Chcę wzmocnić małżeństwo

publikacja 31.10.2013 10:32

O tym, dlaczego trzeba wspierać rodzinę i jak zamierza to robić, z Anną Andrzejewską, pełnomocnikiem ministra sprawiedliwości ds. konstytucyjnych praw rodziny, rozmawia Mariusz Majewski.

Chcę wzmocnić małżeństwo Anna Andrzejewska, pełnomocnik ministra sprawiedliwości ds. konstytucyjnych praw rodziny Jakub Szymczuk /GN

Mariusz Majewski: Po co nowe stanowisko pełnomocnika ministra sprawiedliwości ds. konstytucyjnych praw rodziny? Biurokracja i tak jest w Polsce nazbyt rozwinięta…

Anna Andrzejewska: Działania na poziomie ministerstwa czy współpraca pomiędzy resortami rozchodzi się na poszczególne, pojedyncze komórki. Trzeba to wszystko koordynować, żeby działać efektywnie. Nie doprowadzamy do przerostu administracyjnego. Staramy się usprawnić działania, które mają zmierzać do wspierania rodziny, tak jak rozumie ją Konstytucja RP.

Co konkretnie ma Pani na myśli?

Rodzina jest autonomiczna. Państwo jej to gwarantuje. Rodzice mają zagwarantowane m.in. prawo do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi wartościami, konstytucyjnie są chronieni przed pozbawianiem ich praw rodzicielskich, poza wyjątkowymi przypadkami orzeczonymi prawomocnymi wyrokami sądów. Państwo ma też w swojej polityce uwzględniać interesy rodziny. Z tego powodu powinno darzyć rodzinę zaufaniem i wsparciem.

W jakich sprawach rodzina najpilniej potrzebuje wsparcia i ochrony?

Muszę przyznać, że w momencie powoływania pełnomocnika ani minister Marek Biernacki, ani ja nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak wiele jest tych obszarów. Cele, które początkowo sobie stawialiśmy, bardzo się rozrosły. Jednym z wielu elementów, które chcemy wspierać i propagować, jest mediacja. Ma ona swoje miejsce w kodeksie rodzinno-opiekuńczym, ale chcemy ją szczególnie wzmocnić. Może ona pomóc rodzinie w rozwiązywaniu konfliktów. W przypadku mediacji gospodarczych aż 80 proc. spraw nie trafia do sądów. Nie wiemy, jak to będzie wyglądało w sprawach rodzinnych, które wzbudzają silne emocje, związane np. z dobrem dzieci. Jeżeli to będzie 40–50 proc. spraw, to już będzie sukces. Tak naprawdę będzie nim każda sprawa, którą uda się załatwić bez konieczności rozstrzygania jej w sądzie.

Temat ingerowania w rodzinę przez państwo wywołują co jakiś czas przypadki dzieci odbieranych rodzicom, często z powodów materialnych.

Powód odbierania dzieci rodzicom jest istotą problemu. W żadnym wypadku nie mogą być to błahe racje. Z drugiej strony mamy też decyzje sądów, które są niezawisłe. Po części odpowiedzią na to pytanie jest również mediacja. Przy jej pomocy chcemy zmniejszać liczbę spraw sądowych. Na pewno stanowisko, na którym pracuję od dwóch miesięcy, nie jest po to, by wpływać na sędziów czy też kwestionować ich decyzje. Moim zadaniem jest nawiązywanie współpracy ze środowiskiem sędziowskim, rozmowa o problemach i sposobach ich rozwiązania. Medialny obraz tego typu spraw jest często niepełny.

Zrzucanie winy na media nie wyczerpuje problemu.

(śmiech) Nie chodzi o zrzucanie winy na media. Rozumiem, że często nie mają one możliwości dotrzeć do pełnego obrazu sprawy. Ostatnio miałam spotkanie z sędzią rodzinnym, który mówił, że jeśli ktoś nie usiądzie po drugiej stronie stołu, nie będzie w stanie tego zrozumieć. Nauczyłam się nie wypowiadać albo bardzo ostrożnie mówić o sprawach, w których pełnej dokumentacji nie widziałam.

Jakie ma Pani realne możliwości działania, co może Pani robić?

Kropla drąży skałę. Współpraca ze środowiskiem sędziów rodzinnych ma na celu promowanie dobrych praktyk, uwrażliwianie na problemy. Moje możliwości działania najogólniej mogę sprowadzić do dwóch podstawowych kwestii. Po pierwsze, stworzenie platformy współpracy pomiędzy Ministerstwem Sprawiedliwości a organizacjami pozarządowymi zajmującymi się ochroną praw rodziny. I po drugie, analiza tworzonych oraz istniejących regulacji pod kątem ich wpływu na rodzinę.

Pełni Pani tę funkcję dwa miesiące. Czy udało się już coś zrobić lub zainicjować?

Na razie na pierwszym planie są dyskusje na temat zmian w kodeksie rodzinno-opiekuńczym. Dużo rozmawiam z organizacjami zajmującymi się prawami ojców. Zaczęliśmy też przygotowywać materiały informacyjne dotyczące mediacji, o czym mówiłam przed chwilą. Ważnym tematem jest również readaptacja osób, które odbyły karę pozbawienia wolności i wracają do rodzin.

Zagrożeniem dla rodziny mogą być ekspansywne trendy i propozycje zmian płynące z instytucji Unii Europejskiej. Dobrym przykładem jest konwencja Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Czy ochrona rodziny w tej sferze również należy do zakresu Pani działań?

Tak. Chodzi tutaj głównie o analizę prawną dokumentów unijnych i ich zgodność z polskim prawem. Przypomnę, że unijne dyrektywy nie mogą być sprzeczne z polskimi normami. Zwłaszcza zawartymi w ustawie zasadniczej, w konstytucji. Takie działania już podejmujemy. Przypomnę, że Ministerstwo Sprawiedliwości już zgłosiło swoje wątpliwości wobec niektórych zapisów konwencji.

Na stronie ministerstwa można przeczytać, że problematyką rodzinną zajmuje się Pani „społecznie i zawodowo od czasów studiów”. Co kryje się pod tym ładnym zwrotem?

Od 11 lat prowadzę zajęcia z rodzicami w ramach szkoły rodzenia. Prowadzę również spotkania z rodzicami, którzy już mają dzieci. Udzielam konsultacji w poradniach środowiskowych. Zawsze szczególny nacisk kładę na małżeństwo, które jest dla mnie bardzo ważne. Powtarzam mężowi, że wszystko, co robię, jest oparte na naszym małżeństwie, na tym, kim dla siebie jesteśmy, na naszym świecie wartości. Jeśli tu się coś zawali, to zawali się cały nasz świat. I cała moja praca.

Małżeństwo rozumiane oczywiście jako związek kobiety i mężczyzny?

Prawo jest precyzyjne. Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny zapisane jest w art. 18 konstytucji RP, w części, która mówi o ustroju RP. Uważam, że małżeństwo ukierunkowane na świadome rodzicielstwo trzeba wzmacniać wszelkimi dostępnymi drogami. I zamierzam to robić. Jak najbardziej leży to w interesie państwa, ponieważ ma wpływ na demografię, na sprawy ekonomiczne.

Co to znaczy, że chce Pani wzmacniać małżeństwo?

Warto mieć świadomość, że istnieją rozwiązania prawne, które zamiast ułatwiać życie rodzinom, w prosty sposób je dyskryminują. Nie można na przykład zatrudnić współmałżonka. Jeśli się to zrobi, jest on współpracownikiem, a nie pracownikiem. Dochód współmałżonka nie może być wliczony w koszty pracy przez właściciela firmy. Tymczasem osobę, z którą mieszkam bez związku małżeńskiego, mogę zatrudnić, a dochód tej osoby jest kosztem dla mojej firmy. To ewidentny przypadek, w którym małżeństwo jest dyskryminowane. Dlatego zdarza się, że ludzie nie decydują się na małżeństwo, bo finansowo im się to zwyczajnie nie opłaca.

Jest Pani również jedną z inicjatorek powstania Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus”. W jaki sposób to doświadczenie może być pomocne teraz?

Przede wszystkim fakt, że wychodzi się z organizacji pozarządowej, daje podstawowe doświadczenie i przekonanie, że bez społeczeństwa, bez słuchania ludzi nie można nic zrobić. Nawet więcej: nie wolno nic robić. Urzędnicy, którzy traktują głos społeczny jako niepotrzebny element, nie powinni być urzędnikami. Przecież pracują dla ludzi. Urzędy powstały po to, aby ułatwiać życie obywatelom, a nie je uprzykrzać. Największy grzech urzędniczy to lekceważenie obywateli. Oczywiście nadal mam kontakt ze Związkiem Dużych Rodzin „Trzy Plus”. To chyba pierwsza i największa organizacja, która rozpoczęła w Polsce szeroką debatę na temat rodziny. Państwo powinno korzystać z jej doświadczenia. Podobnie jak z doświadczenia innych środowisk.

 

Anna Andrzejewska – mężatka, matka czwórki dzieci. Jest socjologiem. Od jedenastu lat pracuje, jako trener rodzinny prowadząc kursy dla przyszłych i obecnych rodziców. Jest jedną z inicjatorek powstania Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus”. Dwa miesiące temu została pełnomocnikiem ministra sprawiedliwości ds. konstytucyjnych praw rodziny.