Domek z kart

Piotr Legutko

|

GN 44/2013

publikacja 30.10.2013 13:50

To serial wyjątkowy z wielu powodów. Zmienił rynek telewizyjny, pokazał kulisy polityki i mediów.

Domek z kart Patrick Harbron /Netflix/courtesy Everett Collection/east news

Po raz pierwszy zdarzyło się, że absolutny przebój sezonu na całym świecie nie powstał w żadnej wytwórni filmowej ani stacji telewizyjnej. 13-odcinkowy „House of Cards” (Domek z kart) wyprodukował… portal internetowy Netflix. Może dlatego serial jest politycznie niepoprawny, bezlitosny w kompromitowaniu związku władzy i mediów. A mimo to otrzymał w tym roku 9 nominacji do Nagród Emmy, przyniósł sławę jego twórcy Davidowi Fincherowi, a wielką popularność aktorowi cenionemu dotąd głównie za grę w ambitnych filmach, nieprzyciągających masowej widowni. Kevin Spacey jest teraz u szczytu sławy, a jego twarz atakuje nas w Polsce z billboardów i telewizyjnych spotów, bo właśnie ze względu na ten sukces firmuje kampanię reklamową jednego z banków.

Kochamy zimnych drani

Jak to często bywa w Ameryce, sam pomysł serialu nie jest oryginalny. Najpierw był bestseller Michaela Dobbsa, konserwatysty, bliskiego współpracownika Margaret Thatcher, ujawniający mechanizmy działania partii władzy. Potem na podstawie książki powstał świetny brytyjski serial. Fincher zaadaptował go do realiów amerykańskich, głównym bohaterem czyniąc szarą eminencję Partii Demokratycznej, kongresmena Franka Underwooda. Akcja zaczyna się tuż po wygranych przez demokratów wyborach w… 2013 r. Underwood, jako mózg kampanii, ma zostać sekretarzem stanu. Ale nie zostaje. Postanawia więc się odegrać. Błyskotliwie rozgrywa polityczną symultanę na kilku szachownicach, traktując instrumentalnie wszystkich dookoła, nie wyłączając własnej żony. Od pierwszej, symbolicznej sceny, w której zabija psa, nie ma wątpliwości, kim jest Underwood. A jednak… Genialnym pomysłem jest to, że szczegóły swoich kolejnych forteli, podstępów i matactw zdradza… tylko widzom. Jest narratorem, a w kluczowych momentach akcji komentuje swoje posunięcia i zachowania konkurentów wprost do kamery. Robi to dowcipnie i z wdziękiem, pozyskując sympatię, choć jest zimnym, bezwzględnym i cynicznym graczem. Gdy to odkrywamy, z każdym odcinkiem rosną w nas przerażenie i refleksja, jakich ludzi wynosi dziś na szczyt polityka. Z naszym, bynajmniej nie skromnym udziałem. Bo przecież kultura masowa kocha zimnych drani.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.