Kamienne misie

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 44/2013

publikacja 30.10.2013 13:47

– Nigdy nie zapomnę, jak w trzęsących się dłoniach trzymałam zawiniątko z moim dzieckiem, wyjętym z lodówki przez panią doktor – Agnieszka Rajman płacze, wspominając, jak wydawali jej zwłoki martwo urodzonego 13-tygodniowego Filipka. – Miał maleńkie, 12-centymetrowe ciało, a my czuliśmy ogromny ból.

– Nasz świat rozpadł się 31 sierpnia 2011 r. o godz. 7.30 rano, kiedy zmarła Madzia – wyznaje Joanna Czapla-Hauton. Na zdjęciu z mężem Piotrem przy grobie córeczki – Nasz świat rozpadł się 31 sierpnia 2011 r. o godz. 7.30 rano, kiedy zmarła Madzia – wyznaje Joanna Czapla-Hauton. Na zdjęciu z mężem Piotrem przy grobie córeczki
henryk przondziono /gn

Do dziś wyrzuca sobie, że szok, w jakim wtedy byli, nie pozwolił jej spojrzeć swojemu maleństwu w twarz. Mąż Andrzej, który dwa lata wcześniej, po poronieniu ich pierwszego dziecka w 2. miesiącu ciąży, pocieszał ją, że „to” jeszcze było takie małe, wtedy powiedział: „To nasze dziecko”. 28 października 2007 r. wyszli ze szpitala, niosąc go w szarym papierze przypominającym ręczniki jednorazowe. Razem z mężem zanieśli je do zakładu pogrzebowego i zapłacili za kremację zwłok jak za dorosłe ciało. – Do dziś wyobrażam sobie, jaką miało buzię – zamyka oczy. – Po latach nie rozmawiamy o tym z mężem, ale czasem w nocy wracają do mnie moje dzieci. Dusi mnie płacz i gryzę poduszkę. Andrzej pewnie robi to samo, kiedy nie widzę. Staramy się o adopcję i kiedy testujący nas psycholodzy pytają, czy uporaliśmy się z problemem straty naszych dzieci, myślę cicho, że nigdy się z nim nie uporamy. Nigdy nie przejdzie nam miłość do maleństw, którymi nie zdążyliśmy się nacieszyć. Na nagrobku Madzi Hauton na cmentarzu w Katowicach-Bogucicach rodzice kazali wyryć napis: „Urodziła się 17.08.2011. Odeszła 31.08.2011”. Żyła 14 krótkich, upalnych dni. Zmarła z powodu zakażenia sepsą o godzinie 7.30 rano. – Ważyła 3300 gramów, mierzyła 54 cm – opowiada mama Joanna Czapla-Hauton. – Miała duże, brązowe oczy po mnie i charakterystyczny duży paluszek u nogi po tacie, Piotrze. Nasz świat rozpadł się o godz. 7.30 rano. Kiedy zbliża się 17 sierpnia, dzień, w którym Madzia przyszła na świat, czuję radość. A potem przez kolejne dni coraz większe napięcie, aż do chwili jej śmierci.Mniej wtedy z mężem mówimy, więcej płaczemy. Od jej odejścia nie potrafimy jak dawniej cieszyć się życiem. Inaczej przeżywamy święta, wakacje, seks. Nie czujemy już takich uniesień, pełni życia. Mówią, że czas goi rany. Nie goi. Pozostała niezapełniona pustka. Boli tak, że nie znajduję słów, by o tym mówić. W 1578 r. lub na początku 1579 Janowi Kochanowskiemu zmarła dwuipółletnia córeczka Urszulka. Napisał wtedy „Treny”. W VIII znalazł słowa dla wyrażenia żalu rodziców przeżywających żałobę. 400 lat przed Joanną Czaplą-Hauton opisał odczucie pustki: „Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,/ Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim!/ Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:/ Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło”. – Na różnych etapach żałoby trzeba osieroconym mówić coś innego – uważa Anna Banasiak, mama dwojga dzieci zmarłych w poronieniu, dwojga martwo urodzonych i 15-letniej, żyjącej Ani. – Po pięciu latach od ostatniej śmierci dziecka nie mogę powiedzieć komuś, kto stracił je wczoraj: „To nie koniec świata. To nie jest coś najgorszego, co może ci się w życiu przytrafić”. Wiem, co mówię, bo sama to przeżyłam. Najgorsze to stracić wiarę, żyć bez Boga.

Nie poganiać w płaczu

Joanna Czapla-Hauton nie mogła przytulać ukochanej Myszki, jak pieszczotliwie nazywali Madzię, bo mała leżała na OIOM-ie na oddziale patologii noworodka w CZD w Katowicach-Ligocie. Ale któregoś dnia poprosiła pielęgniarki, żeby pozwoliły ją wziąć na ręce. – Ta chwila znaczyła dla mnie wszystko – opowiada. – Wyciągnięta na 20 cm z otwartego inkubatora, z dziesiątkami przewodów podpiętych do ciałka, leżała w moich ramionach, a ja nie wiedziałam, czy mówić, czy śpiewać. To był najsłodszy ciężar, jaki trzymałam. Madzia uśmiechnęła się do niej i za chwilę przestała oddychać. Po reanimacji wróciła do życia na kilka dni. Tamten dotyk córeczki czuje do dziś, ale po jej śmierci sąsiedzi, znajomi, a nawet rodzice zachowywali się tak, jakby Madzia wcale się nie urodziła. – Najwięcej rozumiejących, co czujemy, spotykaliśmy na cmentarzu – mówi jej mama. – To byli roztrzęsieni młodzi rodzice, którzy też pochowali dzieci. W kontaktach z innymi napotykaliśmy na mur milczenia. Momentami myślałam, że może wcale nie miałam tego dziecka. Sąsiedzi odwracali głowy, zmieniali temat rozmowy. Nasi rodzice zaczęli narzekać, że to trwa zbyt długo, że powinniśmy zamknąć temat. Pogrzeb maleńkiej odbył się w dniu rozpoczęcia roku szkolnego. Kiedy Joanna blada jak śmierć przyszła na wywiadówkę do starszego syna Filipa, inne mamy, które wcześniej widziały, że jest w ciąży, nie podeszy do niej, jakby mogły się czymś zarazić. Została na rozmowę z wychowawczynią, żeby poinformować, że Filipkowi zmarła siostrzyczka. Poprosiła, żeby przez jakiś czas traktować syna ulgowo. Nauczycielka najpierw przejęła się wiadomością, ale kiedy usłyszała, że mała miała dwa tygodnie, skrzywiła się: – Co to za strata, nawet się człowiek nie zdążył zżyć. – A ja Madzię nosiłam dziewięć miesięcy, rodziłam, karmiłam, kocham – wylicza. – Codziennie chodzę na jej grób. Szukam jej wszędzie. Patrzę na inne dzieci i zastanawiam się, jaka byłaby moja córka, gdyby żyła. Często słyszę: „Musisz się z nią pożegnać”. Nienawidzę tych słów. Nikt nas nie może poganiać w płaczu. Widzę Madzię w ciepłym wietrze, w spojrzeniach innych dzieci, w kwileniu noworodków, w dotyku syna Filipka, w czułościach męża, w ciszy, kiedy jesteśmy same w domu – ona i ja – opowiada Joanna. O tym wszystkim nauczyła się mówić podczas zajęć terapeutycznych fundacji „By dalej iść”. Anna Banasiak tego samego dnia obchodzi urodziny i rocznice śmierci czwórki swoich dzieci. Kiedy 22 października 2002 r. urodziła w 32. tygodniu martwego Bruna, miała duże wsparcie męża Piotra i córeczki Ani. – Córka pocieszała mnie przez sam fakt, że jest – mówi. – Miała wtedy 4 latka. To było takie rozkoszne dziecko. Też czekała na braciszka. Mówiłam jej, że dostał skrzydełek i pofrunął do nieba. Anna zaczęła też szukać wsparcia na forach internetowych. Okazało się, że tam piszą o szczęśliwych urodzinach, a nie o śmierciach. Dlatego w 2004 r. sama założyła Dlaczego. – Organizację Rodziców po Stracie. Nie mają biura, ale spotykają się u oo. dominikanów przy ul. Dominikańskiej 2 w Warszawie. W drugi piątek każdego miesiąca modlą się na Mszach w intencji rodziców osieroconych i ich zmarłych dzieci.

Anna Banasiak jest przekonana, że nie ma reguły, jak się zachować w obliczu śmierci dziecka. – Jedni krzyczą, nie chcą o tym mówić, inni rozmawiają wyłącznie na ten temat – mówi. – Człowiek, który chce pocieszyć, powinien mieć wyczucie. Najważniejsze to po prostu być przy cierpiącym.

Baloniki z imionami

Anna Banasiak w ramach własnej terapii po odejściu dzieci: Bruna, Kasi, Marysi, Józia zaczęła fotografować dziecięce nagrobki na cmentarzach. Zaczęła od zdjęć na cmentarzu Powązkowskim. Zobaczyła, że rodzice na grobach dzieci najczęściej stawiają aniołki, ale też duże anioły trzymające w dłoniach niemowlę. W XIX w. zamiast nich pojawiały się realistyczne rzeźby zmarłych dzieci. Na cmentarzach w Londynie odnalazła nagrobki z kamiennymi misiami, których maluchy nigdy nie będą mogły przytulić, bo są zimne i z innego świata. Na jednym z grobów znalazła napis: „To się stało, żeby się objawiły sprawy Boże”. – Nikt nie powiedział, że w życiu ma być tylko pięknie – mówi. – Każdy ma swój krzyż. Moja znajoma straciła kochanego męża, ja dzieci. Moje życie ma dziś pełniejszy wymiar – podkreśla. Jest pewna, że jej dzieci urodziły się, by umrzeć fizycznie, ale nie zmarły dla nieba. Sama wróciła do Kościoła jakiś czas po śmierci ostatniego z nich. – Kiedy odeszła Madzia, nie pytałam Boga dlaczego – opowiada Joanna Czapla-Hauton. – To by wyglądało, jakbym miała do Niego pretensje. Na początku żyłam w zawieszeniu, „bezczuciu”. Kiedy upływały miesiące, uczyłam się słuchać Boga, być cicho. To dobrze, że jest Ktoś, kto panuje nad moim życiem. To spowodowało, że dziś czuję się bezpieczniej. Oboje z mężem bezwarunkowo i bezkreśnie zawierzyliśmy nasze życie Bogu. Przecież Madzia tak naprawdę nigdy nie była moja. Jej, Filipka, moje i męża życie należy do Boga. Bóg nas doświadcza, chcę wierzyć, że to dzieje się po coś. Madzia już wie po co. Anna Banasiak w szoku po poronieniach i martwych porodach nie dopomniała się o zwłoki swoich dzieci. Wiele matek w podobnej sytuacji nie znajduje wsparcia lekarzy i psychologów. Już od kilku lat 15 października obchodzi się Dzień Dziecka Utraconego. Organizacja Rodzice po Stracie organizuje spotkania balonikowe, podczas których rodzice wypuszczają do nieba baloniki z imionami swoich dzieci. Niestety, nie wszyscy z nich wiedzą o tym, że po śmierci dziecka mogą żądać wydania zwłok i zapewnić mu godny pochówek. Nie wszyscy lekarze o tym prawie informują. – W sierpniu br. rozpoczęliśmy kampanię „Ja też jestem dzieckiem”, przypominającą o tym szpitalom – mówi ks. Adrian Nowak, koordynator do spraw duchowych Fundacji Przetrwać Cierpienie w Katowicach. – Wspomagamy duchowo cierpiących, ale też prowadzimy listę szpitali, które chcą zaangażować się w kampanię, jak również ranking placówek pomagających rodzicom w kwestii pochówku dzieci. W wielu szpitalach lekarze traktują martwo urodzone czy poronione dzieci jako „odpad medyczny” i przeznaczają do „utylizacji”. „Zwracam się do wszystkich kapłanów o to, by zechcieli ze szczególną delikatnością przyjmować rodziców, którzy przyjdą do was z prośbą o pochówek ich dziecka” – napisał w liście do księży archidiecezji katowickiej ks. Nowak. „Ważne, by ustanowić na cmentarzach parafialnych jeden grób, w którym możliwe będzie pochowanie przedwcześnie utraconego dziecka. Bardzo często rodzina pragnie pogrzebać tego małego człowieka w swoim rodzinnym grobie. Proszę, nie utrudniajmy im tego”. – Rodzice dużo łatwiej przechodzą traumatyczny okres żałoby po stracie dziecka, jeśli mogą zrobić mu pogrzeb, mając namacalny dowód tego, że ich dziecko istniało – uważa ks. Nowak. – Jeśli nie dostali ciała dziecka, mogą w trumience pochować zdjęcie USG, na którym po raz pierwszy je zobaczyli. Nie ma opracowanych tekstów mszalnych ceremonii pożegnania dzieci martwo urodzonych i poronionych, bo ta praktyka weszła w życie dopiero w ostatnich latach. – Formalnie do pogrzebu dziecka utraconego obowiązuje formularz jak do pogrzebu dziecka nieochrzczonego – mówi ks. Nowak. – Zwykle ostatnie pożegnanie ogranicza się do tzw. pokropku. Żałobnicy spotykają się z księdzem u bram cmentarza, a potem modlą się nad grobem. Nie ma przepisów zabraniających odprawiania Mszy św., dlatego kapłani sprawują je w intencji rodziców po stracie. W czasie tej Mszy w kościele może być trumna z ciałem dziecka, jak podczas każdego pogrzebu – wyjaśnia ks. Adrian Nowak.

To oni: mamy i ojcowie do końca życia będą prowadzić niewidzialną rozmowę ze swoimi maluszkami. Tak jak Joanna Czapla-Hauton, która napisała w jednym z wielu listów do Madzi:„Kochanie, tęsknię za tobą, mój mały zadarty nosku. Wczoraj spadł pierwszy deszcz. Było mi tak przykro i smutno, że pada na twój grobek, że jest ci mokro, zimno i źle. A ja jestem w ciepłym domku, przepraszam”.

Prawa osieroconych rodziców

Dziecku z poronienia czy martwo urodzonemu, liczącemu nawet kilka tygodni życia przysługuje prawo do godnego pochówku. Ciąża, nawet kilkutygodniowa, jest człowiekiem, nie „płodem”. Często rodzice nieświadomi swoich praw podpisują w szpitalu dokument zrzeczenia się praw do ciała dziecka. Niestety, wtedy tracą świadczenia należne im z ZUS-u. Nie mogą też godnie pochować swojego dziecka. Do niedawna prawo mówiło, iż każdy rodzic – jeśli utrata dziecka nastąpiła we wczesnej ciąży – może zgłosić chęć wykonania badania genetycznego, w celu rozpoznania jego płci (koszt takich badań wynosi 700–1000 zł). Najczęściej korzystali z wtej możliwości rodzice dzieci urodzonych w wyniku poronienia przed 22. tygodniem (dziecko po 22. tygodniu określa się jako martwo urodzone). W tej chwili Ministerstwo Zdrowia wycofało prawo do uprawdopodobnienia płci. Kiedy rodzice znają płeć dziecka, mogą nadać mu imię i zarejestrować jego zgon w USC, podając wszystkie dodatkowe dane potwierdzone przez lekarza. Po wypełnieniu kwestionariusza przysługuje 8-tygodniowy skrócony urlop macierzyński, świadczenia ZUS-u, czyli tzw. zasiłek pogrzebowy i prawo do pochówku. W kościele do pochówku wystarczy przedstawienie wypisu ze szpitala. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.