem ze Stalingradem w tytule
materaiły UIP

Od 1989 roku powstały trzy filmy fabularne ze „Stalingradem” w tytule. Dwa rosyjskie i jeden niemiecki. Ostatni z nich jest dziełem Filipa Bondarczuka, syna słynnego reżysera „Losu człowieka” i „Wojny i pokoju”. Ta największa rosyjska superprodukcja ostatnich lat została nakręcona w technice 3D. Opowiada o grupie rosyjskich zwiadowców, którzy po ataku na pozycje niemieckie na lewym brzegu Wołgi utrzymali się w jednym z ocalałych i opustoszałych domów w Stalingradzie. W budynku przebywa też 18-letnia Katia, jego dawna mieszkanka. Żołnierze wiedzą, że Niemcy wkrótce przeprowadzą kontratak i że nie mogą liczyć na żadną pomoc. Bondarczuk, autor głośnej „9 kompanii”, nakręcił wojenny dramat z wątkiem melodramatycznym, ani lepszy, ani gorszy od amerykańskich wojennych superprodukcji. Scen batalistycznych nie ma tu zbyt wiele, ale w pamięć zapada surrealistyczna nieomal scena ataku płonących rosyjskich żołnierzy. Znalazł się tu także wątek kapitana Wehrmachtu, Petera Kahna, którego oddział stracił budynek i który teraz poprowadzi kontratak, oraz jego rosyjskiej „przyjaciółki” Maszy. Kahn nie jest typową „hitlerowską bestią”, znaną z wielu rosyjskich produkcji. Nie widzi sensu walki, niechętnie wypełnia rozkazy, łamie wojskową dyscyplinę i naraża się ogarniętemu nazistowskim obłędem pułkownikowi, swojemu dowódcy. Bondarczuk przełamuje stereotyp w przedstawieniu wroga-Niemca, ale nie jest w tym pierwszy w radzieckiej i rosyjskiej kinematografii. Akcenty zostały przesunięte już wcześniej. Tendencja do „uczłowieczenia” wroga zarysowała się szczególnie mocno w ostatnich dekadach. Było to w dużej mierze zasługą coraz lepszych relacji rosyjsko-niemieckich i oczywiście przemian systemowych. Ta zmiana następuje na drodze ewolucyjnej, a nie rewolucyjnej, jak to zdarzało się w historii kinematografii radzieckiej.

Czapajew wieszczem

Najlepszym przykładem błyskawicznego wpływu polityki międzynarodowej na kino było nagłe zniknięcie w 1939 r. z ekranów rosyjskich filmów o wymowie antyniemieckiej. Zostały zdjęte dzień po podpisaniu 23 sierpnia 1939 r. paktu Ribbentrop–Mołotow. Na półkę powędrowała m.in. głośna antyfaszystowska „Rodzina Oppenheim” Grigorija Roszala i nagradzany wcześniej przez władze „Profesor Mamlock” Rappaporta i Miekina. Film Rappaporta opowiadał o prześladowaniach Żydów w hitlerowskich Niemczech, pokazywano go w wielu krajach Europy oraz w USA, gdzie w niektórych stanach został nawet czasowo zakazany ze względu na swoją antyniemiecką i propagandową wymowę. Wrócił do radzieckich kin dzień po ataku Niemiec na ZSRR, jednak już w lipcu na jakiś czas znowu zdjęto go z ekranów.

Tym razem postacie niektórych Niemców, zdaniem radzieckich cenzorów, wydawały się zbyt sympatyczne. Zdarzało się również, że przerabiano wcześniej nakręcone filmy, dopasowując je do aktualnej sytuacji. Wolfgang Leonhard, który wówczas kształcił się na partyjnego aparatczyka, w swoich „Dzieciach rewolucji” opowiada o zaskoczeniu, z jakim w 1941 r. oglądał wprowadzonego na nowo do kin „Czapajewa”. „W zakończeniu wyświetlanej od 1934 r. wersji bohater wojny domowej próbuje koło Ufy przepłynąć na drugi brzeg Biełoj, zostaje trafiony ogniem broni maszynowej białych i tonie w odmętach rzeki; natomiast zakończenie nowej wersji jest zupełnie inne – Czapajew nie zostaje postrzelony, przepływa rzekę, dociera do brzegu i wygłasza krótką mowę. W czasie wojny domowej rozgromiliśmy białych, a dziś zgnieciemy śmiertelnego wroga – niemiecki faszyzm” – pisze w swoich wspomnieniach Leonhard. Proroctwo Czapajewa spełniło się tylko częściowo, bo chociaż Rosjanie zgnietli Niemców, to dzisiaj stosunki między państwami układają się nie najgorzej. Jednak przez wiele lat od czasu niemieckiego najazdu w 1941 r. obraz Niemca w radzieckim kinie nie wychodził poza funkcjonujący na zasadzie kontrastu stereotyp. Z jednej strony świadomy sprawy, prosty, ale szlachetny człowiek radziecki, z drugiej okrutny Niemiec, prawdziwie faszystowska bestia, często tchórzliwa i niegrzesząca inteligencją. Podobny stereotyp nie był przypisany wyłącznie do kina rosyjskiego, ale tu był najbardziej konsekwentnie wcielany w życie, a raczej w film. Dopiero w 1961 r. pojawiła się pierwsza jaskółka zmiany podejścia do obrazu wroga. Aleksandr Ałow i Władimir Naumow nakręcili „Pokój przychodzącemu na świat”, w którym Niemka pokazana jest jako ofiara wojny. Z filmu płynie sugestia, że zwycięzcy mają również obowiązek otoczyć ochroną pobitego wroga. Akcja rozgrywa się w ostatnich dniach wojny w Niemczech. Grupa żołnierzy radzieckich otrzymuje szokujące zadanie, które przyjmuje z oporami. Ale rozkaz jest rozkazem. Mają doprowadzić do szpitala w Zwickau kobietę mającą wkrótce rodzić. I do tego Niemkę. Z pewnością film warto obejrzeć, zawiera kilka przejmujących scen, a do tego jest to chyba pierwszy rosyjski film z tak wyraźnie antywojennym przesłaniem. Napisałem, że zadanie było szokujące, bo – jak wiadomo z historii – rosyjscy żołnierze na zajętych już terenach „faszystowskiej bestii”, na inne sposoby przyczyniali się do wzrostu populacji. Nawet bez rozkazu.

Niemiec bardziej „ludzki”

Jednak prawdziwy worek z filmami, w których rosyjscy reżyserzy pokazują „ludzkiego Niemca”, rozwiązał się dopiero po roku 1990. Wraz z tym zmieniło się również spojrzenie na tzw. kolaborantów. Teraz już nie wszyscy zostają obarczeni winą za to, że w czasie wojny znaleźli się w obozach jenieckich czy pod przymusem pracowali i utrzymywali z nimi kontakty. Są tacy, którzy robili to świadomie, i tacy, którzy współpracowali z konieczności. Dowodem chociażby enigmatyczna postać Maszy z filmu Bondarczuka. Dawniej nazwano by ją niemiecką dziwką i bezlitośnie ukarano. W „Stalingradzie” budzi współczucie. Zresztą temat ten w szerszej pespektywie zaistniał w rosyjskim kinie już wcześniej. W 2009 r. Wiera Głagolewa nakręciła „Pewną wojnę”, rozgrywającą się na wyspie w północnej Rosji, gdzie zesłane zostały kobiety, które urodziły dzieci okupantów. Wierzą, że koniec wojny umożliwi im powrót do domu wraz z dziećmi. Czeka ich tragiczne rozczarowanie. W Dzień Zwycięstwa dzieci zostaną im odebrane i trafią do sierocińców, a one do łagrów. Jeszcze wcześniej, bo w 2005 r., w filmie „Jeńcy” Artema Antonowa, będącego rosyjsko-niemiecką koprodukcją, nastąpiło niemal całkowite odwrócenie ról. Ofiarami, co wyraźnie podkreślają ostatnie sceny filmu, stają się niedawni wrogowie, czyli niemieccy jeńcy, którzy gdzieś na północy mieli budować wojskową radiolatarnię. Mieszkają niedaleko wioski, w której pozostali tylko starcy, kobiety i dziecko, a którzy żyją nie lepiej niż jeńcy. Konieczność walki z głodem i mrozem sprawia, że z czasem pomiędzy dwoma stronami następuje coś w rodzaju trudnego pojednania i zrozumienia. Jednak zakończenie tej niemiecko-rosyjskiej sielanki jest niespodziewane i brutalne. Tych kilka przykładów nie wyczerpuje listy rosyjskich filmów poświęconych wojnie z Niemcami, w których pojawia się „dobry” czy raczej bardziej „ludzki” Niemiec. Właściwie w każdym z nich, a nawet w serialach, znajdziemy taką postać. Być może swój udział ma w tym prócz polityki fakt, że część z nich powstała w koprodukcji, a niemieckie wytwórnie bez problemu korzystają z usług rosyjskich partnerów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.