Milczenie, krzyk, śpiew

ks. Dariusz Kowalczyk SJ

|

GN 49/2013

Człowiek nie chce wzbijać się ku Bogu, nie umie adorować w milczeniu Tajemnicy, wypełnia natomiast świat wrzaskiem, który nie ma żadnego sensu.

Milczenie, krzyk, śpiew

W tekście „Teologia muzyki kościelnej” Joseph Ratzinger – nawiązując do Mahatmy Gandhiego – napisał: „W morzu żyją ryby i milczą. Zwierzęta na ziemi krzyczą, a ptaki, których obszarem życiowym jest niebo, śpiewają. Człowiek zaś ma udział we wszystkich trzech: ma w sobie głębię morza, ciężar ziemi i wysokość nieba, i dlatego przysługują mu również wszystkie trzy właściwości: milczenie, krzyczenie i śpiewanie.

Dzisiaj widzimy, jak człowiekowi pozbawionemu transcendencji pozostaje jedynie krzyczenie, ponieważ chce odtąd być tylko ziemią i próbuje uczynić ziemią także niebo i głębiny morskie” (Opera Omnia. Teologia Liturgii, s. 513). Taki człowiek nie chce wzbijać się ku Bogu, nie umie adorować w milczeniu Tajemnicy, wypełnia natomiast świat swoim wrzaskiem, który – w przeciwieństwie do odgłosów zwierząt – nie ma żadnego sensu.

Ten stan rzeczy można coraz częściej zauważyć na płaszczyźnie sztuki. Co jest szczególnie smutne, bo przecież wielka sztuka rodziła się właśnie z głębi milczenia i tęsknoty za niebem. Nie można uogólniać i wrzucać wszystkich ludzi sztuki do jednego worka. Wszak są jeszcze prawdziwi artyści. Ale nietrudno zauważyć, że boginie sztuki coraz bardziej przypominają uliczne dziwki. Różne artychy wciskają nam swe wynaturzone widzenie świata, które sprowadza się do biegania po scenie, wyrzucania z siebie przekleństw i bluźnierstw, pokazywania gołego tyłka i wykonywania ruchów kopulacyjnych w różnych możliwych zboczonych układach.

Niektórzy przekonują, że sztuka zawsze prowokowała. To prawda, tyle że widzę olbrzymią różnicę pomiędzy tymi, którzy w przeszłości tworzyli oryginalne rzeczy i otwierali nowe horyzonty, a współczesnym epatowaniem burdelową estetyką. Prawdziwy twórczy bunt kosztuje, a dziś ci tzw. zbuntowani to po prostu koniunkturaliści, którzy podążają za tymczasowymi, prymitywnymi modami, bo to przynosi kasę.

Mówi się też, że gusty są różne i jak się komuś taka sztuka nie podoba, to nie musi jej oglądać. To prawda, na szczęście nie ma obowiązku chodzenia do teatru lub do kina. Ale czasem chciałoby się pójść. A nie ma na co. Ponadto wolałbym, aby wyzwoleni (od czego?) twórcy robili sobie swe sztuki za własne pieniądze. Niech krzyczą, pełzając nago po scenie, ale na własny rachunek. Pieniądze z budżetu niech idą na tych, którzy potrafią łączyć milczenie, krzyczenie i śpiewanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.