- To, co miało nas złamać, stało się cementem, który ugruntował nasze powołanie - mówią księża, którzy zaliczyli przymusową służbę w Ludowym Wojsku Polskim. Niedawno na Górze Chełmskiej dziękowali za dar swojego kapłaństwa.
Księża spotkali się także z bp. Edwardem Dajczakiem
Karolina Pawłowska /GN
Czterdzieści lat wcześniej, zaraz po opuszczeniu brzeskiej jednostki wojskowej, także pojechali pokłonić się Maryi. Na Jasnej Górze dziękowali Jej za siły, które pozwoliły przetrwać dwuletnią przymusową służbę wojskową. 11 z ówczesnych alumnów poborowych spotkało się nad morzem po 40 latach. – Wielka radość, wielkie wzruszenie. Tyle czasu nie byliśmy razem, a wspomnienia wróciły, jakby to było zaledwie wczoraj. Wszystkich poznałem, chociaż lat nam przybyło i włosy zmieniły kolor – przyznaje z uśmiechem ks. Władysław Stec-Sala, proboszcz słupskiej parafii pw. św. Józefa, który zaprosił do siebie kolegów z wojska. Spotkali się przy ołtarzu i poraz pierwszy w tym gronie po latach zaśpiewali gromko piosenkę napisaną przez jednego z nich, nieżyjącego już ks. Wacława Partykę. – Nie podobała się ta piosenka naszym przełożonym, oj, nie podobała. Ścigali nas za jej śpiewanie – przyznaje ze śmiechem ks. Władysław. Nie tylko kleryckie śpiewanie nie podobało się w wojsku. – Na początku kapral kazał mi zdjąć z szyi krzyżyk i medalik. Odmówiłem. Powiedziałem, że medalik dostałem od mamy, a to znak mojej wiary – wspomina ks. Stanisław Szeja, proboszcz w Mikołowie w archidiecezji katowickiej.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.