Opuszczony

Andrzej Grajewski


|

GN 43/2013

publikacja 24.10.2013 00:15

Prokuratorskie śledztwo wykazało, że instytucje państwowe, które miały pomóc prezydentowi Kaczyńskiemu przygotować jego wizytę w Katyniu, zawiodły na każdym etapie. Lech Kaczyński został opuszczony, jakby nie był prezydentem państwa, ale zawalidrogą.


Opuszczony Prezydent Lech Kaczyński podczas obchodów 70. rocznicy sowieckiej agresji na Polskę przed pomnikiem Poległym i Pomordowanym na Wschodzie. Warszawa 17.09.2009 r. Witold Rozbicki /REPORTER/east news

Niedawno otrzymałem obszerny, liczący ponad 350 stron, dokument przygotowany przez Prokuraturę Okręgową Warszawa-Praga o umorzeniu śledztwa w sprawie niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy publicznych w związku z przygotowaniem i organizacją oficjalnej wizyty premiera Tuska w dniu 
7 kwietnia 2010 r. oraz prezydenta Kaczyńskiego w dniu 10 kwietnia 2010 r. w Katyniu. Zostałem jego adresatem, ponieważ 7 kwietnia 2010 r. byłem uczestnikiem wizyty w Smoleńsku. W związku z tym w ramach tego śledztwa otrzymałem status osoby pokrzywdzonej. 
Zadaniem prokuratury było sprawdzenie, czy w toku przygotowań do obu tych wizyt nie doszło do złamania prawa.

Było to postępowanie uzupełniające w stosunku do prowadzonego przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie śledztwa w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. 
Lektura tego dokumentu jest doświadczeniem przygnębiającym, odsłania bowiem wszystkie patologie polskiego życia politycznego ostatnich lat. Pokazuje, jak fatalna decyzja o rozdziale uroczystości w Katyniu doprowadziła do obniżenia warunków bezpieczeństwa Prezydenta RP, który traktowany był jako nieproszony gość nie tylko przez Rosjan, ale także przez znaczną część polskich struktur państwowych, a przede wszystkim przez urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Nie chcę używać mocnych słów, gdyż w debacie po katastrofie padło ich już aż nadto. Opiszę tylko fakty zebrane i przeanalizowane przez prokuratorów Józefa Gacka i Michała Machniaka w ramach śledztw V Ds. 34/13.


Telefon Putina


Dla wszystkich polskich polityków, zarówno z otoczenia premiera Tuska, jak i prezydenta Kaczyńskiego, odpowiedzialnych za politykę zagraniczną, było rzeczą oczywistą, że obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej będą najważniejszym wydarzeniem w 2010 r. Wstępne przygotowania zaczęły się pod koniec 2009 r., kiedy zapadła decyzja, że wszystkie poczynania w tej sprawie będzie koordynowała Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, której sekretarz generalny Andrzej Przewoźnik stał się jednym z głównych organizatorów tego przedsięwzięcia. Zakładano różne scenariusze, zarówno dwóch wizyt – premiera i prezydenta, jak również wspólnej wizyty. Chciano przy tym wykorzystać pozytywne doświadczenia z uroczystości 
70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, w których na Westerplatte uczestniczyli zarówno premier, jak i prezydent. Wygłosili różne, ale w sumie uzupełniające się przemówienia. 
Inicjatywa w polskich rękach była jednak tylko do 3 lutego 2010 roku. Wówczas odbyła się rozmowa telefoniczna premiera Putina z premierem Tuskiem, podczas której polski premier został zaproszony do wspólnych obchodów rocznicy zbrodni katyńskiej w Rosji. Propozycja wydawała się atrakcyjna, gdyż celem polskiej polityki było od dawna doprowadzenie do wspólnych, polsko-rosyjskich uroczystości w Katyniu. Z Moskwy płynęły także sygnały, że władze rosyjskie chcą wykorzystać te uroczystości dla prowadzenia polityki destalinizacji w Rosji. Przyjmując jednak propozycję Putina, premier Tusk w bardzo trudnej sytuacji postawił prezydenta Kaczyńskiego, który od dawna jasno deklarował, że zamierza wziąć udział w tych uroczystościach. Nie tylko nie powiadomił go o tej rozmowie, ale także nie próbował w jakikolwiek sposób skonsultować z nim dalszego postępowania podczas tych uroczystości.

Cały dalszy polityczny bieg wydarzeń był konsekwencją przyjęcia zaproszenia Putina, które stanowiło również oczywistą interwencję w polską politykę wewnętrzną. Interwencję, jak pokazał późniejszy bieg wydarzeń, do dzisiaj skuteczną. Przestrzegał przed tym Mariusz Handzlik, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, odpowiadający za kontakty zagraniczne. Już w notatce z 8 grudnia 2009 r., sporządzonej po rozmowie z ambasadorem Federacji Rosyjskiej Władimirem Grininem i przekazanej do MSZ, sugerował on pełną koordynację wszystkich poczynań w sprawie przygotowania uroczystości w Katyniu, aby uniknąć możliwości „rozgrywania” ich przez Rosję. Jednak zarówno ta notatka, jak i pismo Handzlika z 27 stycznia 2010 r. do MSZ i Kancelarii Premiera, jednoznacznie deklarujące wolę udziału prezydenta Kaczyńskiego w uroczystościach katyńskich, pozostawione zostało bez odpowiedzi. Dalsze zaś poczynania polskiego rządu sprowadzały się do tego, aby przyjazd Prezydenta RP do Katynia utrudnić lub wręcz uniemożliwić. Na kolejne pisma płynące z Kancelarii Prezydenta do MSZ oraz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa nie było odpowiedzi. Przedstawiciele prezydenta nie byli zapraszani na kolejne spotkania przygotowawcze, choć np. w jednym z nich wzięło udział aż 19 instytucji. W tym samym czasie przedstawiciele MSZ – Andrzej Kremer, podsekretarz stanu odpowiadający za sprawy wschodnie, i Jarosław Bratkiewicz, dyrektor Departamentu Wschodniego MSZ, na polecenie min. Radosława Sikorskiego prowadzili intensywne rozmowy ze stroną rosyjską, ustalając szczegóły wizyty premiera Tuska w Smoleńsku i Katyniu. Kancelaria Prezydenta RP, pomimo że o to prosiła, nigdy nie była informowana o szczegółach tych rozmów. O tym, że do spotkania Tuska z Putinem w Katyniu dojdzie 7 kwietnia, dowiedziano się tam z mediów. W efekcie strona rosyjska w ogóle próbowała zanegować fakt, że wie o zamiarze przyjazdu prezydenta Kaczyńskiego na uroczystości katyńskie. Ambasador Grinin, choć już 27 stycznia 2010 r. otrzymał w tej sprawie oficjalne pismo min. Handzlika, publicznie twierdził, że nie był o tych planach prezydenta informowany. 


Jaka to wizyta?


Kiedy stało się jasne, że wizyty prezydenta Kaczyńskiego nie uda się uniknąć, strona rosyjska konsekwentnie utrzymywała, że wizyta polskiego prezydenta mieć będzie charakter prywatny, choć była przygotowana przez protokół dyplomatyczny obu krajów i miała elementy zarówno protokolarne, jak i rocznicowe. Różnica polegała na tym, że programy wizyt, które następują bez zaproszenia państwa goszczącego, a tak było w przypadku wyjazdu prezydenta Kaczyńskiego do Smoleńska, są mniej obszerne i rozbudowane. Wizyta prezydenta Kaczyńskiego miała więc charakter wizyty roboczej, tym bardziej że na miejscu był przedstawiciel Prezydenta Federacji Rosyjskiej. Nie ulega także wątpliwości, że państwo przyjmujące zarówno w przypadku wizyt oficjalnych, jak i nieoficjalnych odpowiada za zapewnienie ochrony fizycznej i bezpieczeństwo gościa. Jednak w Smoleńsku po wizycie Putina zdemontowano wszystkie dodatkowe zabezpieczenia ustawione 7 kwietnia na lotnisku Siewiernyj. Także po stronie polskich urzędników nie było determinacji, aby uznać oficjalny status tego wyjazdu. Podczas składania wyjaśnień w prokuraturze dyr. Bratkiewicz pozwolił sobie na wyrażenie opinii, że wyjazd prezydenta był bardziej pielgrzymką niż wizytą. 
Być może takie nastawienie do prezydenckiej wizyty wyjaśnia, dlaczego dopiero 16 marca Ambasada RP w Moskwie wystosowała notę do strony rosyjskiej z informacją o tym, że prezydent Kaczyński stanie na czele delegacji uczestniczącej 10 kwietnia w uroczystości w Katyniu. Pismo w sprawie notyfikacji wizyty prezydenta min. Handzlik wystosował już 27 stycznia. Zwłoka, która powstała na skutek zaniechania jakichkolwiek czynności notyfikacyjnych przez urzędników MSZ, umożliwiła stronie rosyjskiej twierdzenie, że nic nie wie o planowanym udziale prezydenta w uroczystościach katyńskich. Rzecz jasna nie ułatwiało to także przygotowania do organizacji uroczystości w samej Kancelarii Prezydenta. Nikt spośród urzędników MSZ podczas śledztwa nie był w stanie wyjaśnić przyczyny tego, że nota poszła tak późno ani dlaczego tak długo zwlekano z zaproszeniem przedstawiciela Kancelarii Prezydenta do pracy grupy przygotowawczej. 


Lotnisko, którego nie było


Nie ulega wątpliwości, że oba loty do Smoleńska – 7 i 10 kwietnia – posiadały według rządowej instrukcji określającej zasady organizowania lotów samolotów specjalnych status HEAD, używany w przypadku przewozu najważniejszych osób w państwie. Punkt pierwszy tej instrukcji wyraźnie stwierdza, że starty i lądowania samolotów o statusie HEAD mogą być wykonywane tylko z lotnisk czynnych. Tymczasem już na etapie przygotowań do obu wizyt lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku było zamkniętym lotniskiem wojskowym. Oficjalnie nie istniało, zostało bowiem zamknięte w 2009 r.,
kiedy została rozformowana stacjonująca tam jednostka wojskowa. Nie było także wpisane do żadnego zbioru informacji lotniczych. Strona rosyjska informowała o tym polskich rozmówców i starała się ich odwieść od planów lądowania pod Smoleńskiem. Przed wysłaniem zapotrzebowania na samoloty nikt jednak z polskiej strony – ani BOR, ani 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, ani Kancelaria Premiera, ani Kancelaria Prezydenta – nie wiedział, że lotnisko jest zamknięte. Nikt nie sprawdził, jaki jest jego stan ani nie uzyskał od strony rosyjskiej żadnego dokumentu, potwierdzającego otwarcie lotniska w dniach 7 i 10 kwietnia. Opierano się wyłącznie na ustnych zapewnieniach przedstawicieli strony rosyjskiej, że lotnisko zostanie udostępnione do lądowania polskich samolotów specjalnych. Towarzyszyło temu domniemanie, że skoro lotnisko 7 kwietnia będzie przygotowane, gdyż miał tam lądować premier Putin, będzie równie dobrze przygotowane 10 kwietnia. Strona polska nie zaproponowała wspólnego zbadania i oblotu lotniska Smoleńsk Siewiernyj. Podczas rozmów grupy przygotowawczej nie omawiano kwestii bezpieczeństwa i wyposażenia technicznego tego lotniska. Jak później stwierdzili rosyjscy urzędnicy i funkcjonariusze przesłuchiwani przez prokuraturę, nigdy z polskiej strony nie padło pytanie o stan techniczny lotniska Siewiernyj oraz tryb jego eksploatacji. 
Mitem są także rozważania o możliwości lądowania na lotnisku zapasowym, gdyż takich planów wcześniej nie było. Dopiero gdy warunki w Smoleńsku zaczęły gwałtownie się pogarszać, zaczęto rozważać możliwość skierowania samolotu z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie na lotniska zapasowe w Moskwie, Mińsku, Briańsku lub Witebsku. 
Koncentrowano się wyłącznie na okolicznościach wizyty premiera Tuska, co wyraźnie wynika z dokumentacji zebranej przez prokuraturę w trakcie rozmów przygotowawczych ze stroną rosyjską. Temat wizyty prezydenta Kaczyńskiego nie był poruszany nie tylko przez stronę rosyjską, ale także przez polskich uczestników tych rozmów. Jakby uczestniczący w nich dyplomaci i funkcjonariusze państwowi nie poczuwali się do jakiejkolwiek odpowiedzialności za losy tego przedsięwzięcia oraz bezpieczeństwo własnego prezydenta. Sygnały rosyjskie, aby wybrać inne lotnisko, strona polska lekceważyła, uważając, że to wymówka, która ma zniechęcić do korzystania z najbardziej dogodnego lotniska. Jeszcze 23 marca min. Kremer, odpowiedzialny w MSZ za przygotowanie wizyt w Katyniu, po rozmowie z ambasadorem Grininem stwierdził, że ciągle brakuje oficjalnego potwierdzenia, czy lotnisko 7 i 10 kwietnia zostanie uruchomione. Notatka w tej sprawie na biurko min. Handzlika wpłynęła jednak dopiero 12 kwietnia 2012 roku. Obaj ministrowie już wtedy nie żyli, gdyż zginęli w katastrofie. Nie wiadomo dlaczego arcyważna korespondencja z jednego warszawskiego urzędu do drugiego szła prawie trzy tygodnie. 
Jak ustaliła prokuratura, kwestia lotniska w Smoleńsku do samego końca przygotowań pozostawała otwarta. Rosjanie z jednej strony przekazywali informacje o problemach z lotniskiem, ale z drugiej strony zapewniali, że będzie otwarte zarówno 7, jak i 10 kwietnia. Informacje te nie były przez nikogo po polskiej stronie weryfikowane.


Ze stratą dla Polski


20 września prokuratura okręgowa umorzyła śledztwo w tej sprawie, dowodząc, że pomimo stwierdzenia szeregu uchybień i nieprawidłowości ze strony funkcjonariuszy MSZ nie zdołano jednak dowieść, aby ich błędy w sposób bezpośredni przyczyniły się do katastrofy. Stwierdzono jedynie, że miały miejsce działania, „które mogły wywołać, szczególnie poza granicami państwa, wrażenie opieszałości polskich służb dyplomatycznych czy wręcz ignorowania przez nie najwyższych przedstawicieli państwa polskiego”. 
Można się zgodzić z opinią, że na podstawie zebranego materiału prokuratura nie mogła stwierdzić, że funkcjonariusze publiczni „działali w celu spowodowania katastrofy, ani nie przewidywali i nie mogli przewidzieć takiego skutku”. Trudno jednak nie zauważyć, że prokuratorzy nie odnieśli się do kwestii, skądinąd znakomicie w ich materiale udokumentowanej, a mianowicie oceny tego, jak fakt rozdzielenia wizyt wpłynął na obniżenie standardów bezpieczeństwa towarzyszących wizycie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. 
Trudno także nie zgodzić się z opinią ambasadora Jerzego 
Bahra, osoby dość krytycznie oceniającej wiele inicjatyw zagranicznych i prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, że przyszło mu przygotowywać wizytę premiera i prezydenta w skrajnie trudnych warunkach, o czym przekonuje także dokumentacja zgromadzona w opisywanym dokumencie. W niedawno wydanej książce stwierdził on, że rozdzielenie wizyt w Katyniu odbyło się ze stratą dla Polski. „Są bowiem tematy i miejsca, w których Polska powinna być jedna” – dodał. Tej jedności zabrakło w ciągu przygotowań do 70. rocznicy obchodów zbrodni katyńskiej i skutki tego boleśnie odczuwamy do dzisiaj.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.