Inshallah – jeśli Bóg pozwoli

Jacek Dziedzina

|

GN 44/2013

publikacja 30.10.2013 13:49

„Trzymali nas jak zwierzęta, w małych pomieszczeniach bez okien. Dwa razy odgrywali moją egzekucję. Tylko wiara pozwoliła mi przetrwać to wszystko” – tak włoski dziennikarz Domenico Quirico opisuje swój pobyt w niewoli u syryjskich „powstańców”.

Domenico Quirico witany na rzymskim lotnisku Ciampino, po 5 miesiącach spędzonych w niewoli u syryjskich rebeliantów Domenico Quirico witany na rzymskim lotnisku Ciampino, po 5 miesiącach spędzonych w niewoli u syryjskich rebeliantów
ALESSANDRO DI MEO /epa/pap

Doświadczony korespondent wojenny dziennika „La Stampa” w kwietniu tego roku wyjechał do Syrii. Nie pierwszy raz. Chciał być świadkiem decydującej, jak myślał, batalii w tej wojnie, która miała przesądzić o wygranej bądź strony rządowej, bądź tzw. opozycji. Wjechał do tego kraju za zgodą powstańczej Wolnej Armii Syryjskiej, która miała zapewnić mu ochronę. Tymczasem wygląda na to, że został zdradzony przez dwóch swoich opiekunów. Znalazł się w rękach islamskich terrorystów, którzy dominują już po stronie walczącej z siłami rządowymi. Z jednej strony są wykonawcami planu swoich mocodawców z tych krajów arabskich, które mają interes w usunięciu prezydenta Baszara Al-Assada. Z drugiej strony sami prowadzą własną „działalność gospodarczą” na tej wojnie, rekrutując przy okazji lokalnych przestępców. Domenico Quirico miał pięć miesięcy, by przekonać się o tym na własnej skórze. Został uwolniony dopiero we wrześniu.

Rebelia, czyli „działalność gospodarcza”

Chciał od razu dostać się do Damaszku. Usłyszał jednak, że muszą poczekać kilka dni pod libańską granicą w mieście Al-Kusajr, gdzie niemal w tym samym czasie siły rządowe przy wsparciu libańskiego Hezbollahu bombardowały cele opanowane przez rebeliantów. „Jechaliśmy nocą, przez góry, bez świateł w samochodzie. Miasto było już zniszczone przez bombardowania lotnicze, więc następnego wieczoru zdecydowaliśmy się wrócić do punktu wyjścia i spróbować dostać się jednak do Damaszku. Poprosiliśmy ludzi z Wolnej Armii Syryjskiej, żeby nam towarzyszyli. Myślałem, że są godni zaufania, ale to chyba oni nas zdradzili. Wyjeżdżając z miasta, zostaliśmy »powitani« przez dwie ciężarówki, a mężczyźni na pokładzie mieli zakryte twarze. Zabrali nas do siebie, podając się za policjantów reżimu. W ciągu najbliższych kilku dni jednak odkrywaliśmy stopniowo ich kłamstwa. To byli bardzo gorliwi muzułmanie, modlili się pięć razy dziennie. W piątek słuchali kazania kaznodziei, który mówił o dżihadzie przeciwko Baszarowi al-Assadowi. Ale ostateczny dowód na to, z kim mamy do czynienia, przyszedł w czasie bombardowania: stało się jasne, że jesteśmy zakładnikami w rękach rebeliantów”, napisał Domenico Quirico w długim artykule w „La Stampa”. Założycielem i liderem grupy trzymającej dziennikarza i jeszcze jedną osobę pod kluczem okazał się samozwańczy emir Abu Omar. „To on stworzył ten kontyngent, zatrudniając ludzi z okolicy. W sumie więcej w nim było bandytów niż islamistów i rewolucjonistów. Abu Omar wykorzystuje religię jako przykrywkę dla nielegalnego handlu, w czym współpracuje z grupą Al Faruk”, pisze Quirico. Al Faruk jest bardzo dobrze znany w światku syryjskich rebeliantów. Jest związany z Narodową Radą Syryjską, której przedstawiciele są przyjmowani na salonach przez europejskie rządy. Al Faruk stworzył były generał, dezerter z armii rządowej, który zatrudnia bojowników z najbiedniejszych społeczności w mieście Homs. „Zachód ufa tej grupie, ale ja zobaczyłem, że jest to również organizacja będąca przykładem nowego i niepokojącego zjawiska w tej rewolucji: pojawiania się bandyckich grup, podobnie jak w Somalii, które wykorzystując islamski kontekst rewolucji, zajmują całe dzielnice, pobierają opłaty od miejscowej ludności, porywają ludzi na okup – generalnie wypełniają swoje kieszenie pieniędzmi”, twierdzi korespondent „La Stampy”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.