Sztuka to nie dom mody

Szymon Babuchowski

|

GN 44/2013

publikacja 30.10.2013 13:50

O spacerach wśród zabytków, studiowaniu natury i wzruszeniu, od którego wszystko się zaczyna, z prof. Stanisławem Rodzińskim, malarzem, byłym rektorem krakowskiej ASP

Profesor w swojej pracowni w Krakowie Profesor w swojej pracowni w Krakowie
zdjęcia henryk przondziono /gn

Szymon Babuchowski: W katalogu Pana najnowszej wystawy można przeczytać deklarację: „Malowanie i oglądanie dzieł sztuki to kwestia przeżywania. (…) Jeżeli w sztuce nie ma prywatności i miłości, to nie pojawia się w niej prawda o tym, co przeżył artysta”. Brzmi to trochę archaicznie w czasach, gdy w sztuce ceni się grę i prowokację.

Stanisław Rodziński: – Sądzę, że to, co w sztuce najważniejsze, rodzi się w trakcie pracy nad dziełem. Zaczyna się od połączenia wrażeń, wiedzy, przeżyć, wzruszeń, czasem nawet irytacji. Nie oznacza to wcale, że artysta musi być szaleńcem. Proszę zauważyć, że np. w twórczości Picassa pojawiają się obrazy będące owocem precyzyjnego, intelektualnego działania. Ale są też inne, odznaczające się niezwykle intensywną żywiołowością. Wydaje mi się, że to, co dzisiaj się pojawia w sztuce, jest znakiem czasu. To zjawiska wymyślane przez krytyków. Kiedy upłynie trochę lat, pozostaną jako dokument czasu, ale nie będą oddziaływać na ludzi.

A wybitne dzieło zawsze oddziałuje?

Nie zapomnę, jak przyjechałem do Isenheim, by zobaczyć wspaniały poliptyk Grünewalda. W pewnym momencie do sali, w której ołtarz był eksponowany, weszła grupa klasycznych turystów – z aparatami fotograficznymi, kamerami. Nagle stanęli przed obrazem i zaległa kompletna cisza. A więc jednak istnieje trwałość pewnych zjawisk, które cechują dzieło sztuki. I nie chodzi tu tylko o prace o charakterze religijnym. Bywają martwe natury, które również zmuszają do oglądania w ciszy i spokoju, bo są refleksjami o jakimś duchowym porządku.

Tyle że nie zawsze umiemy to dostrzec.

Martwi mnie to, że wydarzenia związane ze sztuką najnowszą stwarzają taki klimat wokół sztuki, który jeszcze bardziej oddala od niej potencjalnych odbiorców. Wielu ludzi nie interesuje się sztuką, ale kiedy dochodzi do kontaktu z dziełem sztuki, okazuje się, że odnajdują się w tych obrazach, rzeźbach, grafikach. Wzruszają się. Widać to np. po zmianie ekspozycji w Sukiennicach. Wiele osób wchodzi, żeby zobaczyć „Hołd pruski”. Podchodzą bliżej i dopiero zaczynają się przyglądać, jak to jest namalowane.

Może nikt nas nie przygotował do odbioru sztuki?

Krótko po studiach zacząłem uczyć w szkole podstawowej. I postanowiłem z tymi dziećmi z klasy piątej, szóstej, siódmej chodzić do muzeum. Nie na dwie godziny, tylko na dwadzieścia minut. Pokazywałem jeden czy drugi obraz i wychodziliśmy. Nie chciałem ich zanudzić. Zależało mi na tym, żeby zobaczyli to, co jest istotą tych dzieł. Żeby było o czym rozmawiać i co wspominać. Szalenie ważne wydaje mi się takie zainteresowanie sztuką, muzyką, literaturą, które rodzi się np. podczas spaceru w niedzielę, kiedy rodzice prowadzą swoje dzieci i pokazują im zabytki. Nie muszą poddawać ich analizie, wystarczy, że zwrócą na nie uwagę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.