A Ty? Jakiego masz patrona?

publikacja 29.10.2013 10:20

Obrzydliwe, demoniczne postacie patrzyły na mnie i wołały: - Zabierzmy go od tej kobiety, zabierzmy go od tej kobiety.

A Ty? Jakiego masz patrona?

Witam, mam na imię Marcin i mam 20 lat. Chciałbym opowiedzieć historię mojego życia i jak znalazłem, a raczej: jak dzięki łasce Bożej mogłem poznać Boga Miłosiernego. Wiele osób mnie zachęcało bym spisał swoje świadectwo tak, by dzięki niemu inni mogli zaufać i oddać się Bogu. Pisząc to świadectwo, chcę, by ludzie nigdy nie tracili nadziei  w to, że Jezus Chrystus przyjdzie do nich i odmieni ich życie. Bóg jest przede wszystkim miłosierny i chce Naszego szczęścia, a nie zagłady. Chcę w ten sposób też podziękować Bogu i ludziom, przez których Bóg do mnie przemawiał.

Moją historię zacznę od opowieści, że pochodzę z domu bez wielkich możliwości finansowych, że tak to nazwę, ale teraz widzę w tym wielką Bożą łaskę. Mam Mamę i Tatę, jednak sprawy finansowe oddalały Nas od siebie oraz fakt, że rodzice praktycznie też nigdy nie otrzymali miłości od swoich rodziców i mimo, że się starali, nie mogli mi tej prawdziwej miłości przekazać. Za co ich obecnie nie winię, dzięki Bogu mogłem przebaczyć wszystkie złe momenty z mojego życia.

Pamiętam, że chodziłem do Kościoła, jak byłem mały, mówiliśmy pacierz wieczorem, ale to wszystko. Nie było rozmów o Bogu, nie znałem Boga, ale moi rodzice też go tak naprawdę nie znali, więc i tak się cieszę, że miałem jakieś podstawy, dzięki  którym później i ja sam mogłem się zwrócić do Boga. Jednak pamiętam, że nigdy nic nie czułem, będąc w kościele. Traktowałem to jako karę, chodziłem, bo musiałem i nie było żadnej relacji z Bogiem.

Pamiętam, że  w podstawówce byłem dobrym i sumiennym uczniem, a mimo to już wtedy zacząłem uciekać z lekcji religii, nie chciałem chodzić i mieć za dużo wspólnego z Bogiem.  Wielu nauczycieli z racji  mojego zachowania mówiło , że skończę „z piwem pod budką”.  O mało co te ich słowa byłyby „prorocze”.

Nastąpiła zmiana szkoły i nowe gimnazjum, jednocześnie nowe środowisko. Wówczas zaczął się tzw. „bunt młodzieńczy”. Przestałem już w ogóle chodzić do kościoła, bo szkoda mi było na to czasu. To tam, będąc w 1 klasie gimnazjum, pierwszy raz zapaliłem marihuanę, co od razu spodobało mi się. To tam zacząłem wiele wagarować i to tam zacząłem pić alkohol czy palić papierosy. Nikt się już wtedy mną nie interesował, również nauczyciele ze szkoły. Myślę też, że to było takie moje wołanie, by ktoś zwrócił na mnie uwagę i zainteresował się mną. Jednak takiej reakcji nie było, więc „ochoczo” mogłem postępować w swojej dalszej destrukcji.

W gimnazjum za dużo styczności z narkotykami jeszcze nie miałem, ale kilka razy spróbowałem i bardzo spodobały mi się. Bo miałem chwilową radość w moim smutnym życiu, mogłem w końcu o niczym nie myśleć, tylko być radosny. To samo z alkoholem - piłem jakieś tanie trunki czy piwa, by zapomnieć o otaczającym mnie świecie, o rzeczywistości. Beznadzieja i poczucie, a w zasadzie brak jakiegokolwiek poczucia własnej wartości tylko mnie popychały w tym kierunku, kierunku zła. Wypisałem się całkowicie

z lekcji religii, nie przystąpiłem nawet do bierzmowania, bo po co mi to.

Często, jak chodziliśmy na wagary, mijaliśmy kościół i widzieliśmy na podjeździe nowoczesne samochody należące do księży, co wywoływało we mnie bunt i ten bunt wydawał mi się właściwy. Często w szkole przez cały korytarz krzyczeliśmy na księdza z pogardą, np. „Batman!” czy „Książe!”. Czasami podchodził, zagadywał, ale to tylko zwiększało nasze ataki i pogardę do jego osoby. Pamiętam, że zawsze był uśmiechnięty i nie wytrącały go nasze uwagi z równowagi, ale nie zastanawiałem się nad tym zbyt głęboko, skąd on taki radosny.

Tak się skończył okres gimnazjum, z którego wyszedłem o wiele bardziej zniszczony i zdemoralizowany psychiczne niż mogłem przypuszczać. Później, po zmianie szkoły szybko zrezygnowałem z nowej. Nie widziałem sensu się uczyć, bo po co? Wiele łez moja Mama wtedy wylewała, a ja byłem jak skała, serce miałem z kamienia. Wiem, że mama się modliła za mnie jak i za cały dom, bo w zasadzie Ona jako jedyna z rodziny chodziła do kościoła. Nie chodząc do szkoły, miałem wiele czasu na wszystko co chcę, a wiec jakieś imprezy, alkohol, narkotyki, jak i uzależnienie od komputera. Czasami mogłem przesiadywać przez 16 godzin na komputerze, kładąc się po 6 nad ranem spać, a wstając po 14-15.

W tym czasie przeprowadziłem się na rok do innego miasta, ale po roku w zasadzie wymusiłem powrót do siebie. W wieku 17 lat podjąłem kolejny raz naukę w szkole.

To był już okres, w którym narkotyki wymierzały mi dni. Dzień bez narkotyków był dniem straconym...

Wiele paliłem marihuany, ale zaczęły się też okazjonalnie pojawiać „mocniejsze” narkotyki. Chociaż ja teraz wiem , że nie ma „słabszych” i „mocniejszych”; wszystkie uzależniają i mają przeróżne skutki. Palenie marihuany, jeszcze łącząc je z innymi narkotykami, ma wielki wpływ na Twój tok myślenia! Doprowadziło mnie to do depresji, jeszcze bardziej czułem się nikim, czułem się zerem . Zacząłem też dostrzegać pierwszej objawy zbyt dużego zażywania „zioła”. Pojawiły się problemy z pamięcią, co na początku wydawało mi się śmieszne, ale jak kiedyś położyłem gdzieś na szafce 50 zł, a dosłownie za minutę zapomniałem, gdzie je położyłem i wyrzuciłem wszystkie rzeczy z szafki, bo spanikowałem i nie wiedziałem, gdzie mogłem je położyć, to już nie było takie śmieszne.

Miałem problemy z motywacją, a w zasadzie brak motywacji. Mimo , że chodziłem do szkoły, to wstać na 8.00 wydawało się rzeczą niemożliwą, dlatego często nie chodziłem, a jak chodziłem, to na 10.00, bo wydawała się przystępniejsza . Całe dnie też spędzałem na komputerze, grając w jakieś gry i tracąc percepcję życia .

Kolejny wpływ, jaki na mnie miały narkotyki, to wpływ na myślenie. Miałem wrażenie, że ktoś ze mną jest. Nie wiem, jak to opisać. Czułem, że ktoś ze mną/za mną chodzi. Nie była to jednak jakaś przyjemna postać , bałem się jej zawsze. Często, idąc, musiałem się odwracać za siebie, czy nikt nie idzie za mną, bo czułem, że ktoś jest obok mnie. Zacząłem też się bać ludzi. Miałem tysiące myśli o mojej śmierci . Każdy człowiek, którego mijałem, był potencjalnym mordercą, który może mnie zabić. Tysiące scenariuszy tego, jak mogą to zrobić... To było przerażające, gdy widziałem np. 5-letnie, niewinne dziecko i znajdowałem scenariusz tego, co ono może mi zrobić. Takie absurdalne myśli np., że dziecko może pójść po swojego ojca i namówić go, by mnie zabił... Jeżdżące samochody, najczęściej w nocy, to kolejne trauma. Każdy mógł się zatrzymać, przejechać mnie, wyskoczyć i pobić czy cokolwiek. Żyłem w ciągłym strachu. Często też miałem czarne scenariusze i koledzy często mi mówili, że jak coś opowiem, to tylko na czarno, o śmierci itp.  Ale ja miałem tylko czarne myśli. Nie widziałem światła  na swojej drodze. Wszystko było czarno-szare.

Bóg wprowadził plan ratowania mnie. Tydzień przed 18. urodzinami złamałem nogę na lekcji wf i wsadzili mi nogę w gips. Zadowolony byłem z tego powodu, że nikt mi w domu nie będzie „truł”, żebym poszedł do szkoły, ale z drugiej strony, zastanawiałem się, co ja zrobię bez narkotyków.  Chociaż i tak, w gipsie i o kulach, udało mi się wyjść i „zaćpać”, bo nie mogłem wytrzymać. Generalnie jednak leżałem w łóżku zdany na innych; naprawdę mnie

to nudziło.

W tym czasie czytałem wiele różnych forów na różnych stronach internetowych i na jednym takim forum ktoś wrzucił link do strony http://dzieckonmp.wordpress.com. Wchodzę tam na stronę, a tam piszą o Bogu . Trochę tam poczytałem i wychodzę . Niby nic wielkiego, ale to uważam za swój zwrot . Po prostu od czasu do czasu coś mnie ciągnęło, by tam zaglądać i czytać o Bogu. Czytałem, że Bóg jest radością, że Bóg pomaga w tym i w tamtym. Ludzie piszą, jak pomaga. Zastanawiałem się nad tym, czytając to i wiedziałem, że to jest piękne. Czytając komentarze ludzi, widziałem, jak oni pięknie piszą o Bogu, o miłości Jego do Nas, choć ja tego wtedy nie rozumiałem.

Ja miałem kulę u nogi, szatan mnie miał i łatwo nie chciał mnie oddać. Musiała być to długa i czasochłonna bitwa, bo od czasu wejścia na ten blog do mojego nawrócenia minęły 2 lata.

Ale po kolei. To, że zacząłem czytać bloga, w którym było tyle pięknych treści o Bogu, to jeszcze nie zmieniło wiele w moim życiu. Pamiętam tylko, że przed wyjściem z domu na kolejną porcję narkotyków odmawiałem Pacierz. Pewnie jako formę ochrony, bym wrócił bezpiecznie do domu, bo gdy wracałem po nocach, były różne sytuacje, a nie mieszkam w zbyt bezpiecznej okolicy. I tak mijał czas, ja coraz bardziej pogrążałem się w narkotykach czy imprezach, a Bóg przygotowywał ścieżki.

Ponad półtora roku temu zmarła moja Babcia. Bardzo to wtedy przeżyłem, bo to w zasadzie jedyna osoba z poza rodzinnego domu, która Nas znała. Reszta rodziny, mimo że liczna, odrzuciła nas. Jedyne, co koledzy w takiej chwili potrafili zaproponować, to jointa. - Chodź – mówili - pośmiejesz się, co tak w domu będziesz siedział. A ja byłem w rozpaczy... Mama jakoś na mnie wymusiła, bym poszedł do Kościoła i do spowiedzi nawet. Odbyłem spowiedź, powiedziałem to, co chciałem, a nie swoje grzechy i wiem, że to była spowiedź świętokradzka, ale wtedy nie miałem świadomości. Gdy wróciłem z tej spowiedzi do domu, zmorzył mnie sen i poszedłem spać.

W tym śnie przyśnił mi się JEZUS CHRYSTUS - piękny, Król majestatyczny, cały w swojej boskiej postaci. Był taki piękny, taki nie z tego świata, biła od niego wielka miłość i taki pokój, taka wielka wspaniała radość. Po chwili „przebywania z Jezusem” zostałem przeniesiony do swojego domu, gdzie wyjrzałem przez okno i naprzeciwko domu zobaczyłem może z 50-100 par złych oczu jakichś demonicznych postaci. Obrzydliwe postacie tylko się na mnie patrzyły, ale ja wiedziałem, że to jest złe i bardzo bałem się. Wołały wtedy do mnie:

- Zabierzmy go od tej kobiety, zabierzmy go od tej kobiety.

Nie rozumiałem tego wtedy. Gdy się obudziłem, byłem cały przerażony, bo zobaczyłem zło. To, że ono naprawdę istnieje, że to nie bajka dla dzieci, tylko prawda, że to jest wojna, wojna o duszę każdego z nas. Z tego przerażenia byłem na trzech Mszach Świętych, ale później znowu dałem sobie spokój z Kościołem, bo już ten sen odrzuciłem.

Oczywiście, duży wpływ na mnie miało to, że dalej brałem narkotyki i cały czas byłem otwarty i otwierałem się na zło. Pamiętam jednak, że po tym czułem się całkowicie nikim, zaczęły się pojawiać jakieś myśli samobójcze. Całe te lęki były coraz mocniejsze; coraz mniej miałem ochoty do życia.. Na zewnątrz nikomu nie mówiłem o tym, miałem maskę luzaka; jednak w środku byłem nieżywy. Często, wracając po nocach do domu, wołałem do Jezusa.

- Jezu przyjdź , przyjdź zmień moje życie, ja tak dłużej żyć nie mogę, ja tak nie potrafię.

Płacząc, wołałem do Jezusa, by zabrał mnie, bo ja nie daje sobie rady z tym wszystkim, to mnie przytłacza... I tak powoli, coraz więcej zacząłem się modlić.

Pewnego razu na tym  blogu dzieckonmp.wordpress.com został utworzony chat, gdzie mogliśmy się wspólnie modlić i rozmawiać o Bogu . Codziennie była odmawiana Koronka Pokoju. Wiele mi to dawało, bo jednego dnia wracałem naćpany, a drugiego dnia się modliłem i rozmawiałem o Bogu z nieznajomymi na chacie. Była to taka ciągła walka o mnie. Zacząłem rozmawiać z Jezusem. Jak miałem wolną chwilkę, to często się do niego zwracałem by mi pomógł, uratował itp.

Przed świętami Bożego Narodzenia 2012 miałem kolejny złowrogi sen. Tym razem śniły mi się te całe postacie, jak one we mnie „wchodzą”, tak do mnie do środka. Przy tym śmiały się przeraźliwym śmiechem i mówiły:

- Jesteś już nasz, mamy cię, jesteś nasz.

Te istoty wchodziły do mnie i było ich naprawdę wiele. W pewnym momencie zobaczyłem siebie, jak leżę na łóżku i cały się trzęsę i płaczę, a te istoty wchodzą do mnie, krzycząc. Widziałem to wszystko z góry, byłem jakby zawieszony pod sufitem i nic nie mogłem zrobić. Mogłem tylko się przyglądać, nawet jakiś szczególnych uczuć nie miałem, mimo, że wiedziałem, że to ja przecież leżę tam na dole! To było coś dziwnego.

Jednak po tamtym śnie coś się zaczęło dziać. Teraz wiem, że tak działa Duch Święty. Cały czas rozważałem o Bogu, myślałem o nim. Wszystko wydawało mi się takie oczywiste, po co tutaj jestem, co ja tutaj robię na ziemi i co mam robić. Wiedziałem, że ja tu żyję na chwałę Bożą, że Bóg mnie wybrał, a Jezus odkupił. Gdy widziałem padający śnieg, to zachwycałem

się tym wszystkim, że to Bóg dla Nas wszystko robi coś niesamowitego! Jednak nie poszedłem do kościoła, potrzebowałem ostatecznego „kopa”.

Święta Bożego Narodzenia przeżyłem najgorzej, jak się da, tj. na nocnej popijawie z narkotykami i całe je przespałem. Jednak 31 grudnia miałem kolędę i księża chodzili po domach. Tak planowałem, że „rozprawię” się z księdzem, bo od 3 lat nie przychodził do nas do domu, nawet nie pukał, czy chcemy go przyjąć. Byłem sam w domu z bratem i tak czekałem na tego księdza, w końcu patrzę, jest, wychodzi od sąsiadki i schodzi na dół. Więc cały oburzony wołam do niego, by przyszedł do domu, bo ja go zapraszam. Zdziwił się, ale wszedł. Ja tak nieświadomie zamknąłem drzwi za nim, z przyzwyczajenia. Po modlitwie ja zacząłem swój atak na niego, jakieś wszystkie żale, które leżały we mnie od lat. I zacząłem się pytać, czemu nie przychodzili do nas do domu przez tyle lat?

Nic nie odpowiadał, to zacząłem coraz bardziej zdenerwowany pytać, czy się mnie boi, czy bał się tutaj przyjść. Mówię do niego, że przecież jak by tutaj zginął, to by był jak męczennik i trafił prosto do nieba. Po tych słowach z przerażeniem wstał i do drzwi dobiegł, a drzwi były zamknięte. Biedny ksiądz chyba myślał, że go zabiję. Oświeciło mnie, że rzeczywiście to tak może wyglądać i wołałem do niego:

„Spokojnie, nic się księdzu nie stanie”, ale wyszedł już na korytarz. Tam jeszcze

„wymieniliśmy” poglądy i poszedł.  Później był sylwester, skończyłem go przed 12 i obudziłem się domu we własnym łóżku. Po krótkiej analizie i wykonaniu telefonu, co się mogło dziać, zacząłem myśleć, że przecież mogłem w takim stanie umrzeć i pójść do piekła, ktoś mógłby mnie w coś wrobić, a ja bym nie wiedział, bo nic nie pamiętam!

Wybrałem się na pierwszą Mszę w styczniu, w niedzielę. Wchodzę, a tam ten ksiądz, który był na kolędzie. Mówię: „Oho, to się będzie działo”, a ja jeszcze naprzeciwko niego siedziałem. Gdy doszło do kazania, to byłem w szoku. Taki cichy ksiądz, a on zaczął krzyczeć praktycznie na tym kazaniu, nawiązując do tej sytuacji, co się wydarzyła na kolędzie, wymachiwał palcem i mówił we wzburzeniu. Zrobiło to na mnie wrażenie, bo wiedziałem, że tak jakby do mnie mówił i pierwszy raz od lat... nie nudziłem się i na Mszy Świętej, i na kazaniu! I tak chodziłem cały styczeń na niedzielne Msze, jednak dalej w

moim życiu były narkotyki, na tym polu nic się nie zmieniło.

Ktoś na blogu w komentarzach wrzucił link o zawierzeniu się do Maryi. Od razu czułem, że to do mnie. Zacząłem czytać i czytać i po połowie mówię: „Przecież gdzie ja do Maryi, taki grzesznik, przecież nie jestem godzien...” I zostawiłem to na później. Potem „porozmawiałem” z Maryją, by mi pomogła i zrodziło się pragnienie, by przeczytać to do końca. i tam wyczytałem: wszyscy grzesznicy przyjdźcie do mnie, a ja Was zaprowadzę do Jezusa!

Przeczytałem, że dobrze uzyskać zgodę spowiednika, więc po napisaniu karteczki z zawierzeniem poszedłem na spowiedź.  Po spowiedzi i opowiedzeniu o narkotykach itp. poprosiłem o zgodę kapłana. Zgodził się. Więc po spowiedzi podszedłem do Maryi i podpisałem się pod aktem zawierzenia. Wielka radość spłynęła na moją duszę, czułem że Bóg jest i mnie kocha.

Jednak, by nie było tak łatwo, szybko dostałem próbę, by się wykazać. Następnego dnia telefon od kolegów. Spotkaliśmy się i zaczęliśmy palić marihuanę, ja w jednym momencie – opowiadałem im, że mam Boga w sobie i nic więcej już w życiu nie potrzebuje, a w drugim momencie brałem narkotyki. To było zbyt silne. Uświadomiłem sobie po prostu, że jestem narkomanem i to nie ja zakończę mój nałóg, jak kiedyś to sobie wyobrażałem, że w każdej chwili mogę przestać palić. Wiele wtedy rozmawiałem z Maryją, prosząc Ją o pomoc, by mnie wyciągnęła z tego bagna i po zawierzeniu wiedziałem, że Maryja może mi pomóc!

Po 2 tygodniach od tej pierwszej spowiedzi wiedziałem, że muszę iść znowu i trafiłem na takiego starszego kapłana, obecnie mojego spowiednika. I mu mówię, że mam problem z narkotykami i to duży, a on: „Z narkotykami? Hmmm, to może na jakiś odwyk chcesz iść?”  Myślę: Odwyk, jak to? Więc mu odpowiadam, że nie wiem, 2 tygodnie temu zawierzyłem się Maryi. A On: „Maryi?” I tak jakby machnął ręką i mówi: „To TY NIE JESTEŚ SAM!”

NIE JESTEM SAM! Nie wiem, jak wyglądała dalej ta spowiedź, bo nie pamiętam już, ale  wychodząc z konfesjonału zostałem dotknięty takim wielkim miłosierdziem Boga, że mogłem krzyczeć z radości. Wiedziałem już, że jestem wolny, w jednym momencie zostałem wolnym człowiekiem, w jednym momencie cały mój lęk, nałogi i inne natręctwa zostały zabrane dzięki Bogu! Jezus Chrystus wyleczył mnie i wlał w moje serce radość i pokój, który odczuwam do teraz! Wielka łaska wyjednana za wstawiennictwem Naszej Kochanej

Mamusi!

Mówię do Mamy, że wyczytałem, iż dobrze mieć jakiegoś patrona w niebie. A ona:

- Patrona, hmm...

I pyta mnie:

- A Ty, jakiego masz?

Ja z dumą mówię:

- MARYJ Ę!

- Aaa - mówi Mama - słuchaj, jak byłam z Tobą w ciąży, byłam w Świętej Lipce i zawierzyłam Twoje życie Maryi!

Maryja zawsze przy mnie była i chciała mnie wyciągać z dna! Czytałem też różne książki i - nawiązując do tego pierwszego snu - znalazłem wyjaśnienie, o kim mówiły te złe duchy. Czytam tam, że demony nie mogą powiedzieć: „Maryja”. Nie przejdzie im to przez gardło i mówią na nią właśnie: „Ta kobieta”. A przecież tak wołały, gdy mówiły do mnie: „Zabierzmy go od tej kobiety”. Niesamowita łaska, dzięki której raduję się każdym dniem i pragnę przekazać innym Jezusa Chrystusa, jak i staram się nieść mój własny krzyż, świadomie pomagając tak Jezusowi. Dziękując mu za to, że jest Bogiem Miłosiernym; za to, że nas kocha. Już wiem, jaki jest mój cel w tym życiu - to nieść radość i miłość Jezusa innym - i życie wieczne spędzone z naszym Bogiem!

Zwracajcie się zawsze do Boga, On Was kocha i nawet, jak czasami nie widzicie tego, nie dostrzegacie Go, pamiętajcie” On zawsze myśli, jak nas wyrwać z grzechu. Tylko, że my mamy klamkę do drzwi swojego serca po swojej stronie. Jezus czeka i stoi po drugiej stronie Twego serca i puka, i puka i tylko Ty możesz je otworzyć.  Odmawiajcie różaniec, a będziecie mieli codziennie „kontakt” z Matką Bożą, która będzie się za Nas wstawiała i przez różaniec możemy uratować wiele osób! Chwała PANU!

TAGI: