Ksiądz na emeryturze

Ewa K. Czaczkowska

|

GN 44/2013

publikacja 30.10.2013 13:54

Po wielu latach pracy w parafiach, na misjach i katolickich uczelniach znaleźli przystań w domu księży emerytów. 

– Bardzo dziękuję Panu Bogu za taki finał życia – mówi ks. prof. Alfons Skowronek, jeden z mieszkańców Domu Kapłana Seniora Archidiecezji Warszawskiej w Kiełpinie Poduchownym – Bardzo dziękuję Panu Bogu za taki finał życia – mówi ks. prof. Alfons Skowronek, jeden z mieszkańców Domu Kapłana Seniora Archidiecezji Warszawskiej w Kiełpinie Poduchownym
Jakub Szymczuk

Jezioro Bodeńskie na dużym zdjęciu oprawionym w ramy wygląda dokładnie tak, jak widać je z okna plebanii w Rolle koło Lozanny. Takim widział je przez ostatnie kilkanaście lat ks. Bogdan Liniewski. Po raz ostatni 30 września. Od 1 października mieszka w domu księży emerytów archidiecezji warszawskiej w Kiełpinie Poduchownym. Z krótką brodą, lekko przyprószoną siwizną, w okularach – emanuje spokojem przemieszanym z pokładami energii, której trudno nie zauważyć i której jakby za dużo było na dom emerytów. – W diecezji Lozanna-Genewa-Fryburg, gdzie pracowałem przez ostatnie 17 lat, wiek emerytalny duchownych to 68 lat. W lipcu skończyłem 69, więc wróciłem do swojej archidiecezji – tłumaczy bez emocji.  Ksiądz Liniewski wrócił po 27 latach pracy za granicą, przerywanej 10 latami pracy w Polsce. W pokoju urządzonym „służbowymi” meblami, pachnącymi jeszcze świeżością, niewiele śladów okresu misyjnego. Na stole w formie plastikowych podkładek leżą dwie duże mapy: świata i Europy. Ksiądz, przesuwając palcem po mapie, szuka małego zielonego punktu na zachodzie Afryki – Wybrzeża Kości Słoniowej, gdzie był misjonarzem przez 6 lat.

Szybki ruch w górę i jesteśmy już na północy, w Algierii, w której ewangelizował przez 3 lata, jeszcze zanim dla misjonarzy stało się tam śmiertelnie niebezpiecznie.  – W Szwajcarii było pięknie, ale duszpastersko trudno, bo wielu jej mieszkańców mówi, że są katolikami, choć ja nie wiem, co to znaczy. W Afryce było trudno w sensie egzystencjalnym, ale jasne było duszpasterstwo: tam, gdy ktoś mówił, że jest katolikiem, to wiedziałem, co to znaczy – podsumowuje kilkadziesiąt lat doświadczeń. – Dla misjonarzy w Polsce jest za nudno – dodaje lekko. – Wszystko poukładane, kancelaria czynna od godziny do godziny, każdy tydzień taki sam.  Po chwili przyznaje jednak, że u nas jest trudniej niż w Szwajcarii, bo tam księża zajmują się tylko duszpasterstwem i sakramentami, a reszta należy do świeckich. Szwajcaria ma też inne atuty: – Mają dobre wino, sery i góry – śmieje się.

Spotkanie ks. Bogdana Liniewskiego w domu emerytów pod Warszawą było dla mnie niespodzianką. Z tym kapłanem, przyjacielem bł. Jerzego Popiełuszki, wymieniłam listy, gdy przed laty zbierałam informacje do biografii ks. Jerzego. Mieszkał wówczas w Szwajcarii i jak tłumaczył, z ks. Jerzym połączyła go ciekawość świata, która ks. Bogdana, oficera lotnictwa, o trzy lata starszego od kolegi, jeszcze do niedawna gnała po świecie. – Czuję opiekę Jurka – przyznaje. – Ale ostatnio go zwymyślałem – śmieje się głośno, szczegóły zachowując dla siebie. – Z Jurkiem działamy razem. Robimy pewne rzeczy i umawiamy się, że nikomu o tym nie mówimy. „Działali” też razem, gdy ks. Bogdan pomagał polskim siostrom otworzyć szpital w Kamerunie pod wezwaniem bł. ks. Popiełuszki, czego dowód fotograficzny wisi na ścianie.  Co będzie robił teraz? Jeszcze nie wie. Chce się rozejrzeć. Na razie widzi – i dziwi się – jak wielkie emocje wśród księży rozpalają wiadomości podawane w mediach. – Nie takie rzeczy już w Polsce były – mówi ze spokojem, który daje doświadczenie. To z niego po części wynika radość, że po pierwsze jest gdzieś u siebie, a po drugie, że wreszcie nie musi sam codziennie gotować.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.